wtorek, 29 października 2013

Rozdział 011

                   To jest prawdziwa przyjaźń - osłaniać innych nawet kosztem siebie. - Stefan Wyszyński                                       
                                                                        .
Natalia otrząsnęła się. Lekcja chemii z panią Normes nie należała do jej ulubionych, szczególnie , iż z tego przedmiotu była wyjątkowo kiepska. Głupie mole, stężenia procentowe! Po co komu to? – fuknęła przemierzając kolorowe korytarze szkoły. W pewnym momencie coś przykuło jej wzrok. Camilla i Maxi. Oni się trzymają za ręce- sama nie uwierzyła w to, co właśnie zobaczyła. Przetarła oczy ze zdziwienia. Jednak to prawda… - odwróciła się na pięcie i czym prędzej pognała do damskiej toalety. Zamknęła się w pierwszej lepszej kabinie i zaczęła szlochać. Tylko czemu? Przecież Maxi i Camilla to jej najlepsi przyjaciele. Powinna cieszyć się ich szczęściem, ale jakoś nie potrafiła. Widząc ich razem poczuła dziwne ukłucie w sercu. Czy ja się w nim zakochałam? – zapytała samą siebie spoglądając w rażące światło bijące z lampy na ścianie. Wysmarkała nos w chusteczkę i oparła zmęczone czoło  o drzwi kabiny. Nie przestawała płakać. Wręcz przeciwnie, jej płacz stawał się coraz bardziej donośny i rozpaczliwy.  Nie obchodziło jej to, że ma teraz podkrążone oczy i zaczerwienioną twarz. Nic jej nie obchodziło. Czemu ja jestem taką idiotką! – wrzasnęła w myśli – Czemu dopiero, gdy znalazł sobie dziewczynę, uświadamiam sobie, że go kocham? – spuściła głowę i zaczęła przyglądać się swoim czarnym baletkom. Dostała je od Camilli na imieniny… Znowu wybuchła płaczem, a w duchu przeklinała swoją głupotę i niezdecydowanie.  Usłyszała donośny dzwonek, znak, że powinna znajdować się właśnie w sali gimnastycznej, na gimnastyce. Natalia postanowiła jednak do końca dnia siedzieć w tej przesiąkniętej wilgocią toalecie. Wszystko mi jedno – mruknęła podciągając kolana pod lekko drżącą brodę.
                                                                                -,-
Stałem przed ołtarzem, ubrany w odświętny garnitur. W pierwszych rzędach kościoła widziałem moich znajomych i rodzinę. Uśmiechnąłem się lekko na widok mojej mamy, wycierającej oczy jedwabną chusteczką. Obok mnie stał mój drużba, Karol. Poklepał mnie po plecach i mrugnął porozumiewawczo. Wszyscy usłyszeliśmy zgrzyt kościelnych drzwi. Wyglądała pięknie, ubrana w śnieżnobiałą suknię, z bukietem kwiatów w jej delikatnej dłoni. Wyglądała tak delikatnie idąc obok swojego wysokiego ojca. Ostatni raz spojrzałem na moich świadków, Stephanie i Jareda. Moje kochane rodzeństwo zawsze mnie wspierało, w dzień mojego ślubu też… Wreszcie stanęła przede mną. Patrzyliśmy sobie w oczy, ta chwila mogła trwać wiecznie. W amoku wypowiadaliśmy słowa przysięgi. Wreszcie nadeszła ta chwila. Zbliżyliśmy się do siebie i złączyliśmy nasze usta w pocałunku, który był niezawodnym dowodem naszej wiecznej miłości. Miłości aż po grób…
Poczuł jak ktoś potrząsa jego ramieniem. Niechętnie podniósł powieki i ujrzał zaniepokojoną gosposię ze srebrną tacą w ręku. Jej czarne włosy, były jak zwykle związane w nienagannego koka. Uśmiechnął się lekko, a kobieta położyła tace na drewnianym biurku. Chciała coś powiedzieć, ale obojętność w oczach mężczyzny odwiodła ją od tego. Tanecznym krokiem wybiegła z gabinetu zostawiając Germana Castillo  samego z myślami i gnębiącymi go wspomnieniami.
                                                                               -,-
Po szkole, park
„ Ludziom zawsze się zdaje, że wiedzą całą prawdę. Co do mnie, gwiżdżę na to, ale nieraz już mnie nudzi, kiedy powtarzają mi wszyscy w kółko, żebym pamiętał o swoim wieku. Czasem przecież postępuję, jakbym był znacznie starszy, niż jestem- słowo daję! – ale tego ludzie nigdy nie zauważają”
- Nie wiedziałam, że czytasz Salingera – na dźwięk jej melodyjnego głosu, Leon natychmiast zamknął prawie odlatującą już i zakurzoną okładkę książki. Sam nie wiedział, czemu przyniósł tą głupią książkę do szkoły. Nie chciał przecież, by ktokolwiek wiedział, że Leon Verdas lubi czytać …
- Nigdy nie pytałaś – uśmiechnął się nerwowo chowając książkę do czarnego plecaka. Uważnie przyjrzał się dziewczynie, która najwyraźniej postanowiła się dosiąść. Spojrzał w jej czekoladowe oczy i na chwilę utonął w niebiańskiej rozkoszy.
- Ale na serio. Też go uwielbiam, „ Buszującego w zbożu” czytałam już trzy razy – zaśmiała się odsłaniając rządek śnieżnobiałych ząbków. Leon ucieszył się w duchu, myśląc, że ma choć jedną wspólną cechę  z Violettą Castillo. Jeszcze raz spojrzał na brunetkę i coś go tknęło. Jakaś niepohamowana siła ciągnęła go do działania. Nim się obejrzał, jego dłoń spoczywała na policzku dziewczyny.
- Przepraszam, zagapiłem się – speszony cofnął rękę i usiadł na niej, tak by nie było już więcej wstydliwych sytuacji. Violetta zaśmiała się ponownie, ale po chwili zerwała się z ławki i podbiegła do pobliskiego drzewa. Leon, zaintrygowany jej zachowaniem podążył za nią. Dziewczyna wyciągnęła ręce do góry i schwytała się za najniższą gałąź. Bez problemu podciągnęła się na niej i chwyciła się kolejnej, wyższej – Violetto, zejdź! Coś Ci się może stać! – Verdas był zaskoczony tym, jak bardzo zależało mu na dobrobycie dziewczyny. Usłyszał cichy chichot, gdzieś w głębi korony dębu. Zdenerwowany rozejrzał się i bez dłuższego zastanawiania się, zaczął się wspinać. Widział, że ludzie przechodzący po parku maja go za idiotę, ale on miał gdzieś zdanie innych. Liczyła się tylko ona. Gdy wspiął się już w miarę wysoko, zauważył Castillo beztrosko machającą nogami na jednej z grubszych konarów. Ostrożnie przeszedł przez gałąź i znalazł się tuż obok dziewczyny. Ta widząc wyraz jego twarzy wybuchła uroczym śmiechem. Chłopak zmarszczył czoło – Z czego się tak śmiejesz?- zapytał kurczowo trzymając się konaru, w obawie przed upadkiem.
- Z Twojej miny. Tak na serio, rozluźnij się, nie ma się czego bać – szturchnęła go palcem w ramię i uśmiechnęła się czule, kładąc swoją głowę na jego ramieniu. Chłopak zarumienił się. Co miał zrobić? Ona po prostu tak na niego działała.
- Pff.. Ja się nie boję – sarknął przygryzając wargę. Prawda była taka, że nigdy nie bał się tak bardzo. Strach go przepełniał z myślą, że coś mogło mu się stać, albo co gorsza, jej.  Uśmiechnął się blado, chciał coś powiedzieć, ale powstrzymał się. W pewnym momencie poczuł nagłą falę emocji. Sam nie wiedział, czemu wypowiedział następujące słowa.
- Zaśpiewaj coś – dziewczyna spojrzała się w jego stronę ze zdziwieniem i przecząco pokręciła głową. Chłopak jednak mocno schwycił jej dłoń – Proszę, zrób to dla mnie – popatrzył w jej oczy, wyglądające niczym fabryka czekolady i zobaczył w nich nieśmiałość, niepewność i… radość. Nastał moment ciszy. Violetta zacisnęła piąstki i wzięła głęboki wdech.
Life is a moment in space,
When the dream is gone
It’s a lonier place.
I kiss the morning goodbye,
But down inside you know,
We never know why

The road is narrow and long,
When eyes meet eyes
And the feeling is strong
I turn away from the wall
I stumble and fall, but I give you it all
Przestała. Zwróciła swój wzrok ku Verdasowi, który patrzył na nią z szeroko otwartymi oczami, nie mogąc wydusić z siebie ani jednego słowa.
- Aż tak okropnie? – zapytała spuszczając głowę w dół. Chłopak energicznie pokręcił głową, w celu zaprzeczenia słowom dziewczyny.
- Wręcz przeciwnie. Wspaniale – rozmarzył się i lekko podniósł jej podbródek. Na twarzy Violetty znów pojawił się promienny uśmiech. Ona ma głos jak anioł. Jak śpiewa jest jeszcze piękniejsza i w dodatku te jej oczy błyszczą jak gwiazdki na niebie. – uśmiechnął się głupio. Nawet nie skarcił się za swoje myśli. Może zapomniał o nich, a może zgadzał się z nimi? Cofnął rękę, gdy zorientował się, że cały czas dotyka podbródka dziewczyny.
- Ej! Wy chuligany jedne! Ja wam dam! Złazić z drzewa natychmiast! – para nastolatków spojrzała w dół i zobaczyła rozwścieczonego staruszka, wściekle wygrażającego się swoją laską. Oboje wybuchli śmiechem, lecz po chwili opanowali się.
- Chyba powinniśmy już spadać – Violetta zachichotała i już zamierzała skoczyć, gdy poczuła uścisk na swojej dłoni. Odwróciła się i ujrzała rozweselonego chłopaka.
- Jak mamy skakać, to razem – wyszeptał mocniej splatając swoje palce z palcami Castillo. Oboje przymknęli oczy i w tym samym czasie skoczyli w dół, wcale nie bojąc się upadku. Nic się nie mogło stać, gdy byli razem.
                                                              -,-
Federico biegł przez park w poszukiwania Violetty. Patrzył prawie wszędzie, ale nigdzie nie mógł znaleźć tej drobnej brunetki. Zrezygnowany odwrócił się z impetem. Niestety napotkał przeszkodę. Potrącił dziewczynę chowającą twarz w stosie kartek, które teraz latały po całej alejce. Włoch syknął z dezaprobatą i kucnął, by pozbierać kartki. Podnosząc wzrok, napotkał rumianą twarz blondynki. Zmarszczył brwi i uśmiechnął się lekko.
- Cześć. Ludmiła, prawda? – zapytał, chociaż wcale nie oczekiwał odpowiedzi. Dziewczyna, zawstydzona całą sytuacją, spuściła głowę. Federico wzruszył ramionami i już chciał coś powiedzieć, gdy w oddali zauważył swoją zgubę. Skupiając swoją całą uwagę na brunetce śmiejącej się z zielonookim chłopakiem , zapomniał o Ludmile, którą pozostawił w tyle. Nawet nie pożegnał się, teraz obchodziła go tylko Violetta. Gdy wreszcie podbiegł do pary rozgadanych nastolatków, wysłał Verdasowi zabójcze spojrzenie.
- H..ej Violu. Szuk..szukałem Cię po całym parku – wysapał zginając się w pół. Kątem oka zauważył ramię Leona oplatające kruche ciało dziewczyny.Od razu wkroczył do akcji. Pociągnął ją za rękę, przyciągając bliżej do siebie, tym samym wyplatając ją z uścisku szatyna  – Trzeba wracać do domu. Wujek na pewno się o Ciebie martwi – sapnął, bardzo się spiesząc. Violetta uśmiechnęła się delikatnie.
- Chyba masz rację – mruknęła – Do zobaczenia Leon! – wysłała szatynowi całusa i zaśmiała się serdecznie. Ruszyła do przodu, a za nią podążył zaaferowany Federico. Przed dogonieniem przyjaciółki, obejrzał się  i uśmiechnął do siebie . Widok Leona Verdasa zaciskającego pięści, o dziwo bardzo ucieszył naszego zabawnego Włocha. 
****************************
Ta dam! Oto rozdział jedenasty! Krótki, ale cóż...Osobiście wydaje mi się być trochę dziwny, zadowolona jestem właściwie tylko z fragmentu Leona i Violetty. Ale to szczegół. Rozdział niedługi, ale mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Macie trochę Natalii i trochę Germana, za którym chyba nikt nie przepada ;D Macie spotkanie Federica i naszej kochanej Lu... Coś z tego wyniknie? Może, może...
P.S - Xenia, aj lof ju tu :D
Pozdrawiam serdecznie i do następnego ;*

niedziela, 27 października 2013

Rozdział 010

                Nie potrafię kochać, nie cierpiąc - Eric Emmanuel Schmitt
                                                             -
`- Fede, tylko bądź miły, okej? – mruknęła poprawiając rozczochrane włosy przyjaciela. Ten jęknął przeciągle, ale gdy dziewczyna zgromiła go z wzrokiem wydukał ciche ‘Okej’ i uśmiechnął się od niechcenia. Brunetka zaśmiała się pod nosem i lekko szturchnęła chłopaka w ramię. Przez pomieszczenie rozległ się donośny dzwonek. Dziewczyna odwróciła się na pięcie i otworzyła drzwi. Ujrzała za nimi przystojnego szatyna. Uśmiechnęła się i gestem ręki zaprosiła gościa do środka. Ten odwzajemnił gest, ale na widok Włocha skrzywił usta w grymasie. Obaj chłopcy mierzyli się wzrokiem, dalej nic nie mówiąc. Violetta poczuła się w tej sytuacji trochę niezręcznie. Z wieszaka ściągnęła dżinsową kurteczkę .
- Yhm.. To idziemy? – zapytała nerwowo przygryzając wargę. Usłyszała niewyraźny bełkot. Wywróciła oczami i pociągnęła za klamkę. Wyszła pierwsza i obejrzała się za siebie, czekając na chłopców. Ci przepychając się nawzajem, przecisnęli się przez próg i stanęli obok Violetty. Dziewczyna nerwowo podrapała się po głowie i zmarszczyła brwi. To będzie długi wieczór – westchnęła ruszając przed siebie.

Trochę później...
Violetta przysiadła, zmęczona ponad godzinną grą. Zaczęła wzrokiem lustrować Menu leżące na bordowym stoliku. Uśmiechnęła się sama do siebie i nalała do szklanki trochę wody, która znajdowała się w szklanym dzbaneczku. Wzięła porządny łyk i odetchnęła z ulgą. Odgarnęła kilka niesfornych kosmyków z czoła i założyła nogę na nogę. Z uwagą przyjrzała się swoim idealnie wymalowanym, fioletowym paznokciom. Kątem oka zauważyła nieznajomego bruneta, który co chwila zerkał w jej stronę. Odwróciła głowę i zmierzyła chłopaka wzrokiem. Całkiem przystojny – skomentowała wygląd chłopaka w myśli i pomachała w jego stronę, dając mu do zrozumienia, iż wie, że była przez niego obserwowana przez te kilka minut. Ten uśmiechnął się nieśmiało i niepewnie podszedł do stolika. Usiadł naprzeciwko Violetty i wyciągnął do niej swoją dłoń.
- Jestem Drake, a Ty ? – zapytał śmiejąc się nerwowo. Dziewczyna potrząsnęła jego dłonią i uśmiechnęła się ciepło. Już miała sama wyjawić swoje imię, gdy ni skąd ni zowąd obok niej pojawili się jej niezbyt zadowoleni przyjaciele.
- Jestem Leon. A Ty nie jesteś tu mile widziany – ostrość łatwo wyczuwalna w głosie szatyna wystraszyła chłopaka, który zniknął tak szybko jak się pojawił. Violetta zgromiła wzrokiem Verdasa i zabawnie zmarszczyła brwi.
- Czy to naprawdę było potrzebne? – zapytała krzyżując ręce na klatce piersiowej. Szatyn pokiwał twierdząco głową i jednym ramieniem objął zdezorientowaną dziewczynę. Ramię Verdasa zostało jednak bardzo szybko strącone przez oburzonego Federica. Przez kilka następnych chwil  trwała ta ich zacięta walka na ramiona, przerywana co jakiś czas krótkimi wyzwiskami i obelgami. Po kilku minutach chłopcy zapomnieli już nawet o co się kłócili. Violetta wywróciła oczami i wyślizgnęła się spomiędzy chłopaków. Czy oni są tacy głupi, czy tylko udają? – zaśmiała się cicho, kierując się w stronę toalety. Po drodze odwróciła się jeszcze raz, spoglądając w stronę stolika. Ujrzała Leona i Federica, którzy z zawziętością wyrywali sobie sos tabasco. Oni chyba nie udają…
                                                            -,-
Camilla nacisnęła przycisk  ‘ Połącz’. Z różowego smartfonu wydobyło się kilka piknięć, sygnalizujących rozpoczęcie połączenia. Nagle do ucha rudowłosej dotarł dobrze znany jej głos.
- Halo? Camilla?
- Yhm… Cześć Maxi. Nie przeszkadzam?
- Nie, skądże. Potrzebujesz czegoś? Wiesz, nie chcę być niemiły, ale jest trochę późna godzina…
- E.. Właściwie to tak. Muszę z Tobą porozmawiać. Tylko, że to nie jest rozmowa na telefon. Rozumiesz? To naprawdę ważne.
- No skoro to takie ważne… Mogę do Ciebie wpaść, akurat wracam do domu, więc będzie mi po drodze. Tylko możesz mi chociaż powiedzieć, o czym będziemy rozmawiali? Wiesz, chciałbym być gotowy na wszystko [śmiech]
- Chyba lepiej będzie, jak powiem Ci to prosto w oczy. Tak mi się wydaje. Tylko proszę przyjdź szybko. Muszę to z siebie wydusić, bo inaczej oszaleje!
- Okej. Będę za piętnaście minut.
Rozłączyła się. Rzuciła telefon na łóżko i pisnęła radośnie. Po chwili jej entuzjazm zgasł. A co jeśli on nie czuje tego samego co ja? – poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Tak, Camilla Torres była bardzo zmienną dziewczyną. W jednym momencie potrafiła się z czegoś cieszyć, a w drugim płakać i rozpaczać nad swoim okropnym życiem. Szybko wytarła łzy, nie chcąc zniszczyć makijażu. Cami, wszystko będzie dobrze, okej? Zrozum to i nie becz – skarciła się w myśli i usiadła na beżowym dywaniku. Camilla Torres potrafiła być również stanowcza i umiała walczyć, o to czego chce. Tylko, czy tym kimś był właśnie Maximilian Ponte?
                                                                  -,-
Angeles zawahała się jeszcze chwilę, ale w końcu zdecydowała się na pierwszy krok. Zapukała w potężne, drewniane drzwi. Usłyszała stłumione kroki, a po chwili przed nią stanął dobrze znany jej mężczyzna. W końcu jak mogła go zapomnieć? Był taki sam, nie zmienił się mimo upływu lat. Pomyśleć, że sądziła, iż nie zobaczy go po śmierci Marii.
- Słucham, mogę Pani w czymś pomóc? – jego donośny baryton sprowadził kobietę na ziemię. Przełknęła głośno ślinę i przeszyła mężczyznę wzrokiem. Nie wierzę, że mnie nie poznał – pomyślała uśmiechając się blado.
- German, naprawdę mnie nie poznałeś? – zapytała i zauważyła zdziwienie i.. zmieszanie na twarzy jej szwagra. Po jego oczach wiedziała, że nie musi powtarzać pytania.
- Angeles? – teraz była już pewna. Nie zapomniał o niej. Zaśmiała się w duchu, ale po chwili przypomniała sobie, po co tu w ogóle przyszła. Odgarnęła kosmyk blond włosów z czoła i westchnęła ciężko.
- Przecież dobrze wiesz. I uprzedzę Twoje następne pytanie. Przyszłam do Violetty. Mam prawo się z nią zobaczyć – powiedziała unosząc głowę z nieskrywaną dumą. To zadziwiające jak w kilka sekund można zmienić swoje nastawienie do kogoś. German Castillo zmarszczył czoło i oparł się o framugę drzwi.
- Nie ma jej. Nawet nie próbuj tu więcej przychodzić – syknął z taką wrogością w głosie, że Angie cofnęła się o kilka kroków. W jego oczach widziała iskierki gniewu. Wpatrywała się w nie, z niewiadomego powodu. Z dziwnego transu, wyrwał ją trzask drzwi. Potrząsnęła głową z niedowierzaniem. W sumie to czego ja właściwie oczekiwałam? To zły człowiek – szepnęła wychodząc z pięknie oświetlonego ogrodu.Wsiadła do czerwonego malucha i oparła głowę o skórzaną kierownicę. Nie rozumiała jednego. Czemu oddzielał nastolatkę od wszystkiego związanego z rodziną jej matki? Kobieta przekręciła kluczyk w stacyjce i wykręciła z wąskiego miejsca parkingowego. Gdyby nie telefon od Clari, nigdy bym nie dowiedziała się o jej przyjeździe – westchnęła stając na widok czerwonego światła. Od niechcenia spojrzała w stronę ulicy. Szła nią młoda, piękna dziewczyna otoczona dwójką przystojnych chłopców. Maria.. Znaczy Violetta – szepnęła przyglądając się tym samym czekoladowym włosom . Usłyszała głośny dźwięk klaksonu. No tak zielone światło – mruknęła, ponownie startując samochód.
                                                                     -,-
Francesca wtuliła się w uroczego, śnieżnobiałego królika. Po chwili odsunęła się od niego i położyła na świeżej, niebieskiej pościeli. Kicuś, bo tak zwał się pupil Włoszki ,  wesoło skakał po łóżku. Dziewczyna zaśmiała się i usadowiła na mięciutkim pufie. Sięgnęła po kubek z ciepłą herbatą i przysunęła go do swoich ust. Uwielbiała takie wieczory, gdy mogła odpocząć od codziennego zgiełku i zabiegania. Wreszcie mogła rozkoszować się chwilą samotności.  Mogła pomyśleć nad życiem i nie musieć przejmować niczym innym. Spojrzała w stronę okna, za którym rozpętała się potężna ulewa. Uśmiechnęła się lekko, ciesząc się , że postanowiła tego dnia zostać w domu. W tym momencie usłyszała ciche brzęknięcie telefonu. Wywróciła oczami i wstała, by zobaczyć, kto przerywa jej chwilę spokoju. Odblokowała ekran komórki, ale dopiero teraz zauważyła, że to nie telefon tylko powiadomienie na portalu społecznościowym. Kliknęła na małą ikonkę i jej oczom ukazał się napis ; Daniel Marano skomentował zdjęcie na którym Cię oznaczono; Francescę przeszła fala gorąca. Daniel Marano, chłopak ze szkoły sportowej, jedna z najlepszych partii w tej okolicy. Wzdychała do niego jeszcze przed tym godnym pożałowania związkiem z Ezequielem.  Skoczyła i pisnęła radośnie. Ten chłopak był szansą na lepsze jutro. Nie obchodziło jej to, że właśnie zakończyła poprzednią relację. Muszę o tym poinformować dziewczyny – zwróciła się do Kicusia,który właśnie żuł kawałek marchewki.
                                                       -,-
Maxi wszedł do pokoju Camilli. Bywał tu tak wiele razy, w sumie to zawsze z Natalią. Natalia, Natalia, Natalia. Ta niska brunetka o ustach niczym płatki róż cały czas siedziała zarówno w jego sercu jak i w głowie.Potrząsnął głową i ujrzał rudowłosą przyjaciółkę siedzącą na łóżku. Była jakaś taka, inna. Tak właśnie tego słowa Maxi szukał w głowie. Była ubrana w czerwoną sukienkę, a jej włosy delikatnie opadały na rumianą twarz. Chłopak nigdy nie zaprzeczał temu, iż dziewczyna jest ładna, ale jakoś nigdy nie czuł się w jej obecności tak.. dziwnie. Uśmiechnęła się w jego stronę i wstała z łóżka. Schwyciła go mocno za rękę i zatrzepotała rzęsami.
- Podobasz mi się Maxi – wymruczała powoli zbliżając swoje usta do ust zdezorientowanego bruneta. Wreszcie musnęła je. Chłopak nie opierał się, przyjął dziewczynę. Sam nie wiedział, czemu to robi, to wszystko było zbyt dziwne. Całował się właśnie ze swoją  przyjaciółką, z Camilą. Może czas zapomnieć o Naty? – pomyślał rozkoszując się smakiem ust rudowłosej. Camilla jest ładna, zabawna, inteligentna i podobam jej się. Chyba nie ma sensu latać za Natą, która w ogóle nie zwraca na mnie uwagi – te słowa, wypowiedziane w jego umyśle, były przesiąknięte niepewnością i niezdecydowaniem. Co jak co, ale decyzji Maxi podejmować nie umiał.

                                                                -,-
Kolejnego dnia..
Violetta po raz kolejny stanęła przed tablicą informacyjną. Wisiało na niej wiele ogłoszeń, jedne zachęcały do dołączenia do różnego rodzaju klubów czy stowarzyszeń, a drugie zachęcały do wzięcia udziału w rozmaitych konkursach. Uwagę dziewczyny przykuła jednak różowiutka karteczka z napisem Zapisy na przesłuchania.Termin : piątek Westchnęła ciężko i kciukiem pogładziła świecący od brokatu  zwitek papieru.
- Na co tak patrzysz? – głos Leona przywrócił dziewczynę do rzeczywistości. Odwróciła się do niego i uśmiechnęła z zakłopotaniem. Zaśmiała się nerwowo i spojrzała na niego swoimi czekoladowymi oczami.
- Ja? Nic… - bąknęła zakręcając kosmyk włosów wokół palca wskazującego. Chłopak podniósł jedna brew i lekko przesunął dziewczynę na bok. Przeczytał ogłoszenie i zaśmiał się  pod nosem. Oparł się o ścianę i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- Tak – mruknął przeciągle – Nie rozumiem Cię, przecież śpiewasz niesamowicie. Zapisz się po prostu – wzruszył ramionami i uśmiechnął się beztrosko. Dziewczyna zmarszczyła swój  mały nosek i lekko dźgnęła chłopaka w klatkę piersiową.
- Od kiedy jesteś taki pewny siebie? – wywróciła oczami, a na policzki szatyna wkradły się ogniste rumieńce  - Widzisz? A po za tym nie mam po co się zapisywać… - szepnęła z nutką niepewności w głosie. Spuściła wzrok, mając nadzieję, że Verdas odpuści i przyzna jej rację. Nastała niezręczna cisza. Przerwał ją dzwonek na lekcję historii. Violetta ruszyła w głąb korytarza, zostawiając chłopaka przy tablicy ogłoszeń. Gdyby odwróciła się, zauważyłaby jak Leon wyciąga niebieski długopis i chowa różową karteczkę do kieszeni.
************************
No, dodałam wcześniej niż zamierzałam ;) Czasem potrafię być miła. A... no tak. Chyba jednak nie. Cami i Maxi postanowili spróbować... Kolejny supełek na już nieźle zaplątanej sznurówce, ale nie martwcie się! Jak się coś zaplątuje, to zwykle z intencją późniejszego rozwiązania ;) Mówię tylko, że łatwo nie będzie. Jak widzicie wiadomością od Pani D. był przyjazd Violetty do miasta. Skąd wiedziała? Otóż, pamiętacie rozdział w którym Viola śpiewała coś przy szafkach? Osobą, która ją wtedy usłyszała była właśnie Pani Darbos! Wtedy skojarzyła, że młoda musi być córką Marii. Mam nadzieje, że rozumiecie? :D No cóż, macie jeszcze standardowo Leonka i Violkę. No i Fran próbującą znaleźć miłość swojego życia...
To by było na tyle ;)
P.S - Strasznie dziękuje za przemiłe komentarze! Kocham Was :*
Pozdrawiam i do następnego ;)

sobota, 26 października 2013

Rozdział 009

              Kochać po ludzku to umieć przejść od miłości do nienawiści - Lew Tołstoj
                                                               -
I am a woman in love and I’d do anything to get you into my world! – Violetta uśmiechnęła się sama do siebie. Uwielbiała śpiewać piosenki swojej mamy, przynosiło jej to ukojenie i spokój. Usiadła na brzegu łóżka i już miała zgasić lampkę nocną, gdy zauważyła jakąś postać czającą się na balkonie. Ledwo powstrzymała się od krzyku. Chwyciła do ręki budzik i na paluszkach podeszła do drzwi. Otworzyła je i zanim zdążyła rozpoznać tajemniczą sylwetkę uderzyła ją przedmiotem w głowę. Postać syknęła i schwyciła się za głowę. Gdy podniosła się, Violetta rozpoznała w niej Leona.
- Leon! Mogę wiedzieć co tu wyprawiasz w środku nocy!? – warknęła starając się nie zbudzić reszty domowników. Chłopak uśmiechnął się głupio i przeczesał dłonią brunatną czuprynę.
- Ja.. no po prostu przechodziłem obok i myślałem, że.. yhm.., że wpadnę – wydukał wlepiając swój wzrok w zdenerwowaną dziewczynę – I.. no ja tak zupełnie przypadkiem usłyszałem jak śpiewasz i bardzo mi się podobało. Nie słyszałem nigdy piękniejszego śpiewu – wymruczał spuszczając wzrok. Dziewczyna westchnęła głęboko i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Kątem oka zauważyła krew przy prawym uchu chłopaka.
- No dobra, dobra. Wcale nie umiem śpiewać, ale niech Ci będzie. Chodź do środka – szerzej otworzyła drzwi i zaobserwowała zmieszanie na twarzy Leona. Zaśmiała się pod nosem – Spokojnie, nie gryzę. Po prostu trzeba opatrzyć Ci tę paskudną ranę – powiedziała wskazując na krew kapiącą z ucha szatyna. Ten niepewnie wszedł do pokoju i przysiadł na krześle. Violetta skierowała się do dużej, białej szafy i wyciągnęła z niej czerwone pudełeczko. Otworzyła ją i wzięła do ręki małą buteleczkę z wacikiem i plaster.  Wylała kilka kropel cieczy na wacik i podała go zaskoczonemu chłopakowi – To woda utleniona, musisz nią sobie przemyć ranę – Leon skrzywił się lekko i zaczął wycierać zakrwawione ucho. Dziewczyna widziała, że sprawia mu to ból, mimo, iż chłopak udawał, że nic nie czuje. Gdy skończył, Violetta nachyliła się nad nim i przykleiła mu szeroki plaster. Uśmiechnęła się do siebie zadowolona ze swojego ‘dzieła’. Chłopak dalej siedział i wlepiał w Violettę swoje zielonkawe oczy. Ta zmieszała się lekko i chrząknęła znacząco – Chyba powinieneś już iść. Nie chciałabym być w Twojej skórze, gdyby mój tata Cię tu zobaczył. Jak jesteś tak bardzo chętny do odwiedzin, to może pójdziesz ze mną i Federem na kręgielnie. Jutro o dziewiętnastej. Postaram się nie zdzielić Cię niczym tym razem – zaśmiała się. Chłopak oblał się rumieńcem i zdołał jedynie lekko kiwnąć głową. Zadowolona dziewczyna stanęła na palcach i musnęła jego policzek – Dobranoc – szepnęła zgaszając światło.  Gdy obejrzała się za siebie, chłopaka już nie było. Opadła na łóżko i przykryła się ciepłą kołdrą. Zasnęła z uśmiechem na twarzy.
                                                                    -,-
Leon zeskoczył z balkonu, lądując na świeżo skoszonej trawie. Otrzepał spodnie i wyprostował się. Dotknął ręką prawego policzka i uśmiechnął się sam do siebie. Po chwili otrząsnął się. Bardzo spodobała mu się propozycja dziewczyny, jedyna rzecz, która mu nie pasowała to osobnik o imieniu Federico. Leon nawet nie zdążył poznać młodego Włocha, a już go znienawidził. Czemu? Gdyby ktoś go o to zapytał, zmieszałby się i wymyśliłby jakąś wymówkę. Prawdą jednak było to, że był zazdrosny. Tak był zazdrosny. Nie chciał by Violetta spędzała czas z chłopakiem innym niż on sam. Uspokój się Verdas! Nie jesteś sobą – mruknął opuszczając posiadłość państwa Castillo.
                                                               -,-
Przysiadłam na kraciastym kocu. Wyjęłam książkę z torebki i zanurzyłam się w lekturze. Śledziłam pasjonującą historię Annabeth, dziewczyny, która zakochała się w narzeczonym swojej siostry. Tak, wiem jestem żałosna. Tylko tak ostatnio wzięło mnie na czytanie tandetnych romansideł. Byłam już w połowie drugiego rozdziału, gdy poczułam na sobie czyiś wzrok.Podniosłam głowę i uśmiech od razu znikł z mojej twarzy.
- Co tu robisz? warknęłam odkładając książkę na bok. Wstałam i stanęłam twarz w twarz z moim rozmówcą. Ten, zaskoczony lekko moją postawą cofnął się o krok. Po chwili jednak oprzytomniał.
- Kocham Cię powiedział z lekkim uśmiechem. Nie wytrzymałam i przyłożyłam mu z całej siły w twarz. Schwytał się za policzek i syknął z bólu.
- Kochasz?! Tak samo jak Lindę, Sarę, Isabellę i oczywiście Twoją ostatnią zdobycz, Anne! Jesteś najgorszym człowiekiem na świecie!-wykrzyczałam mu prosto w twarz. Po chwili uspokoiłam się – Zdradziłeś mnie i to nie jeden raz. Za każdym razem obiecywałeś poprawę. Ja byłam taka głupia, że Ci wierzyłam czułam jak łzy wypełniają moje oczy. Chłopak stał tam skołowany. Podszedł bliżej do mnie i próbował mnie pocałować. Odepchnęłam go i  szybko stamtąd odbiegłam. Nie obchodziło mnie teraz, że zostawiłam tam torebkę. Nie mogłam na niego patrzeć. Byłam głupia. Wierzyłam w każde jego słowo. Po kilku minutach przystanęłam chwytając się za brzuch. W oddali zobaczyłam wysoką rudowłosą dziewczynę. Wydawało się jakby na kogoś czekała. Nie myliłam się, do rudowłosej podbiegł znany mi blondyn. Odwróciłam głowę. Teraz wybuchłam płaczem. Dobrze pamiętałam jego słowa ‘ Przecież wiesz, że Cię uwielbiam’. Uwielbiał. Byłam głupia, straciłam najwspanialszego mężczyznę na całym świecie przez moje niezdecydowanie.
Obudziła się z krzykiem. Wytarła spoconą twarz i bezsilnie opadła na poduszkę.
                                                   -,-
Kolejnego dnia…
Francesca upięła swoje długie włosy w kucyk i wyszła z łazienki. Obudziła się najwcześniej ze wszystkich dziewczyn, ale cóż mogła zrobić, po prostu była rannym ptaszkiem. Zbiegła po schodach nucąc pod nosem melodię zasłyszaną poprzedniego dnia w radiu. Cała w skowronkach znalazła się w kuchni. Sięgnęła po czekoladowe ciasteczko. Zdziwiła się trochę, gdyż pamiętała,że wczoraj talerzyk był jeszcze pełny. Wzruszyła ramionami i przysiadła na mięciutkiej kanapie. Przymknęła na chwilę oczy i rozkoszowała się chwilą spokoju. Niestety po kilku sekundach do jej uszu dobiegł jakże denerwujący dźwięk dzwonka do drzwi. Westchnęła głęboko i podeszła do drzwi.Może i była w obcym domu, ale czuła, że jej obowiązkiem jest zobaczyć kto przychodzi tu o tak wczesnej porze. Nacisnęła na klamkę i otworzyła drzwi z lekkim skrzypem. Jej oczom ukazał się zdenerwowany brunet.
- Maxi? – zapytała marszcząc brwi – Co Ty tutaj robisz? – zapytała, gdy zauważyła zmieszaną minę chłopaka.
- Ja.. ten to przecież dom Natalii, prawda? Chciałbym coś ważnego jej powiedzieć – wydukał nerwowo ściskając dłonie. Francesca uśmiechnęła się lekko i przeczesała swoją kruczoczarną czuprynę dłonią.
- Natalia jeszcze śpi. Tylko czekaj. Jesteś pewien, że nie przyszedłeś do Camilli – dziewczyna ugryzła się w język i wymamrotała coś niewyraźnie pod nosem. Nigdy nie umiała trzymać języka za zębami.
- Do Camillii? Czemu miałbym… zresztą nieważne – mruknął wycofując się – Cześć – rzucił znikając za furtką domku. Francesca zamknęła drzwi i uderzyła się otwartą dłonią w czoło. Była na siebie zła. Czasem po prostu potrafiła palnąć jakieś głupstwo i przez to przysporzyć komuś lub sobie samej problemów.
                                                                      -,-
Leonardo, zrozum kocham Cię. Ciebie nie Twojego brata bliźniaka Edmunda. Tamten pocałunek nic nie znaczył. Po za tym Ty też nie jesteś bez winy. Zdradziłeś mnie ze swoją macochą, ale jestem gotowa Ci wybaczyć…
Federico wepchnął do buzi kolejną garść popcornu. Przeżuł wszystko i z uwagą zaczął obserwować reakcję Leonarda. Usłyszał stukot obcasów i niechętnie odwrócił głowę. Ujrzał Violettę stojącą kilka metrów od niego. Uśmiechała się kpiąco i patrzyła na przyjaciela.
- Fede, znowu oglądasz tą tandetę – westchnęła siadając obok niego na kanapie. Chłopak kiwnął głową i odwzajemnił uśmiech. Objął dziewczynę ramieniem i na chwilę wyobraził sobie, że jest jej chłopakiem. Niestety ta chwila szybko minęła.
- Co chcesz dzisiaj robić? – zapytał sięgając po kubek z sokiem pomarańczowym.
-  Wiesz myślałam, że może pójdziemy na kręgielnie… - chłopak wziął łyk soku i kiwnął głową potwierdzająco – z Leonem – Włoch wypluł sok na dywan. Violetta pokręciła głową z dezaprobatą. Nie podobała jej się perspektywa sprzątania dywanu.
- Co? Nigdzie nie idę z tym bufonem! – warknął wstając z kanapy. Szybkim krokiem ruszył w stronę swojego pokoju. Gdy już znalazł się za dobrze znanymi drzwiami, zamknął je na klucz. Rzucił się na łóżko i ze złością walnął pięścią w szafkę nocną. Wszystko było nie tak. Leon, Leon, Leon. A jak nie Leon to ktoś inny zawsze stanie mu na drodze do zdobycia Violetty. Podniósł się do pozycji siedzącej. Ej! Dosyć tego mazgania! Jesteś facet, czy baba? – zrugał się w myśli i nerwowo zacisnął dłonie. Wyciągnął z pod łóżka pudełko ciasteczek, schowanych tam przed Olgą. Zaczął zajadać je, na chwilę zapominając o swoich problemach. Teraz jedynym jego dylematem było czekoladowe czy waniliowe? W końcu zdecydował się na to drugie i na siłę wepchnął kilka ciastek do buzi. Niestety na języku pozostało mu jeszcze trochę soli. Bardzo mądrze Federico, najpierw popcorn potem ciastka! Chcesz zdobyć dziewczynę swojego życia, czy przytyć? – zapytał sam siebie przełykając resztki pokarmu. Przykrył twarz poduszką i wziął głęboki wdech. Zwrócił swoje oczy ku białemu sufitowi. Był tak zwykły i prosty. Tak samo jak on. Federico nigdy nie miał wysokiej samooceny. Możliwe, iż było to spowodowane ciągłym brakiem zainteresowania jego osobą ze strony Violetty.Może chodziło o ciągłe zapracowanie jego matki? Od jego przyjazdu do Buenos Aires nie otrzymał od niej ani jednego telefonu. Tak, Federico miał pecha do kobiet. Najpierw nie mógł znaleźć prawdziwej miłości, potem gdy zakochał się to okazało się, że obdarzył uczuciem dziewczynę u której nie ma szans. Czemu to właśnie on musiał cierpieć z powodu nieszczęśliwej miłości? Był przekonany, że nigdy nie pokocha kogoś innego niż Violetta. Nie wiedział jak bardzo się mylił…
                                                      -,-
Ludmiła przysiadła przed keyboardem i postawiła kubek z kawą na małym stoliczku. Dziewczyna bardzo kochała ten instrument, który może nie był idealny, ale był prezentem od osoby bardzo bliskiej Ludmile Ferro.  Dostała go kilka lat temu od swojego ojca. Blondynka bardzo kochała swojego ojca, można powiedzieć, że kochała go za dwoje. Kochała go jak ojca i matkę, której nigdy nie miała. Właśnie. Nie miała żadnych wspomnień związanych z rodzicielką. Nigdy nie widziała jej zdjęć, ani niczego związanego z nią. Jej ojciec, bardzo zapracowany dziennikarz, unikał tematu matki Ludmiły. Dziewczyna z biegiem czasu przestała pytać, straciła zainteresowanie. Postanowiła żyć chwilą, cieszyć się, że ma tak wspaniałego tatę i tworzyć muzykę. To właśnie muzyka dawała blondynce siłę do życia, to dzięki niej wstawała każdego ranka. Dzięki muzyce była kimś wyjątkowym, innym. Nacisnęła kilka przypadkowych klawiszy instrumentu i rozkoszowała się chwilą. Złapała ją nagła chęć napisania piosenki. Przymknęła oczy i położyła dłonie na klawiszach. Melodia wydobywana dzięki jej delikatnym palcom, przynosiła jej ukojenie. Słowa same wypłynęły z jej ust.  I am a girl in the corner of the room, the one you never notice…
                                                                -,-

Leon stał przed lustrem w przedpokoju. Był ubrany w niebieską koszulę w paski i najmniej starte dżinsy jakie posiadał. Założyłby swoją ulubioną koszulę, ale niefortunnie spalił ją podczas prasowania. Tak Leon Verdas miał zamiar raz w swoim siedemnastoletnim życiu założyć wyprasowane ubrania. Nie przyszło mu jednak do głowy,by wcześniej zapoznać się z instrukcją obsługi. Chociaż w sumie trudno mu się dziwić. Wychowywany przez mężczyznę, nie  umiał wykonywać prostych czynności domowych takich jak pranie czy chociażby zmywanie naczyń. A tak właściwie, to czemu tak się stroisz Verdas? – zapytał sam siebie poprawiając fryzurę. Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Można powiedzieć, że po prostu chciał dobrze wyglądać dla Violetty. Może chciał zrobić dobre wrażenie? Tego do końca nie wiedział. Jeszcze raz spojrzał w swoje odbicie w lustrze i uśmiechnął się lekko. Ciekawe czy Violetta też tak się stroi? Chociaż ona nie potrzebuje, jest piękna w każdym stroju. Te jej czekoladowe oczy, malinowe usta, które aż chce się… - chłopak uległ wodzom fantazji – Ej! – przywrócił się do porządku – Czy Ty właśnie …? Nie! Przestań! Nic nie czujesz do Violetty! Nic nie czujesz do Violetty – zaczął walić głową w ścianę mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem – W takim razie czemu idziesz z nią dzisiaj na kręgielnie? Leon się zakochał! Leon się zakochał! – denerwujący głosik nie chciał się uciszyć. Leon opadł na kolana i schował twarz w dłoniach. Oddychał ciężko, jakby nie mógł złapać tchu. Jego serce na siłę próbowało się wyrwać z jego klatki piersiowej, a przed oczami ciągle stawała mu drobna brunetka. Uśmiechała się, zalotnie trzepotała rzęsami i kusząco zachęcała go do podejścia. Otrząsnął się. Co ona ze mną robi – jęknął siadając po turecku. Przygryzł wargę i zmrużył oczy.Nie zakochałem się. To nie możliwe, przecież znam ją tylko dwa dni – resztkami sił próbował zaprzeczyć temu, co oczywiste…
*****************************
No i oto rozdział dziewiąty! Zanim zapomnę, bardzo dziękuje za ponad tysiąc wyświetleń i miłe komentarze, które potrafią poprawić mi humor ;) Macie zagubionego Leona, tajemniczy sen no i Ludkę oczywiście. Widzisz tinkerbell, jeszcze nie wyjawiłam wiadomości od Pani D. Rzeczywiście jestem zła XD No cóż, o moich rozdziałach nigdy dużo pisać nie umiałam, więc to by było na tyle. Pozdrawiam i do następnego :*

środa, 23 października 2013

Rozdział 008

          Miłość jest tyranem, wiesz? Nie da się jej uniknąć, ani trzymać na dystans - Jonathan Carroll
                                                                      ;
Ludmiła usiadła na ulubionej ławeczce w parku. Do uszu włożyła fioletowe słuchawki i puściła ulubiony kawałek Barbary Streisand.  Zamknęła oczy i zaczęła się bujać w rytm muzyki. You dont bring me flowers, you dont sing me love songs. Te słowa miały dla Ludmiły szczególne znaczenie. Z jednej strony wierzyła w miłość, taką z bajki. Z drugiej widziała okrutną rzeczywistość.  To, że każda miłość się kończy, wygasa było dla niej oczywiste. Chciała jednak wierzyć, że z nią będzie inaczej. Chciała wierzyć, że ona spotka chłopaka, który zakocha się w niej i będą żyli razem do końca swoich dni. Pozostaje mi żyć w nierealnym świecie – szepnęła zdejmując słuchawki. Muzyka była lekarstwem na wszystko, ale nie na nieszczęśliwą miłość. Usłyszała szybkie kroki. Odwróciła głowę i ujrzała jego. Szedł uśmiechając się szeroko. Jego oczy błyszczały bardziej niż zwykle. Zniknął. Przeszedł obok niej,nawet się nie oglądając. Dziewczyna westchnęła głęboko odchylając głowę do tyłu. Czemu jak wreszcie się zakochuje to w kimś u kogo nie mam żadnych szans? – zapytała sama siebie wstając z ławeczki. Na skórze poczuła zimne kropelki deszczu. Naciągnęła kaptur i ze spuszczoną głową ruszyła naprzód. Gdyby ktoś zobaczył teraz jej piwne oczy, ujrzałby w nich smutek i rozpacz.
                                                                -,-
- Co o tym sądzicie? – Camilla wyszła z przebieralni ubrana w czerwoną sukienkę w białe kropki, która idealnie komponowała się z jej rudymi włosami. Natalia i Francesca kiwnęły głowami i wymieniły porozumiewawcze spojrzenia.  Od czasu kozy, dziewczyny postanowiły się zaprzyjaźnić.  Właśnie znajdowały się w jednej z największych galerii handlowych w północnym Buenos Aires. Od dwóch godzin szwędały się po sklepach w poszukiwaniu ubrań, w tym sukienki ‘na chłopaka’ dla Camilli, która nie chciała wyjawić kogo tak bardzo chce oczarować – Na pewno? Nie wyglądam w tym grubo? -  zapytała gładząc się po brzuchu. Natalia wybuchła śmiechem. Pokręciła przecząco głową i upiła łyk mrożonej kawy, kupionej kilka minut temu.
- Chyba żartujesz! Wyglądasz świetnie! Zanim się rozmyślisz to powiedz nam chociaż o jakiego chłopca chodzi – brunetka uśmiechnęła się lekko i przysiadła na czerwonym taborecie. Razem z Francescą wyczekująco wpatrywały się w rudowłosą przyjaciółkę. Camilla przełknęła ślinę. Zastanawiała się co ma powiedzieć. Jak zareagują jak powiem, że to Maxi? Wyśmieją? – zapytała sama siebie przygryzając wargę. Otrząsnęła się jednak i wzięła głęboki wdech.
-  No dobra.. powiem Wam – zaczęła nerwowo odgarniając kosmyk falowanych włosów za ucho. Przyjaciółki pisnęły , ale po chwili ucichły z uwagą przyglądając się Camilli – Tym chłopakiem.. jest .. no Maxi – wydukała spuszczając wzrok. Stała tak chwilę, przestępując z nogi na nogę. W końcu podniosła głowę i ujrzała uśmiechnięte od ucha do ucha brunetki.
- Trzeba było tak od razu ! – Natalia zaśmiała się wesoło i szturchnęła zaskoczoną dziewczynę – Teraz kup tą sukienkę i idziemy do mnie na nockę. Zrobimy Cię na bóstwo! – zawołała i kątem oka spojrzała na uradowaną Francescę. Camilla odetchnęła. Uśmiechnęła się do przyjaciółek i wróciła do przebieralni. Maxi oszaleje – pomyślała przeglądając się jeszcze raz w lustrze.  Jutro miała dzień wolny od szkoły, która była zamknięta na tę jedną środę z powodu obrad na temat Pabla. Jestem kowalem własnego losu – szepnęła uśmiechając się od ucha do ucha.
                                                                   -,-
Leon opadł na kanapę. Ten dzień nie należał do najlepszych. Zbłaźnił się przed Violettą i zdenerwował trenera swoim zachowaniem. Stary Leon nie przejąłby się taką sytuacją. Jednak ten nowy czuł w głębi siebie coś dziwnego. Przypomniał sobie słowa swojego przyjaciela ‘Teraz nie zaprzeczysz, że się zakochałeś’. Wściekły rzucił poduszką o ścianę i ukrył twarz w dłoniach. Usłyszał dźwięk przekręcanego zamka. Wujek wrócił – pomyślał szybko kierując się do swojego pokoju. Nie miał ochoty rozmawiać z nikim, nawet z Fernando. Coś mówiło mu, że jedyna osoba, która ukoiłaby jego duszę jest Violetta… Nie chciał jednak słuchać tego głosiku. Nie jestem zakochany, nie jestem zakochany, nie jestem zakochany – powtarzał w myśli oddychając ciężko.  Zamknął oczy, ale robiąc to ujrzał roześmianą brunetkę. Tupnął nogą i wrzasnął ze wściekłością – Wyjdź z mojej głowy!
                                                                    -,-
Droga Mario.
Sama nie wiem czemu do Ciebie piszę. Bardzo Cię kocham, wiesz o tym. Brakuje mi Cię bardziej niż sobie to możesz wyobrazić.Tęsknie za Twoim uśmiechem i Twoimi radami. Zawsze potrafiłaś mnie pocieszyć. Nawet po tym okropnym zerwaniu z Jeremym, potrafiłaś poprawić mi humor w zaledwie kilka minut. Nie o tym jednak chciałam napisać. Nigdy nie poznałaś Pabla, ale zapewne wiesz jak bardzo dużo dla mnie znaczył znaczy. Zakochiwałam się w nim od nowa każdego dnia. To była miłość inna niż wszystkie. Byliśmy przyjaciółmi, a zarazem kochankami. Myślałam, że już zawsze będziemy razem. Myślałam, że nic, ani nikt nie będzie nas w stanie rozłączyć. Jednak myliłam się, siostrzyczko. Wystarczyło kilka minut by moje życie zamieniło się w piekło. Co się stało? On mnie nie pamięta. Wie tylko, że jestem jego koleżanką z pracy. Nie kocha mnie, kocha Adelajdę. Tak kocha tą żmiję, która zdradzała go niezliczoną ilość razy. Tylko, że on tego też nie pamięta. Teraz ona, nie ja, będzie panią Galinto. To ona będzie się koło niego budzić każdego ranka. Teraz pewnie patrzysz na mnie z politowaniem. Wiem, wiem, że zawsze mówiłaś, że o miłość warto walczyć. Czy naprawdę warto? Nie chcę go zmuszać do miłości. Jestem głupią marzycielką. Jedyne co potrafię to użalać się nad sobą i płakać całymi dniami. Cały czas rozpamiętuje nasze wspólne chwile. Po co? To już nigdy nie wróci. On już nigdy nie będzie tym samym Pablo. Nie będzie człowiekiem, który zakochał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Wiem, że muszę zamknąć ten rozdział w moim życiu. Tylko, że to jest cholernie trudne! Nie łatwo jest wymazać sobie z pamięci osobę, która kiedyś była dla Ciebie najważniejsza! Ja nie chcę, żeby to był koniec! Tylko, że chcieć to nie zawsze móc. Nie sprawię, że Pablo zakocha się we mnie ponownie. Nie sprawię, że przypomni sobie wszystko. Adelajda już na pewno zrobi wszystko, by Pablo wyrzucił mnie ze swojego życia raz na zawsze. Ona umie zmanipulować mężczyznę. Piękna, pociągająca i inteligentna. Ma wszystko to, czego ja nie mam. Teraz widzisz? Nie ma sensu! Zresztą nie ważne. Wiesz, że nigdy nie potrafiłam wyrazić swoich uczuć. Nie zmieniłam się, sama widzisz jaki ten list jest chaotyczny. No dobrze. Już kończę, bo mam wrażenie, że zaraz znowu się rozpłaczę. Tak, ja głupia Angeles Saramego znowu wszystko straciłam. Najpierw Ciebie, potem Tatę, a teraz jeszcze miłość mojego życia! Jestem żałosna. Nie! Koniec tego użalania się nad sobą. Życie toczy się dalej. Często napotykamy na swojej drodze trudności, które musimy pokonać. Nie wystarczy płakanie w kącie i zajadanie się czekoladowymi lodami. On zapomniał, ja też mogę. Wszystko byłoby łatwiejsze gdybyś teraz była tu ze mną.
Twoja na zawsze,
Angeles
Kobieta odłożyła kartkę na bok. Dla niektórych pisanie listu do swojej zmarłej siostry byłoby czymś szalonym i kompletnie bezsensownym. Angie jednak musiała się zwierzyć komuś i wiedziała, że nikt nie zrozumie jej tak jak Maria.
Mamma Mia! Here I go again! My, my how can I resist you!
Angeles sięgnęła po komórkę. Sama nie wiedziała, czemu właśnie tą piosenkę ustawiła na dzwonek. Wytarła zapłakane oczy i wcisnęła przycisk ‘odbierz’. Przystawiła telefon do ucha i głośno przełknęła ślinę.
- Halo? –wydukała zaciskając zęby – Nie Clarisso, ja naprawdę… Czekaj powtórzysz? – słowa wypowiedziane przez Clarissę Darbos bardzo zaskoczyły  młodą kobietę. Nigdy by nie uwierzyła, że kiedyś usłyszy coś takiego. Te wiadomości przyniosły Angeles wiarę w życie.
                                                                -,-
Wieczorem….
Leon cichutko przymknął za sobą drzwi. Nie chciał obudzić wujka, zmęczonego ciężkim dniem pracy. Było późno, ale Leona Verdasa to nie obchodziło. W obdartej dłoni ściskał kolorowy zwitek papieru. Spojrzał na niego jeszcze raz i uśmiechnął się lekko. Powolnym krokiem schodził po zakurzonych schodach. Kiedy znalazł się już przy wyjściu z budynku, usłyszał za sobą dobrze znany głos. Zmrużył oczy i odwrócił się zdenerwowany. Na klatce schodowej panowała ciemność, ale Leon doskonale wiedział z kim ma do czynienia.
- Czego chcesz Rodriguez? – warknął zaciskając pięści.  Usłyszał stłumiony śmiech. Zobaczył zbliżającą się sylwetkę. Mimo słabego światła doskonale rozpoznał starą, skórzaną kurtkę.
- Po co te nerwy? Zastanawiałem się gdzie wychodzisz o tej porze. Taki smarkacz jak Ty nie powinien wychodzić sam późnym wieczorem. Jeszcze by ktoś Cię napadł – właściciel zachrypniętego głosu mocno odchrząknął – Co tam trzymasz w rączce? – zachichotał i wyrwał zwitek papieru z pięści Leona. Ryan Rodriguez był jedyną osobą, która potrafiła pokonać Leona Verdasa.
- Co Cię nagle obchodzi pajacu! – syknął robiąc krok w stronę swojego wroga. Spojrzał w jego błękitne oczy z nienawiścią. Usłyszał ponowny śmiech. Podniósł rękę, ale w ostatniej chwili się opanował.
- No, no, no. Nigdy bym nie pomyślał, że się zakochasz – Rodriguez zgniótł kartkę i upuścił ją na ziemię. Verdas podniósł zwitek papieru i schował go do kieszeni spodni. Bez słowa opuścił budynek. Nie miał ochoty na kolejną kłótnie z Rodriguezem. Na samo wspomnienie jego imienia wzdrygał się. Spojrzał w górę, na niebo. Była pełnia księżyca, a gwiazdy wydawały się świecić jaśniej niż zwykle. Chłopak ponownie wyjął pomiętoloną kartkę i spojrzał na nią jeszcze raz, w celu zapamiętania informacji. Violetta Castillo, Calle de Evita Peron, 18. Uśmiechnął się lekko i ruszył słabo oświetloną uliczką.
                                                                  -,-

Natalia przewróciła się z boku na bok. Przykryła się różową kołdrą i kątem oka spojrzała na śpiące niczym niedźwiedzie przyjaciółki. Zaśmiała się cichutko. Kto by pomyślał, że zakupy są tak wyczerpujące? – brunetka przymknęła powieki i mocniej wtuliła się w swoją ulubioną maskotkę, Pana Żelka. Sama nie wiedziała, czemu właśnie tak nazwała pluszowego lwa. Pogładziła go lekko po puszystej grzywie i podciągnęła nogi pod siebie, zwijając się  w pozycję kokona. Myślała o dzisiejszym dniu. Tak naprawdę to o jednej rzeczy. Tym chłopakiem jest… no Maxi . Te słowa nie dawały jej spokoju. Ale czemu? Powinnam się cieszyć prawda?Camilli, mojej najlepszej przyjaciółce, podoba się Maxi, mój najlepszy przyjaciel. Przecież bardzo pragnę ich szczęścia – Natalia nie potrafiła zrozumieć samej siebie. Jej umysł cieszył się, a serce.. Właśnie sama nie wiedziała co czuje jej serce. Przecież Maxi się jej nigdy nie podobał. Zawsze uważała go tylko i wyłącznie za przyjaciela. Dość! Nata! Albo zaraz przestaniesz o tym rozmyślać, albo sama nie wiem co z Tobą zrobię! – skarciła się w myśli. Kurczowo zacisnęła pięści. Maxi, Maxi, Maxi. Przecież ja się nie zakochałam, prawda? – zapytała samą siebie podnosząc się po pozycji leżącej. Westchnęła głęboko i spojrzała na zegarek. Wyświetlał godzinę jedenastą wieczorem. Dziewczyna podniosła się i na palcach opuściła pokój. Po drodze wstąpiła do łazienki i owinęła się swoim ulubionym, pomarańczowym szlafrokiem. Zeszła po schodach , starając się nie narobić hałasu. Nie chciała obudzić dziewczyn, a co gorsza jej kilkuletniej siostry, Leny, albo broń Boże babci. Tak Natalia Perdido mieszkała ze swój babcią i młodszą siostrą. Czemu? Rodzice je porzucili. Takie krótkie, proste zdanie, a zawsze sprawiało Natalii wiele bólu. Otrząsnęła się i wycierając zmęczone oczy podeszła do lodówki. Wyciągnęła z niej karton mleka. Usiadła przy blacie i nalała trochę napoju do szklanki. Wypiła je za jednym łykiem. Odstawiła szklankę na bok i sięgnęła po czekoladowe ciasteczka leżące na porcelanowym talerzyku. Schrupała kilka i złapała się za głowę. Nocne podjadanie było częstym zwyczajem Natalii, zwyczajem, którego bardzo chciała się pozbyć. Sapnęła ciężko i zsunęła się z krzesełka. Schyliła się i dolnej szafki kuchennej wyciągnęła zeszycik w skórzanej oprawie. Nie była to świetna kryjówka dla pamiętnika, ale cóż zrobić. Natalia miała to do siebie, że była bardzo zapominalska. Miała zwyczaj zostawiać rzeczy w miejscach gdzie coś robiła, a potem zapominać o nich. Do dnia dzisiejszego pamiętała jak włożyła tabliczkę czekolady do szuflady biurka i przypomniała sobie o niej.. pięć miesięcy później. Pokręciła głową z dezaprobatą i  przygryzła wargę. Powoli wstała i szurając lekko po parkiecie ponownie skierowała się w stronę schodów. Czasem sama siebie nie rozumiem –mruknęła wspinając się na górę.
*********************
Przed Wami kolejny rozdział! Jak widzicie pojawił się słynny Ryan, wróg Leosia. Pojawi się jeszcze wiele razy ;) Macie trochę Natalii, trochę Camilli, Leonka i Angie ;) Jeszcze jedna rzecz, którą musicie zapamiętać : Nie wszystko jest takie jakie się wydaje...
Pozdrawiam i do następnego :*

poniedziałek, 21 października 2013

Rozdział 007

              Radość oczu jest początkiem miłości - Arystoteles
                                                    -
- I właśnie w ten sposób George Washington doprowadził do niepodlegołości Stanów Zjednoczonych. Jakieś pytania? – przynudzający głos pana Warrisa wybudził Camillę z jej długich rozmyślań. Wyprostowała się i odgarnęła rude loki z swojej rumianej twarzy. Skierowała swój wzrok ku przyjacielowi siedzącemu kilka ławek dalej.  Siedział i notował coś uważnie w zeszycie. Camilla westchnęła głośno. Była bardzo kochliwą dziewczyną, ale od roku nieprzerwanie wzdychała do Maximiliana Ponte, jednego z dwójki jej najlepszych przyjaciół. On jednak jej nie zauważał. Czy mi czegoś brakuje? – zapytała sama siebie. Nie była może piękną Valentiną, ale jej urodzie nie można było nic zarzucić. Była sympatyczna, zabawna, inteligentna. Chciałabym żeby chociaż raz spojrzał na mnie inaczej niż na przyjaciółkę – mruknęła pod nosem. Jeszcze raz spojrzała na kędzierzawą czuprynę bruneta. Dość użalania się nad sobą. Muszę wziąć sprawy w swoje ręce!- zdecydowała dumnie unosząc głowę. Camilla Torres nigdy się nie poddawała.
                                                                         -,-
Francesca usiadła przy jednym ze stolików na stołówce. Niechętnie spojrzała na znajdującą się na talerzu zapiekankę serową. Skrzywiła usta w grymasie i zaczęła dłubać widelcem w najmniej lubianej przez siebie potrawie.
-Mogę się dosiąść? – dziewczyna podniosła wzrok. Jej oczom ukazała się drobna brunetki o głębokich, czekoladowych oczach. Uśmiechała się lekko, ukazując śnieżnobiałe zęby.
- Jasne – odparła zdejmując skórzaną torbę z krzesła znajdującego się obok niej. Dziewczyna usiadła na miejscu i uśmiechnęła się szerzej. Wyjęła z torby butelkę soku pomarańczowego.
- Tak w ogóle to jestem Violetta. I chciałam przeprosić, że przeze mnie wylądowałaś w kozie – nalała pełnego witamin soku do plastikowego kubeczka. Upiła kilka łyków i wytarła usta białą serwetką.
- Nie ma za co przepraszać. Ja jestem Francesca – Włoszka podała dziewczynie dłoń i uśmiechnęła się ciepło. Nowo poznana dziewczyna wydawała się być bardzo sympatyczną i ciepłą osobą. Francesca odsunęła od siebie talerz i odwróciła się w stronę brunetki – Zauważyłam,że kręci się w okół Ciebie Leon – powiedziała odgarniając kruczoczarne kosmyki włosów z czoła .
- Tak, ale jesteśmy tylko przyjaciółmi. Podrywał mnie, ale postawiłam mu sprawę jasno i zgodził się ze mną – brunetka sięgnęła po soczyste jabłko i wzięła jednego gryza. Francesca wytrzeszczyła oczy w zdziwieniu.
Że Leon? On się przyjaźni się z dziewczyną? – zapytała nie kryjąc zdziwienia. Violetta zachichotała i lekko kiwnęła głową. Musiał się zakochać – Włoszka powiedziała sama do siebie. Leon Verdas się zakochał. Nigdy nie sądziła, że taki dzień nastąpi.
- O! Czekaj właśnie idzie z Federico – oznajmiła i odwróciła się w stronę dwóch chłopaków wzrokiem przeszukiwujących stołówkę – Hej! Chłopaki! – zawołała machając do nich. Obaj uśmiechnęli się głupio i szybkim krokiem ruszyli w stronę stolika, przepychając się po drodze. Kiedy wreszcie podeszli, obaj usiedli naprzeciw Violetty i zaczęli wpatrywać się w dziewczynę cielęcym wzrokiem. Francesca miała wielką ochotę wybuchnąć śmiechem – To jest Francesca – nowa znajoma wskazała ręką na Fran, ale dwaj chłopcy tylko coś wymamrotali pod nosem i powrócili do podziwiania urody brunetki. Włoszka uśmiechnęła się w duchu. Kątem oka zauważyła Ludmiłę, która z zainteresowaniem przyglądała się jednemu z chłopców. Jak mu tam? Federico – pomyślała i zachęcająco pomachała do przyjaciółki. Ta powolnym krokiem podeszła do stołu.
- Hej! Nie przeszkadza Wam jeśli Ludmiła się dosiądzie? – Francesca zapytała wskazując palcem na zawstydzoną blondynkę. Violetta uśmiechnęła się szeroko i pokazała Ludmile miejsce obok siebie. Ta usiadła dalej nie odrywając wzroku od przystojnego Włocha.  Czwórka młodych ludzi chwilę siedziała w kompletnej ciszy. Po kilku minutach, Violetta wstała z krzesła.
- Muszę skoczyć po coś do szafki – oznajmiła otrzepując niewidzialne kurze z sweterka. Nie czekając na reakcje adoratorów oddaliła się w kierunku wyjścia. Obaj chłopcy odprowadzali ją wzrokiem.
- Ona jest taka śliczna – Leon kompletnie rozpłynął – E.. Czy ja to powiedziałem na głos? E.. Miałem na myśli, że … ee – zarumienił się i zaczął się jąkać. Federico zgromił go spojrzeniem i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w niego z zazdrością. Francesca zaśmiała się cicho. Kto by pomyślał – uśmiechnęła się szeroko i sięgnęła po butelkę wody – Ludzie się jednak zmieniają…
                                                                  -,-
Stałam w pięknym parku. Stały w nim potężne drzewa, rzucające cień na białą ławeczkę. Kilka kroków od niej znajdowało się zejście do jeziorka. Woda błyszczała, odbijając w sobie piękne krajobrazy brzegu. Dwa łabędzie na środku jeziora złączyły swoje szyje w kształt serca. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Powolnym krokiem podeszłam do ławeczki i usiadłam na niej. Podkuliłam kolana i oparłam o nie brodę. Kosmyki blond włosów opadały na moją twarz. Usłyszałam kroki. Podniosłam wzrok i ujrzałam Jego. Szedł w moją stronę, uśmiechnięty od ucha do ucha. Był zabójczo przystojny jak zawsze, ubrany w białą koszulę i wymiętolony sweter.
- Mogę wiedzieć co tu panienka robi? – zapytał siadając obok mnie i obejmując mnie swoim ramieniem. Parsknęłam śmiechem.
- Już nie wygłupiaj się. Przyszłam pomyśleć – odparłam spoglądając przed siebie z uśmiechem na twarzy. Usłyszałam stłumiony chichot chłopaka. Szturchnęłam go w bok i dumnie uniosłam głowę.
- Ja jestem człowiekiem myślącym, w przeciwienstwie do innych – powiedziałam mówiąc przesadnie poważnym tonem i udając obrażoną.
- Przecież wiesz, że Cię uwielbiam – odparł z uśmiechem na rumianej twarzy. Spojrzał głęboko w moje oczy, jakby szukał w nich jakiejś informacji. To była prawda. Wiedziałam, że za mną szaleje. Skakał w okół mnie, rozśmieszał, ale ja mimo wszystko nie potrafiłam się z nim związać. Moje serce należało do innego.
- Wiem – uniosłam lekko kąciki ust. On przybliżył się do mnie i pogładził lekko po policzku. Zarumieniłam się i spuściłam wzrok Proszę, przecież wiesz, że to nie jest łatwe – wydukałam spoglądając na moje buty. Poczułam jak wzdycha głęboko.
- Nie rozumiem tylko co Ty w nim widzisz. Traktuje Cię gorzej niż psa! Nie widzisz tego? – krzyknął wstając z ławki. Widząc strach w moich oczach, uspokoił się – Przepraszam – mruknął– Już sobie idę.
Obserwowałam jak oddala się w zawrotnym tempie. Nie minęła minuta, jak zniknął z pola mojego widzenia. Ukryłam twarz w dłoniach. Cały czas go raniłam, ale ja nie potrafiłam odejść od mojego chłopaka. Przecież go kochałam…
Otworzyła oczy. Dopiero po chwili zorientowała się, że to tylko stare wspomnienia płatają na niej figle. Westchnęła głęboko i wstała z fotela. Wszystko przemija – szepnęła, a w jej oku zakręciła się pojedyncza łza.

                                                            -,-
Violetta właśnie próbowała wyciągnąć  książkę od francuskiego, przykrytą stertą niepotrzebnych papierów i śmieci. Świetnie. Drugi dzień w szkole i już mam w szafce bajzel! – skrzywiła usta i z trzaskiem zamknęła drzwiczki szafki. Już miała kierować się spowrotem do stołówki, gdy coś ją zatrzymało. Usłyszała ledwo słyszalną melodię, którą doskonale znała.
Memory! All alone in the moonlight! I can smile at the old days… I was beautiful then… - zanuciła kręcąc się w okół własnej osi – I remember, the time I knew what happines was… Let the memory… live again! – wykonała jeszcze jeden piruet i zadowolona z siebie położyła ręce na biodrach.  Pewnym siebie krokiem wyszła z pomieszczenia. Nie była jednak świadoma faktu, iż ktoś ją podsłuchiwał…
Rozdział X
- Cieszę się, że przysiadłem się do Was na obiedzie – Leon uśmiechnął się nerwowo do dziewczyny. Brawo Leon. Ale tekst wymyśliłeś… - zganił się w myśli. Nie chciał znowu zbłaźnić się przed brunetką, która go onieśmielała i sprawiała, że nie był sobą.
- Uroczy jesteś – zaśmiała się zarzucając na bok swoje kasztanowe włosy. Uśmiechnęła się szeroko prezentując szereg śnieżnobiałych zębów. Verdas skierował swój wzrok w piękne, czekoladowe oczy dziewczyny. Mógłbym w nie patrzeć godzinami. Zresztą nie tylko w jej oczy. Jej rumiane policzki, błyszczące włosy … Zaraz, zaraz… Czy ja właśnie? Pogrążam się – westchnął drapiąc się po głowie.
- Verdas! – chłopak odwrócił się na dobrze znany mu głos. Ujrzał niskiego, dobrze zbudowanego mężczyznę o szpakowatych włosach. Trener we własnej osobie – pomyślał, obserwując wzburzenie na opalonej twarzy mężczyzny.
- To.. ja już pójdę – nim się obejrzał, drobna brunetka zniknęła w tłumie rozpełzającym się po korytarzu. Popatrzył jeszcze chwilę w miejsce, w którym ostatnio stała i zwrócił swój wzrok ku mężczyźnie.
- Słucham, trenerze – odpowiedział ze spokojem. Zauważył zdziwienie w oczach trenera. W końcu to był jeden z jedynych chwil, w których Leon Verdas był opanowany i miły. Mężczyzna zmarszczył brwi.
- O ile coś się zmieniło i postanowiłeś trenować balet, to masz teraz trening koszykówki – mruknął odchodząc szybkim krokiem. Leon zaśmiał się cicho i szybkim krokiem podążył za znikającą za rogiem sylwetką. Pierwszy raz w życiu nie był sfrustrowany, ani niegrzeczny. To był początek narodzin nowego Leona Verdasa. Tylko, że on sam o tym jeszcze nie wiedział…
                                                                -,-

Ciekawe jak to jest nic nie pamiętać? – Angie zapytała samą siebie wchodząc do szpitala Saint Michele. Przez te wszystkie pytania próbowała ułatwić sobie zrozumienie Pabla. Próbowała poczuć się na jego miejscu. Mimo wszystko nie potrafiła sobie tego wyobrazić. Nawet nie chciała do siebie dopuścić myśli, że mogłaby nie pamiętać swojej mamy, albo ukochanej siostry, Marii. Tym czasem Pablo wymazał sobie z pamięci wszystko co byłą związane z Angeles. Nie pamiętał ich pierwszego spotkania, zapoczątkowania przyjaźni, ani nawet pierwszego pocałunku.  Angie nie wiedziała, czy kiedykolwiek uda jej się przypomnieć mu te wszystkie wydarzenia. To bez sensu. Przedstawiłam mu się jako jakiś psycholog i teraz co? Co mam zrobić? – oparła się o blado niebieską ścianę korytarza. Przymknęła oczy i zacisnęła zęby. Okej. Po prostu wejdziesz do jego sali i powiesz mu, że… no właśnie co? Dziewczyną? Przyjaciółką? Pomyśli, że brak mi piątej klepki. W dodatku uzna mnie za oszustkę. Czemu to tak się ułożyło? Czemu on pojechał po ten cholerny pierścionek akurat tego dnia? Czemu ten pijany kierowca pojawił się akurat na tamtej drodze? –  wzięła głęboki wdech i w myśli policzyła do pięciu. Zacisnęła pięść i powolnym krokiem ruszyła w stronę drzwi z numerem 103. Zawahała się chwilę, ale w końcu nacisnęła na klamkę i wkroczyła do pomieszczenia. To co tam zobaczyła zburzyło cały jej świat. Pablo, jej Pablo całował się z Adelajdą. No tak ona była jego dziewczyną przede mną. Pamięta ją. Nie pamięta mnie – poczuła jak łzy napływają jej do oczu. Postanowiła jednak z całych swoich sił powstrzymywać się od płaczu. Dwie pary oczu były zwrócone ku niej.
- O, Pablo przyszła ta Twoja przyjaciółeczka – Adelajda zmarsczyła brwi i wykrzywiła czerwone usta w grymasie. Mężczyzna wyprostował się i spojrzał Angie prosto w oczy.
- Tak, ja przepraszam, że… okłamałam Cię, ale po prostu bałam się, że… - Angie nie mogła kontynuować, czuła, że zaraz wybuchnie żewnym płaczem. Nie chciała upokorzyć się i pokazać Adelajdzie, że to ona jest zwyciężczynią.
- Że zapomniało tak bezwartościowej osobie jak Ty? – te słowa ugodziły Angeles prosto w serce. Wybiegła z pokoju. To wszystko tak się skomplikowało. Miało przecież być inaczej. To Angie miała być dziewczyną Pabla, to ona miała być z nim do końca jego dni. Czemu? Co ja takiego złego zrobiłam, że aż tak mnie ukarano? – potok łez wypłynął z jej niebieskich oczu. Czemu ja zawsze muszę cierpieć?
                                                              -,-

- Leon! Podaj mi do jasnej cholery! – krzyk Dominigueza było chyba słychać w całym mieście. Leon stał na środku boiska z piłką w rękach i wpatrywał się w jakiś odległy punkt. W końcu zdenerwowany brunet podszedł do kolegi zaczął mu pstrykać palcami przed twarzą. Ten oprzytomniał i spojrzał w stronę przyjaciela.
- Mówiłeś coś? – zapytał marszcząc brwi. Cała drużyna wydobyła z siebie głośne jęknięcie. Chłopak zdezorientowany rozejrzał się po hali sportowej – No o co Wam chodzi? – mruknął przeczesując brunetną czuprynę lekko spoconą dłonią.
- Po prostu skup się na grze, okej? – Diego odszedł na pewną odległość, a trener zagwizdał głośno na znak zakończenia pauzy. Leon podał piłkę koledze i biegiem ruszył pod kosz, by stamtąd móc zdobyć kolejne dwa punkty. Nagle coś odwróciło jego uwagę. Do sali weszła ona. Z gracją podeszła do trenera, wysyłając promienny uśmiech do Verdasa. Ten znów przybrał głupkowaty wyraz twarzy i swoimi zielonymi oczyma śledził każdy ruch dziewczyny. Wtedy poczuł silny, kłujący ból w śródbrzuszu. Schylił się, a pomarańczowa piłka potoczyła się kilka kroków od niego. Przysiadł na ziemi, cały czas trzymając się za bolącą część ciała.
- Leon wszystko w porządku? – dopiero teraz zauważył, iż pochyla się nad nim Violetta. Kiwnął lekko głową i próbował wstać, ale zatrzymał go ten sam, uciążliwy ból – Chyba jednak nie – powiedziała dotykając jego ramienia. Ponownie przeszył go znajomy prąd.
- No dobrze. Zaprowadź Leona do pielęgniarki, ale ma mi tu wrócić za góra kwadrans. Przerwa. – trener ponownie gwizdnął i powoli oddalił się w stronę drzwi prowadzących do swojego gabinetu.
- Pan się nie martwi. Jestem pewien, że Violetta bardzo dobrze się nim zajmie – jeden z chłopaków z drużyny prawie płakał ze śmiechu. Kilku innych zawodników zawtórowało mu, a przez salę rozległ się donośny śmiech.
Violetta przewróciła oczami i powoli pomogła Leonowi podnieść się na nogi. Sprawiało mu to dość sporo bólu, ale nie chciał wyjść na mięczaka przy dziewczynie. Lekko schwyciła go za ramię i małymi krokami zaczęła prowadzić do gabinetu pielęgniarki.
- Obejmij mnie ramieniem. Będzie Ci łatwiej iść – dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Chłopak niepewnie objął ją w talii. Zalała go potężna fala gorąca. Tysiące dreszczy wędrowało przez jego ciało. Jego oczy powoli wypełniała ciemność…
                                                                     -,-
Zobaczyłem ją. Była piękna, jak zawsze. Ubrana w lekką, kwiecistą sukienkę wyglądała jak ósmy cud świata. Wiatr delikatnie rozwiewał jej kasztanowe włosy, a czekoladowe oczy błyszczały niczym gwiazdy. Zauważyła mnie. Uśmiechnęła się i pomachała swoją aksamitną dłonią. Szybkim krokiem podszedłem do niej . Objąłem ją w talii i przyciągnąłem mocniej do siebie. Czułem jak łomocze mi serce, a kolana stają się jak z waty. Wciągnąłem nosem cudną woń jej perfum. Dziewczyna spuściła głowę. Delikatnie podniosłem jej podbródek i spojrzałem prosto w oczy.
- Hej. Spójrz na mnie i żyj chwilą – szepnąłem nachylając się lekko i….
Leon podniósł się gwałtownie. Przetarł zmęczone oczy i wziął głęboki wdech. Rozejrzał się po białym pomieszczeniu, w którym roznosił się zapach  środków dezynfekucjących. Na skórzanym taborecie stojącym obok łóżka siedział Diego, z niezbyt zadowoloną miną.
- Co ja tu robię i gdzie jest Vio.. – chłopak ugryzł się w język i syknął z bólu.Oparł się o ścianę i podciągnął kolana pod brodę. Dominiguez powolnym krokiem podszedł do kolegi i usiadł na rogu kozetki.
- No dobra błaźnie, wiem, że chodzi o Violettę, więc słuchaj – powiedział szybko chcąc uniknąć wtrąceń ze strony Verdasa – Jak Violetta prowadziła Cię do pielęgniarki, zemdałeś i osunąłeś się na podłogę.Wtedy ona kucnęła przy Tobie i próbowała Cię ocucić, a Ty wtedy… no wtedy przyciągnąłeś ją do siebie i nie chciałeś puścić. Własnoręcznie musiałem Cię odciągać. Jeszcze mamrotałeś coś w stylu ‘Violu..jesteś taka śliczna’…
Leon wymamrotał coś pod nosem i z całej siły uderzył pięścią w kozetkę. Schował głowę w dłoniach. Po chwili zwrócił swoje zmrużone oczy ku koledze.
- Zbłaźniłem się. Jestem kompletnych idiotą. Teraz pewnie ma mnie za jakiegoś kretyna – warknął ponownie opadając na plecy. Przykrył twarz poduszką i zaczął się krzyczeć z całych sił. Diego przyglądał się temu z lekkim uśmieszkiem na twarzy.  W pewnym momencie drzwi otworzyły, a oczy obu chłopaków zwróciły się w stronę brunetki.
- Hej, widzę, że nasz śpioch się obudził – zaśmiała się stawiając na stoliku kubek z gorącą czekoladą – Kupiłam Ci gorącą czekoladę, jeśli chcesz, oczywiście – uśmiechnęła się lekko i usiadła na foteliku w kącie pokoju.
- Słuchaj,eee… ja ten.. ja przepraszam za moje ee.. zachowanie… no wiesz – Leon zrobił się cały czerwony i poczuł jak jego serce bije jak młot.
- Nie szkodzi. Każdy robi różne dziwne rzeczy w takim stanie – zapewniła go zakładając nogę na nogę. Odchyliła głowę do tyłu i związała długie, bujne włosy w kucyk. Po chwili zaczęła zdjemować czerwony sweterek – Trochę gorąco tu, prawda? – zapytała odkładając sweter na bok. Była teraz w samej podkoszulce. Zaczęła grzebać w torbie w poszukiwaniu czegoś. Obaj chłopcy patrzyli na nią z otwartymi buziami. Widząc to dziewczyna zaśmiała się pod nosem i położyła dłonie na biodra – Nigdy nie widzieliście dziewczyny w podkoszulku, że się tak gapicie? – podniosła jedną brew do góry – Federico widział tyle razy, a wciąż reaguje tak samo. No dobra, już zakładam jakąś bluzkę. Nie chcę Was zawstydzać – mruknęła naciągając na siebie znalezioną w otchłani torebki bluzeczkę.
- Eeee… no.. yyh.. znaczy ten.. no mi nie… nie przeszkadzało – Leon wybełkotał spuszczając wzrok na podłogę. Violetta podeszła i usiadła obok niego.
- On zawsze tak się jąka? – zwróciła się do Diego, którego strasznie bawiło zachowanie Verdasa. Zaśmiał się cicho i pokiwał lekko głową, na co został spiorunowany wzrokiem przez szatyna. Violetta usiadła po turecku i oparła swoją głowę o ramię Leona – Boli Cię coś jeszcze? – zapytała zamykając oczy i lekko unosząc kąciki ust. Chłopak otworzył buzię, by coś powiedzieć, ale ponownie nie mógł wydusić z siebie ani jednego słowa. Zdobył się tylko na krotkie yyyh – Uroczy jesteś, wiesz?- szepnęła dalej nie otwierając oczu. Gdyby je otworzyła, ujżałaby czerwoną jak burak twarz chłopaka.
                                                              -,-
************************
Jak widzicie nieźle namieszałam :D Camilla wzdycha do Maxiego, a Pablo jest z kimś innym... No cóż, musicie być cierpliwi. Trochę to wszystko poplątane, ale to sprawia, że jest bardziej ciekawie ;D Lubie odplątywać takie wątki. Zgadniecie czyja to retrospekcja?  Macie też kolejną porcje głupiejącego Leona, jak widzicie Violka go strasznie peszy ;) Dodaje ten rozdział dziś mimo, iż mam jutro trzy testy. Widzicie jaka ja jestem dobra? XD Pozdrawiam wszystkich serdecznie :*

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic