sobota, 29 marca 2014

Rozdział 025 cz.II

Gdzie skończyliśmy? A, tak…

 Kiedy emocje opadły, pani Darbos z satysfakcją stwierdziła, że teraz może przejść do swojej  ulubionej czynności – rozkazywania innym. W jej dłoniach, nawet nie wiadomo skąd, pojawiła  się kartka zapisana jej, nieco niechlujnym pismem. Odchrząknęła głośno, a kiedy wszystkie  oczy były zwrócone ku niej, uniosła zwitek papieru do góry i uroczystym głosem oznajmiła:
- Oto lista zadań,które będziecie musieli wykonać, aby przygotować naszą dyskotekę. Każdemu przydzieliłam osobne… - nawet nie zdążyła skończyć swojej przemowy, gdyż uczniowie w mgnieniu oka przywłaszczyli sobie kartkę, chcąc na własne oczy zobaczyć, czym będą musieli się zajmować przez kolejne kilka godzin. Pani Darbos już chciała zareagować i tym samym skarcić swoich podopiecznych, ale jakieś ciepłe uczucie, wypełniające ją od środka, powstrzymało ją. Z uśmiechem na twarzy przypominała sobie słowa, którymi, z niecharakterystyczną dla siebie niedbałością, wypełniła kartkę.
„ Federico –  dekoracje ze sklepu [odbierz zamówienie],  mam nadzieję, że to nie będzie zbyt trudne dla ciebie.
Leon – do czego ty się nadajesz?  Ponosisz sobie trochę stolików i krzeseł. Nie martw się w grupie zawsze jest potrzebny bezmózgi  osiłek J + Diego, ty zajmiesz się tym samym [tylko nie połam niczego, wiem, że masz problemy z samokontrolą]
Maxi – potrzebujemy dobrej „muzy” tak, więc potrzebujemy ciebie. Po szkole chodzą plotki, że jesteś niezłym DJ’em [cokolwiek to jest…]. Sprzęt jest załatwiony, potrzebujemy tylko dobrych kawałków. Nie rozumiem tego slangu, za moich czasów […]
Violetta + Ludmiła – jedzenie. Chyba temu podołacie, prawda? I żeby nie było za dużo słodkości. Jestem na diecie.
Camilla + Naty + Francesca – wam pozostawiam udekorowanie sali. Będziecie również odpowiedzialne za ustawienie stolików itp.
Powodzenia! „
- Prze pani, a jak mam niby odebrać te zamówienie? Nie będę tego wszystkiego niósł… - młody Pasquarelli odezwał się jako pierwszy, najwyraźniej pozostali cały czas próbowali rozczytać niedbałe pismo nauczycielki. Pani Darbos uśmiechnęła się delikatnie, po czym sięgnęła do turkusowej torebki. Wyciągnęła z niej kluczyki samochodowe i rzuciła w stronę zaskoczonego Włocha.
- Czy to…?
- Moje Porshe Cayenne, mam nadzieję, że nie uszkodzisz – puściła mu oczko.
Federico podskoczył z radości, wykonując uroczysty taniec tryumfu. Pokazał język swoim kolegom, którzy  z kolei mieli nieco nietęgi miny. Nic dziwnego, chyba noszenie ciężkich pudeł nie należy do przyjemnych zadań. Właściwie to wszyscy byli mniej, lub bardziej zadowoleni z przydzielonych im zadań. To był początek, początek czegoś nowego.
                                                          -,-
Violetta pobiegła w stronę szafek, przypominając sobie, że zostawiła tam swój telefon. Jednak tuż przed dotarciem do zamierzonego celu, czyjeś ramię wciągnęło ją do schowka na miotły.
-          Fede! – fuknęła widząc twarz swojego ‘porywacza’ – Zwariowałeś?! – pokręciła głową z niedowierzaniem, strzepując kurz z nowej sukienki. Włoch uniósł ręce w obronnym geście.
-          Dobra, dobra przepraszam – wymamrotał cofając się o krok.
-          Chociaż uścisk masz słabiutki – przyłożyła dłoń do ust, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Federico wydął usta, udając urażonego – Ej, nie dąsaj się już tak, precelku
-          Nie mów do mnie precelku! – zaśmiała się. Federico potrafił być bardzo zabawny, kiedy się denerwował – No, ale przejdźmy do rzeczy. Chciałbym, żebyś pomogła mi z Ludmiłą...
Wytrzeszczyła oczy, a po chwili na jej rumianą twarz wstąpił chytry uśmieszek. Poklepała przyjaciela po ramieniu.
-          Właśnie doszło do czegoś pomiędzy wami? Wtedy zniknęliście tak niespodziewanie – przerwał jej.
-          Nie... Znaczy... Tak, ale... Nie w tym szczegół – uciął zdecydowanie. Spieszył się, w końcu zamówienia pani Darbos same się nie odbiorą – Chciałbym,żebyś ją o coś wypytała – zaczął tajemniczo, tym samym kusząc ciekawość Violetty.
-          O ,co takiego?
-          Nie przerywaj mi! – fuknął i niczym rozkapryszone dziecko skrzyżował ręce na piersi i tupnął nogą. Violetta wybuchła śmiechem.
-         No dobra, kontynuuj
-          Dziękuję – wycedził przez zęby. Po chwili jednak uspokoił się  i już bez problemu mógł mówić dalej – Chodzi o ulubioną piosenkę. Ulubioną piosenkę Ludmiły.
Przyjaciółka zmarszczyła brwi, przyjmując zdziwiony wyraz twarzy. Już chciała otworzyć usta, prawdopodobnie po to, aby ponownie zadać mu jakieś denerwujące pytanie, ale stanowczy głos Federico ją powstrzymał.
-          Proszę, nie zadawaj żadnych pytań. Proszę – zrobił słynną minę ‘zbitego szczeniaczka’, która działała zawsze i na każdego, a w szczególności na dziewczyny.
Violetta westchnęła ciężko.
-          No dobra – uśmiechnęła się, ściskając klamkę – Ale masz u mnie dług! – wskazała na niego palcem i ze śmiechem opuściła pomieszczenie. Przez chwilę stał w ciszy, zastanawiając się, czy dobrze robi. Jedna część jego była przekonana, że Ludmiła będzie zachwycona i z piskiem rzuci mu się w ramiona, składając na jego ustach długo wyczekiwany pocałunek. Jednak druga bała się ponownego odrzucenia i złamanego serca. Zastanowił się. Czy ona widziała w nim kogoś z kim chciałaby być? Czy to właśnie w nim była zakochana? Czy była gotowa na poważny związek? Bał się. Nie przeżyłby kolejnego odrzucenia, szczególnie nie ze strony dziewczyny, którą naprawdę pokochał. Wziął głęboki wdech. Ścisnął w dłoni kluczyki do auta i wyszedł z pomieszczenia. Nie miał zamiaru być tchórzem. Jak teraz nie spróbuję, to później będę żałować przez całe życie , pomyślał wychodząc ze szkoły. Pragnął być jej księciem, gdyż ona już była jego księżniczką.

         Szkoda tylko, że o tym nie wiedziała...

                                                                               -,-
Trochę później, sala gimnastyczna.
Francesca stanęła na środku boiska, wzrokiem wertując całe pomieszczenie. Nie było to idealne miejsce na szkolną imprezę; parkiet był pokryty śladami tenisówek, a czerwone ściany powoli traciły swój kolor. Przechyliła głowę. Tak, z pewnością udałoby się jej uczynić z tego miejsca coś godnego uwagi. Zapisała kilka nieczytelnych słówek w swoim notatniki i uśmiechnęła się pod nosem. Miała pomysł. Francesca jesteś genialna, pochwaliła się w myśli , a uśmiech na jej twarzy stał się jeszcze bardziej wyrazisty.
-          Teraz... Gdzie są moje asystentki – Francesca lubiła myśleć o sobie jak o szefowej. Była bardzo sympatyczną dziewczyną, ale miała to do siebie, że lubiła się rządzić. Rozejrzała się po sali gimnastycznej, ale nigdzie nie mogła znaleźć ani Natalii, ani Camilli. Westchnęła głośno. Chciała zabrać się do pracy, ale przecież nie mogła wszystkiego zrobić sama. Potrzebowała kogoś, kim mogła by zarządzać.
-          Camilla! Natalia! – krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła – Macie się tu znaleźć w ciągu pięciu sekund! – dodała, kładąc dłonie na biodrach.
W tym samym momencie w drzwiach pojawiły się dziewczyny. Francesca uśmiechnęła się tryumfalnie, ale jej dobry nastrój bynajmniej nie udzielił się jej przyjaciółkom. Obie miały niemrawe miny, wyglądały jakby ich jedynym marzeniem w tej chwili była natychmiastowa ucieczka. Obie spuściły głowy i obie stopami wystukiwały nieznaną melodię.

-          Coś się stało?
-          Nic – odparły niemal jednocześnie. Francesca uniosła jedną brew. Coś mi się nie chce wierzyć. Zmarszczyła nos. Ale niech im będzie.
-         Powiedzmy, że wam wierzę – Wyprostowała się, sprawiając wrażenie groźniejszej niż była naprawdę – Chodźcie za mną
Ruszyła w stronę  podłużnego stołu na którym leżała dużego formatu kartka. Uniosła ją do góry i wręczyła zaskoczonej Natalii.
-          Co to jest?
Wywróciła oczami.
-          Plan – rzuciła krótko, ale widząc zdezorientowanie przyjaciółek, dodała – To plan według którego chciałabym udekorować salę – wyjaśniła.
-          Aha – burknęła Camilla. Francesca załamała ręce. Nie mogła uwierzyć temu co słyszy. Miała takie świetne pomysły, a jedyne na co je stać to suche aha?
-          Dobra, mam tego dosyć – Zmierzyła dziewczyny wzrokiem – Macie się natychmiast wziąć się do pracy i ma się to wam podobać – wycedziła przez zęby. Rudowłosa ze strachem pokiwała głową, a po chwili Natalia również powtórzyła jej gest.
-          Dobrze – Ochłonęła – Idę po kawę, muszę się uspokoić – z pod stołu wyjęła duże tekturowe pudło i postawiła je na blacie – To część dekoracji, resztę przywiezie Federico – odwróciła się na pięcie, ale zanim jeszcze zniknęła, zawołała :
-          Mam nadzieję, że będziecie się trzymać planu.

                                                                       -,-
Natalia odetchnęła z ulgą, jak tylko Włoszka opuściła pomieszczenie. Usiadła na stole, ale kiedy napotkała na spojrzenia Camilli, natychmiast spuściła głowę. Czarne loki opadły na jej zmęczone czoło.
-          Naty, proszę nie zachowuj się jak dziecko. Powiedz mi o co chodzi.
Zacisnęła zęby. Nie mogła powiedzieć. Nie zrozumiałaby, nikt by nie zrozumiał.
-          Ile razy mam powtarzać,że nic mi nie jest? – odburknęła nie podnosząc głowy. Cały czas czuła na sobie przeszywający wzrok Camilli. Milczała.
-          Przestań – powiedziała najłagodniej jak potrafiła – Zachowujesz się dziwnie od kiedy... – ucięła, a Natalia już wiedziała o co chodzi. Dowiedziała się – zaczęłam chodzić z Maxim – dokończyła zdanie, akcentując każdą pojedynczą sylabę. Poczuła jak jej żołądek wykręca się raz w tą raz w drugą stronę. Łzy cisnęły się jej do oczu.
-          Ty... Ty zakochałaś się w...
-          Nie mów tego! – krzyknęła,  gwałtownie wstając -  Nie mów... – wyszeptała cicho.
-          Czemu się oszukujesz? Zakochałaś się w Maxim – przytknęła dłonie do uszu. Nie chciała tego słuchać. Nie potrafiła.
-          Nic nigdy z tego nie będzie- wymamrotała chowając twarz w rękawach bluzy.
-          Naty... – poczuła jej dłoń na swoim ramieniu – Dlaczego mu nie powiedziałaś? Nawet teraz kiedy już nie jesteśmy razem..
Rozpłakała się na dobre. Gorzkie łzy spływały po jej zaczerwienionej twarzy. W gardle stanęła jej gula.
Camilla przytuliła ją do siebie, delikatnie gładząc ją po włosach.
-          Nie płacz, proszę...
Uniosła głowę.
-         Nie rozumiesz, nic nie rozumiesz – załkała żałośnie –On mi wszystko wyznał, powiedział... A ja... A ja go odrzuciłam!
Wybuchła jeszcze donośniejszym płaczem. Camilla już nie wiedziała co powiedzieć. Ta sytuacja była taka poplątana. Sama zagubiła się w tym wszystkim. Prawie straciła dwójkę najlepszych przyjaciół.
-          Nie martw się. Coś na to poradzę – wyszeptała, a na dźwięk jej głosu Natalia ucichła – Obiecuję – przytuliła ją mocno – A teraz weźmy się do pracy. Nie chciałabyś chyba, żeby Franesca weszła tutaj i zauważyła, że nawet nie otworzyłyśmy tego pudła – Brunetka kiwnęła głową, jednak cały czas emanował od niej smutek. Camilla uśmiechnęła się blado.

Pomogę Ci, obiecuję.
 
                                                             -,-


Violetta zaśmiała się głośno i pociągnęła Ludmiłę za rękę, w stronę swojego pokoju. Przed chwilą rozmawiały z Olgą i jakimś cudem zdołały ją namówić do przyrządzenia kilku specjałów na przyjęcie. Oczywiście gosposia postawiła kilka warunków, a właściwie to jeden. Zróbcie tylko zakupy, ale nie właźcie mi do kuchni! Dziewczyny nie miały nic przeciwko, wręcz przeciwnie. Od siedzenia w kuchni wolały babskie pogaduchy i wybieranie strojów na imprezę... Cóż, przynajmniej Violetta.
Usiadły na łóżku. Violetta podrapała się po głowie, zastanawiając się w jaki sposób ‘subtelnie’ wypytać Ludmiłę o jej ulubioną piosenkę, tak aby nie domyśliła się, że zadanie tego pytania zlecił Federico.
-          Jutro po szkole musimy iść na zakupy – stwierdziła – Wiesz, to wszystko o co Olga prosiła – Z kieszeni kurteczki wyjęła listę zakupów, która zdawała się ciągnąć i ciągnąć w nieskończoność.
Ludmiła kiwnęła głową, ale nie odezwała się ani jednym słowem. Violetta postanowiła spróbować nieco inaczej...
-          Wybrałaś już strój na dyskotekę? – zapytała, a blondynka popatrzyła się na nią jak na kogoś niespełna zmysłów – Znaczy, czy wiesz, co założysz?
-          Nieee – przeciągnęła, zakładając kosmyk blond włosów za ucho – To nie jest ważne...
Violetta zmarszczyła brwi.
-         No dobrze... Może w takim razie zechciałabyś mi pomóc ? – Chciała zdobyć jej zaufanie, chciała, żeby poczuła, że ma prawdziwą przyjaciółkę.
-          Czemu nie – szepnęła nieśmiało, poprawiając kołnierz wełnianego swetra. Violetta zeskoczyła z łóżka i na chwilę zniknęła w otchłani swojej szafy. Słychać było jedynie pojedyncze westchnienia zachwytu, albo jęki wyrażające dezaprobatę. Po chwili wyłoniła się z dwiema sukienkami w ręku. Ludmiła przyjrzała się im uważnie. Nie znała się na modzie, ale te sukienki były zdecydowanie piękne. Pierwsza śnieżnobiała i leciutka niczym piórko z dekoltem wyciętym na kształt serca; Ludmiła była przekonana, że takiej kreacji nie powstydziłaby się Królowa Jeziora Łabędziego. Druga , z kolei , była nieco odważniejsza- ogniście czerwona. Ludmile przeszło przez myśl, że Violetta wyglądałaby w niej niesamowicie. 
-         I co sądzisz?
Blondynka zastanowiła się chwilę.
-          Wydaje mi się, że do ciebie bardziej pasuje ta druga sukienka. Jesteś żywa, energiczna i do tego masz świetne długie nogi, które ta sukienka jeszcze bardziej uwydatni. Leon oszaleje.
Violetta uśmiechnęła się szczerze i mocno przytuliła zaskoczoną Ludmiłę.
-         Dziękuję – zaśmiała się, a na jej twarzy wciąż widniał rumieniec – Wiesz, co? – sięgnęła po białą sukienkę i wręczyła ją blondynce – Ona idealnie do ciebie pasuje. Jest twoja – dziewczyna otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Była zauroczona tą suknią, ale przecież... – I nie chcę słyszeć odmowy! – zagroziła jej palcem, po czym ponownie wybuchła zaraźliwym śmiechem. Tak zaraźliwym, że nawet Ludmiła zachichotała pod nosem, pierwszy raz od dawna.
Szatynka położyła się na łóżku i oparła brodę o fioletową poduszkę.
-         Chciałabym zatańczyć z Leonem, wiesz? – uśmiechnęła się szeroko na samą myśl o jej ukochanym – Nasz pierwszy taniec... – rozmarzyła się – Przyciemnione światła, a w tle leciałaby romantyczna piosenka – zrobiła pauzę, aby dobrze się zastanowić – Zawsze chciałam zatańczyć do “Happy in My Heartache” – zakręciła kosmyk kasztanowych włosów na palcu – Kocham Josha Grobana! – pisnęła, ale po chwili doprowadziła się do porządku – Oczywiście nie tak bardzo jak Leona – sprostowała, widząc rozbawioną minę Lu.
Nastała cisza.
-         A ja... – I wtedy jej cichy głosik wreszcie wyszedł na powierzchnie – Ja zawsze... Moją ulubioną piosenką było “ Can You Feel the Love Tonight”. Mój tata ma kilka płyt Eltona Johna, tą piosenkę puszczał wyjątkowo często... Zawsze mówił, że mi kiedyś też się spodoba. I miał rację... Pokochałam te słowa, melodię. Pragnęłam jedynie kołysać się w jej rytm, wtulona w ukochaną osobę...
Violetta pokiwała głową z uznaniem. Osiągnęła swój cel, ale przede wszystkim udało jej się poznać Ludmiłę od zupełnie innej strony. Polubiła ją. I to bardzo.
-          Lepiej chodźmy, pani Darbos pewnie już denerwuje się o ten katering – obie zachichotały, odchodząc w stronę drzwi.

Przyjaciółki, przyjaciółki na zawsze.

                                                                          -,-

               Leon opadł na krzesło, wzdychając głośno. Spojrzał na zegarek. Była dwudziesta dwadzieścia pięć; to znaczy, że minęło równo cztery godziny od kąt widział Violettę i trzy godziny od przeniesienia pierwszego pudła. Obejrzał swoje dłonie, które w niektórych miejscach były czerwone i zadrapane. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Sala gimnastyczna, która zwykła mu się kojarzyć z gorącym potem i piłkami do koszykówki, zyskała zupełnie nowy wygląd. Po rogach porozstawiane były stoliki, a wokół nich poustawiane były krzesła. Na niektórych ścianach zawisły pierwsze dekoracje; jednak to był dopiero początek – końcowe przygotowania miały mieć miejsce dopiero w piątek wieczorem. Uśmiechnął się delikatnie, już mógł wyobrazić sobie sobotni wieczór – muzyka, zabawa, ale przede wszystkim Violetta. Tego wieczoru będzie mogła być t y l k o jego. Już on dopilnuje, żeby cały wieczór przetańczyła z nim i tylko z nim. Wtuli się w niego i razem będą kołysali się w rytm jakiejś romantycznej piosenki, wtedy on spojrzy jej prosto w oczy, pocałuje i wyzna swoje uczucia. To wydawało się być całkiem sensownym planem, przynajmniej w jego głowie. W rzeczywistości prawdopodobnie nie mógłby wyrzucić z siebie nawet jednego słowa.
-         A ty co się obijasz? – Powoli podniósł głowę, a kiedy jego oczy ujrzały Francescę, uśmiech zszedł mu z twarzy. Przez cały wieczór kazała mu latać w tą i z powrotem- była gorsza od pani Darbos! A kiedy wreszcie znajdywał czas na odpoczynek, ta od nowa zaganiała go do pracy.
-         Co znowu? – jęknął wyobrażając sobie te okropne zadania, które zaraz wymyśli dla niego temperamentna Włoszka.
-         Verdas nie mazgaj się tak – skarcił go Diego. No tak, on przecież nie mógł okazywać zmęczenia, ani żadnych innych uczuć. Wywrócił oczami.
-          Nie mazgaje się, po prostu mam dosyć tego durnego zadania – mruknął podpierając głowę o kolana.
-          Cześć! – do pomieszczenia wpadła roześmiana Violetta i (o dziwo!) równie wesoła Ludmiła. Szatynka podbiegła do znajomych ciągnąc za sobą przyjaciółkę. Leon podniósł się gwałtownie, o mało nie zrzucając szklanej kuli stojącej na blacie stołu.
-          Jak tam? – zapytał, starając się brzmieć jak najbardziej beztrosko. Violetta zachichotała uroczo.
-          Wszystko dobrze – z uśmiechem spojrzała na Ludmiłę – A u ciebie?
-          No wiesz – zaczął, podpierając się o ścianę – Przenosiłem trochę pudeł – uśmiechnął się – Takie tam, nic trudnego.
Viola pokiwała głową ze zrozumieniem, gładząc go po ramieniu.
-         No to Leon... – zaczęła Francesca z chytym uśmieszkiem na twarzy – Skoro to nic trudnego, to może przeniesiesz te dwa stoły – zmrużyła oczy – Chciałabym je mieć po drugiej stronie.
Leon już się nie uśmiechał. No to wpadł. Ślamazarnym krokiem ruszył w stronę wcześniej wspomnianych stołów i ostatkiem sił zaczął je przenosić na drugą stronę sali gimnastycznej. Odwrócił się na chwilę w stronę Violetty, która posłała mu zachęcający uśmiech.
Kocham cię Violetto Castillo, pomyślał, szkoda tylko, że tego nie wiesz.

                                                                 -,-

Marco zgasił światło w gabinecie dyrektora i zamknął za sobą drzwi. Wrzucił plik brzęczących kluczy do doniczki z wyschniętym bambusem i ruszył naprzód. Nie było to przyjemne uczucie; ta praca przeszła jego oczekiwania i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Każdego dnia witały go sterty plików, które musiał posortować, setki telefonów na które musiał odpowiadać i tuziny kaw, które pospiesznie przynosił swojemu szefowi; innymi słowy lekko nie było. Chociaż, to wcale nie było najgorszym aspektem jego pracy. O nie. Może i miał cienie pod oczami od setek dokumentów, które musiał porządkować, ale do tego mógł się przyzwyczaić Nie było to przyjemne, ale w końcu – pewnego dnia- przyzwyczaił by się i mógłby zupełnie normalnie funkcjonować. Tu chodziło o coś innego i najgorsze było to, że nie potrafił dokładnie powiedzieć, dlaczego tak właśnie jest. Dlaczego to nieprzyjemne uczucie zżerało go od środka? Dlaczego nie mógł się już uśmiechać? Nie znał odpowiedzi na te pytania i to go najbardziej dołowało. Przecież on miał wiedzieć wszystko, był geniuszem. Dlaczego więc nie mógł rozwikłać tej , jedynie pozorem, trudnej zagadki? Szukał odpowiedzi w labiryntach jego umysłu, ale do tej pory – jego poszukiwania spełzły na niczym.
   Podszedł do automatu z napojami. Wątłym palcem wcisnął wypukły przycisk z świecącą  się ,niczym światełka na choince , cyfrą dwadzieścia sześć.
Obejrzał dokładnie kolorową puszkę, był przyzwyczajony do picia napojów energetycznych. I to był kolejny paradoks ; nienawidził ich smaku, tej przepełnionej cukrem słodyczy. Czy dawały mu energię? Kiedyś tak, kiedyś po jednej  puszce Kicku potrafił nie spać całą noc – a powód był jeden- nauka. Teraz kiedy jego szkolne lata były już daleko za nim, wciąż czuł się do nich w pewien sposób przywiązany. Być może był to jedyny element jego dawnego życia, który pozostał przy nim?
Oparł się o okno. Przeciągał swój pobyt w budynku i doskonale wiedział co robi. Te całe przygotowania do dyskoteki miały miejsce w tej chwili – oczywiście bez wiedzy dyrektora. Marco upierał się, że jedyny powód dla którego nie poinformował Gregorio, to... Właściwie to nie potrafił znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia. Wiedział tylko jedno, z pewnością nie chciał im pomagać. O nie! Nic z tych rzeczy! Wzruszył ramionami. Był ciekawy, ciekawy czy im się uda. I może tym razem pozwoli,aby uszło im to na sucho. Tak po prostu, z ludzkiej życzliwości.
Widząc jak światła w sali gimnastycznej się gaszą, udał się do wyjścia. Kiedy znalazł się już na zewnątrz, stanął za potężnym filarem – tak bez powodu. Po chwili usłyszał donośny i jakże denerwujący śmiech należący do nikogo innego jak wariatki z parku vel. Francesci. Włoszka rozmawiała z dwoma innymi dziewczynami. Była szczęśliwa, przynajmniej tak mu się wydawało. Jej oczy świeciły się niczym gwiazdy. Jej blada skóra idealnie kontrastowała z ciemnością nocy. Była piękna, naprawdę piękna i pierwszy raz odważył się to przyznać.
Kiedy wszyscy już odeszli, a hałas donośnych rozmów ucichł, Marco powolnym krokiem ruszył w stronę swojego ‘zastępczego domu’. Pomyślał nawet przez chwilę, że mógłby już do końca życia kłamać Gregoriowi, tylko po to aby zobaczyć te ogniki w jej oczach. Tylko przez chwilę.
Bo przecież to nie jest miłość, prawda?
                                                              
Piątek, pierwsza lekcja

Maxi z zawziętością zapisywał coś na kartkach swojego zeszytu od matematyki. Nie, to wcale nie były równania z trzema niewiadomymi. Kratkowany papier, zamiast liczb i zadań, wypełniały teksty piosenek. Cały wieczór myślał o muzyce, oczywiście chodziło o sobotnią dyskotekę. Co chwila dostawał nowe wiadomości, w których wtajemniczeni uczniowie prosili go uwzględnienie ich ulubionych utworów. W plecaku miał całą stertę płyt, a to nawet nie były wszystkie. Był zadowolony z siebie. Mógł poświęcić się czemuś, co kocha i przede wszystkim zapomnieć o swoich problemach, innymi słowy, o Natalii. Nakrzyczał na nią, ale szczerze mówiąc, wcale nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Należało jej się, stwierdził ostrząc ołówek, niech raz to ona o mnie zawalczy. Nie chcąc dłużej o tym myśleć, ponownie oddał się swojej nowej pasji – muzyce.
Dzwonek zadzwonił szybciej niż się tego spodziewał. Czyżby lekcja matematyki jakimś cudem została skrócona? Wzruszył ramionami i sięgnął po swój plecak. Wyszedł z klasy i skierował się w stronę laboratorium chemicznego, w końcu to tam miał kolejną lekcję. Idąc korytarzem zauważył burzę rudych włosów. O nie! Zawrócił, ale zanim zdążył uciec, na ramieniu poczuł mocny uścisk. Nie musiał się odwracać, wiedział kto to jest. Camilla.
-          O co chodzi? Spieszę się na lekcję – mruknął poprawiając pomarańczową czapkę. Rudowłosa gniewnie ściągnęła brwi i przyglądała mu się uważnie.
-          Chciałabym porozmawiać o Naty – chciał się wycofać, ale jej dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na jego ramieniu. Jęknął z bólu.
-          Nie mam ochoty o niej rozmawiać – odburknął- Mam jej dosyć – skwitował. Torres zmarszczyła czoło, tak jakby zupełnie nie mogła go zrozumieć. Potrząsnęła burzą ognistych loków.
-         Ona cię kocha Maxi – wywrócił oczami.
-          Wiesz, co? Gdyby mnie kochała, to potraktowałaby mnie w inny sposób – prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem – Z resztą, skoro tak bardzo mnie kocha, to czemu sama ze mną nie porozmawia – Rudowłosa zamilkła – Tak myślałem – wywinął się z jej uścisku i zdecydowanym krokiem podążył korytarzem. Miał tego dosyć, wszyscy traktowali go jak głupie dziecko. Tak, kochał ją, kochał ją najmocniej jak tylko potrafił. I jeżeli ona darzyła go jakimkolwiek uczuciem, sama postarałaby się o rozmowę z nim, a nie wysyłała Camillę. Czekał na jej ruch, chciał aby o niego zawalczyła. Pragnął, aby wyznała mu swoje uczucia. Chciał szczerości. Nie miał już ochoty na zabawę w kotka i myszkę. Marzył o miłości.
Bo chyba o miłość warto walczyć?

                                                                      -,-
                                                                                 
Leon mocniej oparł się na krześle, które cicho zaskrzypiało pod ciężarem jego ciała. Rozejrzał się po klasie i prawie od razu się skrzywił. Te wszystkie skupione twarze, szeroko otworzone oczy; wyglądało na to, że chemia organiczna była ciekawa dla każdego – oczywiście wykluczając jego. Oparł łokcie o ławkę, zastanawiając się nad tymi wszystkimi alkenami, alkanami, czy jak im tam było. W sumie to wcale nie było trudne; gdyby tylko się postarał, mógłby spodziewać się conajmniej czwórki na świadectwie. Problem był jeden – on się nigdy nie starał. Wszystko dotyczące szkoły obchodziło go tyle co zeszłoroczny śnieg (którego swoją drogą w Argentynie wcale nie było). Chyba jedynym powodem, dla którego jeszcze siedział w tym wypełnionem zapachem chemikaliów  pomieszczeniu, była Violetta. Widział jak co chwila podnosi głowę, uważnie słuchając nauczycielki, tylko po to aby znowu ją spuścić i poświęcić się rzetelnie prowadzonym notatkom. Co jakiś czas zakładała kosmyk włosów za ucho. Czasami zastanawiając się nad wyjątkowo trudnym zadaniem, zabawnie marszczyła swój mały nosek. Uwielbiał na nią patrzeć i gdyby nie fakt, że nie byli tutaj sami, już dawno by się na nią rzucił.
W pewnym momencie odwróciła się w jego stronę, zupełnie przypadkiem. Posłała mu delikatny uśmiech i prawie od razu wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia. Uśmiechał się jak głupi przez kolejne dwie minuty, aż dziw, że nikt jeszcze nie zwrócił na niego uwagi. Otrząsnął się. Czemu zawsze robił z siebie takiego idiotę? Nie potrafił z nią rozmawiać, nie potrafił obok niej przebywać. To co w takim razie miał robić? Chyba najgorsze w tym wszystkim było, że nie zaprosił jej na dyskotekę, choć miał ku temu zarówno chęci jak i okazję. Po prostu brakowało mu odwagi. Nie było sposobu, aby zaprosił ją na imprezę, bez zrobienia z siebie kompletnego głupka. Chociaż...
Wyrwał z zeszytu nie zapisaną kartkę i pośpiesznie wypełnij ją następującymi słowami:
“ Violetto.
Wiem, że powinienem zadać ci to pytanie osobiste, ale wypełnia mnie obawa, że jak tylko spojrzę w Twoje piękne oczy, stracę grunt pod nogami i przestanę myśleć racjonalnie. To właśnie ze mną robisz, sprawiłaś, że oszalałem. Na Twoim punkcie.
Pójdziesz ze mną na potańcówkę?
Leon.”
Zdawał sobie sprawę z tego, że nie było to nic oryginalnego, ale tylko to przyszło mu do głowy w tak krótkim czasie. Już zagiął karteczkę, ale kiedy miał zamiar rzucić ją w stronę Violetty, poczuł na sobie czyiś wrogi wzrok. Odwrócił się, a za nim stała bynajmniej nie zadowolona pani Isabella Normes. W tym momencie do złudzenia przypominała starą smoczycę, z której nozdzrzy zaraz miał buchnąć palący ogień. Jak się później okazało, to wcale nie było najgorsze co mogło spotkać Leona.
-          Ta zwinięta karteczka, to oczywiście zadanie, które właśnie dyktowałam, prawda? – Leon nawet nie zdąrzył odpowiedzieć, gdyż nauczycielka pochwyciła zwitek papieru, który po chwili rozłożyła. Verdas czuł jak kilkanaście par oczu śledzi każdy jego ruch. Violetta również. I to ona także zaraz usłyszy to prostackie pytanie, które tak niestarannie nabazgrolił swoim niebieskim długopisem. Co ja w ogóle myślałem?
-          “ Violetto... – zaczęła mierząc jedną z najpilniejszych uczennic swoim zimnym wzrokiem – Wiem, że powinnienem zadać ci to pytanie osobiście, ale wypełnia mnie obawa, że jak tylko  spojrzę w twoje piękne oczy, stracę grunt pod nogami i przestanę myśleć racjonalnie – Do jego uszu doszły stłumione śmiechy kolegów i koleżanek. Spuścił głowę z zażenowania. Czemu to zawsze ja mam największego pecha? – To właśnie ze mną robisz, sprawiłaś, że oszalałem. Na twoim punkcie.” – po klasie rozległo się kilka gwizdów, które wprawiły Leona w jeszcze większe zakłopotanie – Nie wróżę ci przyszłości poety – mruknęła pani Normes, zanim jej zgryźliwy głos zagłuszył donośny dzwonek.
Zerwał się z miejsca i jako pierwszy wyszedł z klasy. Czy mogło być gorzej?
-          Leon! – odwrócił się. Chyba jednak tak...
Stanęła przed nim. Nie wyglądała na złą, była może trochę zakłopotana.
-          Przepraszam za to przed chwilą, ja...
-          Tak – powiedziała powoli, patrząc w jego oczy.
-         Co? – zmarszczył brwi.
-          Pójdę z tobą na tę imprezę – uśmiechnęła się nieśmiało.
I wtedy wpadł w taką euforię, że uścisnął ją najmocniej jak tylko mógł.
Może ten dzień wcale nie jest taki zły?

                                                      -,-
Wieczorem...

Sala gimnastyczna wyglądała przepięknie. Federico przeszło przez myśl, że Francesca naprawdę przeszła samą siebie. Przy ścianach stały długie stoły, przykryte błyszczącymi, granatowymi obrusami, a w okół nich porozwieszane były kolorowe światełka. Z sufitu zwisała kryształowa kula, którą otaczały złote gwiazdki. Po kątach porozwieszane były przeróżne świecidełka, które uzupełniały cały obraz. Brakowało tylko dobrej muzyki i ukochanej osoby...
Zauważył Ludmiłę. Siedziała na jednym z krzeseł, pogrążona w lekturze. Podszedł trochę bliżej. Albo teraz, albo nigdy – pomyślał.
Odchrząknął głośno, widząc, że dziewczyna zdaje się nie zwracać na niego uwagi. Podniosła głowę, ale widząc jego piękny uśmiech, odwróciła wzrok, a na jej policzki wstąpiły ogniste rumieńce.
-          Możemy porozmawiać? – zapytał kucając obok niej. Pokiwała lekko głową, cały czas milcząc. Westchnął ciężko i wyciągnął palce, tak aby mógł ścisnąć delikatną dłoń Ludmiły.
-          Chciałbym cię przeprosić – popatrzyła w jego stronę, a w jej orzechowych oczach widniało zdziwienie i cień zainteresowania -  Zrozumiałem, że mogłaś nie być na to gotowa... Nie chciałbym, abyś czuła się niezręcznie, ale... – pogładził jej dłoń – Pragnę ci to wynagrodzić... – zrobił krótką przerwę i powoli wciągnął powietrze przez usta – Tak, więc mam jedno pytanie – pójdziesz ze mną na szkolną imprezę?
Z jej twarzy nie potrafił wyczytać niczego. Nie wiedział, czy jest szczęśliwa, czy jest smutna. Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego swoimi oczami, sprawiając, że jeszcze bardziej się denerwował.
W pewnym momencie wzięła jego twarz w swoje dłonie, a na jego policzku złożyła czuły pocałunek. Odetchnął z ulgą i z uwielbieniem popatrzył się w stronę swojej wybranki. Nie musiała nic mówić, ta chwila nie potrzebowała żadnych zbędnych słów. Byli tylko oni. Razem, nierozłączni. Już na zawsze.
Przynajmniej tak wtedy myślał.


                                                                      -,-
Kiedy zakończyły się wszystkie przygotowania, zmęczeni uczniowie udali się do swoich domów. Kolejnego dnia miała się udać impreza, której nigdy nie zapomną. Nie koniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu...
                                                                    -,-
Sobota, późne popołudnie
Francesca usiadła przy toaletce i spojrzała w swoje odbicie. Długie, hebanowe włosy kaskadami opadały na jej ramiona. Zielonkawe oczy przysłaniały długie, gęste rzęsy. Była piękną dziewczyną i nie potrafiła sobie tego odmówić. Tylko dlaczego ta piękna dziewczyna idzie sama na imprezę? Nikt jej nie zaprosił,w sumie nie dziwiła się. Od czasu zerwania z Ezequielem tak desperacko szukała chłopaka, że przyciągała same nieodpowiednie typy. A kiedy już ktoś się jej spodobał, to z kolei on nie wyrażał nią głębszego zainteresowania. Mimowolnie przypomniała sobie poprzednie lata spędzone u boku Ezequiela i Valentiny. Nie wszystkie ich wspólnie spędzone chwile były złe, ale ludzie się zmieniają. Ezequiel nie był zabawnym chłopakiem, którego kiedyś pokochała, a Valentina już nie była pomocną dziewczyną. Oboje byli zniszczeni od środka, piękni tylko z zewnątrz. Fałszywi i przepełnieni jadem i zazdrością. Zdradzili ją i doskonale wiedziała, że nigdy nie była by w stanie im wybaczyć. Takich rzeczy się nie zapomina, pomyślała nakładając błyszczyk na swoje usta. Czasami, kiedy nikt tego nie widział, płakała. Wcale się nie pozbierała po zdradzie najbliższych jej osób, ona udawała. Głęboko w środku, cały czas cierpiała, ale nie chciała dać im satysfakcji. Nie chciała, żeby myśleli, że udało im się ją pokonać.
Wstała i powolnym krokiem ruszyła w stronę dębowej szafy. Wyciągnęła z niej piękną, szmaragdową sukienkę. Był to jej ulubiony kolor i ulubiona sukienka. Ręką pogładziła miękki materiał i uśmiechnęła się delikatnie. Będzie w niej wyglądać wspaniale. I pokarze im wszystkim, że Francesci Resto nie da się złamać.
                                                   W tym samym czasie...
Natalia już od kilku godzin siedziała w domu Camilli. Dzisiaj była ta impreza, na której wcale nie zamierzała się pojawić. Niestety jej rudowłosa przyjaciółka postanowiła zrobić wszystko, aby utrudnić Naty życie i tym samym siłą zmusić ją do pojawienia się na dyskotece. Torres nawet kazała się jej wcisnąć w jakąś księżniczkowatą kreację rodem z Disney’a. Natalia musiała jednak przyznać, że to granatowe ‘coś’ było całkiem ładne.
W tym momencie Camilla starała się rozczesać rozkołtunione włosy Hiszpanki. Nawet jej wychodziło, ale niestety kilka razy udało się jej pociągnąć za włosy Natalii tak mocno, że ta wydała z siebie głośny krzyk.
-          Czy to naprawdę konieczne? – zapytała spoglądając na swoje świeżo pomalowane paznokcie.
-          Tak, niech Maxi wie co traci – mimowolnie drgnęła na dźwięk jego imienia.
-          Nie idę tam dla niego – powiedziała stanowczo.
-         To chcesz go odzyskać, czy nie? – rudowłosa stanęła przed nią i spojrzała jej prosto  w oczy – Wybacz Naty, ale powoli przestaje cię rozumieć.
Ja też już siebie nie rozumiem, pragnęła powiedzieć, ale w ostatnim momencie ugryzła się w język. Chciała być z nim, chciała być z nim z całego serca. Był tylko jeden problem – on już jej nie chciał. Widziała to w jego oczach. Ignorował ją, wczoraj nawet ani razu się na nią nie spojrzał. Nie chciała go do niczego zmuszać.
-         On mnie już nie chce – stwierdziła po raz kolejny, tym razem na głos. Mogła przysiąc, że jej przyjaciółka właśnie wywraca oczami.
-          -  Żartujesz sobie? On po prostu się boi...
-          - Czego?
-          Odrzucenia. Boi się tego, że go zostawisz, a on zostanie z niczym – powiedziała. Potem już nie odezwała się ani słowem. Naty uważała, że robi to specjalnie –chciała dać jej szansę na zastanowienie się nad swoim zachowaniem. Może wreszcie powinna przestać się mazgaić i zawalczyć o niego? Przygryzła dolną wargę. Nie wiedziała, co może zrobić. Wiedziała tylko, że nie może go stracić.
Nie tym razem...
                                                                                       -,-


Ludmiła powoli zdjęła z nosa duże okulary. Odkręciła wodę w kranie i obmyła pod nią zziębnięte ręce. Drżącą ręką sięgnęła po małe, niebieskie pudełeczko. Soczewki. Sama nie wiedziała czemu dała się na to namówić. Delikatnym ruchem nałożyła na swoje źrenice małe szkiełka. Jedno i drugie. Ponownie się sobie przyjrzała. Musiała przyznać, że wyglądała inaczej. Nie mogła zauważyć żadnej znaczącej zmiany w swoim wyglądzie, może jedynie jej bursztynowe oczy były bardziej widoczne.
Ostrożnie podniosła wieszak z śnieżnobiałą sukienką, jakby się bała, że uszkodzi tą delikatną kreację. Chciała być piękna. Tego jednego wieczora chciała zabłysnąć. Chciała, aby wreszcie zwrócono na nią uwagę i przestano traktować ją jak zwykłą kujonkę.
Wsunęła się w sukienkę, tak szybko, że nim się zdążyła zorientować, jej ciało pokrywał mięciutki materiał. Czuła się lekka jak piórko. Stanęła na palcach i okręciła się powoli, rozkoszując się dotykiem białych piórek.
Była szczęśliwa. Po raz pierwszy od dłuższego czasu uwierzyła w siebie.
Dzięki niemu.
Federico – wyszeptała czule, a na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Była piękna. Dla niego.
                                                                   -,-




Wieczorem...
Zeszła po schodach, ubrana tak jak wcześniej zapowiadała – w czerwoną sukienkę. Już nadszedł czas. Już za pół godziny miał zacząć się kolejny niezapomniany wieczór w towarzystwie Leona. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Godzinę temu wszystkie pyszności przygotowane przez Olgę zostały odwiezione do szkoły. Już zaraz, już za chwilę będzie mogła poczuć woń jego słodkich perfum, wtuli się w jego tors i pocałuje jego rozgrzane usta...
-          Violu... – jej rozmyślania przerwał ojciec – Na pewno tam chcesz iść? – zapytał, oczywiście jedynie dla pewności.
-          Tato... – zaśmiała się, kręcąc głową z rozbawienia – Nic mi się nie stanie, przecież to nie tak jakbym była tam sama. Będzie ze mną Leon – wzdrygnął się na dźwięk imienia chłopaka z którym ,z zupełnie dla niego niewiadomych powodów, chciała spotykać się jego córka.
-          No tak – mruknął pod nosem.
-          Nie przesadzaj, przecież Fede też tam będzie!
-          No dobra, dobra – machnął ręką kierując się w stronę gabinetu – Baw się dobrze! – powiedział zanim zniknął za dębowymi drzwiami. Teraz prawdopodobnie pogrąży się w pracy, aby tylko zapomnieć o fakcie, że jego córeczka będzie tańczyć w ramionach jakiegoś chłystka.
Zaśmiała się jeszcze, zanim skierowała się w stronę wyjścia. Jednak przypomniała sobie o przyjacielu, który jeszcze nie zdążył wyjść ze swojego pokoju. Spojrzała nerwowo na zegarek.
-          Fede! – krzyknęła – Chodź, Ramallo już na nas czeka!
Z pokoju przyjaciela wydobył się cichy jęk. Po chwili wykrzyknął.
-          Dojadę później, nie jestem jeszcze gotowy!
Wzruszyła ramionami. Federico stroił się już od dwóch godzin, czyli dwa razy dłużej niż ona sama. A przecież miała o wiele więcej roboty! Makijaż,  kolczyki, buty, torebka... To był jedynie początek listy. Chwilami zastanawiała się, czy nie popada w paranoje, ale za każdym razem usprawiedliwiała się tym, że chce wyglądać idealnie. Chciała, żeby patrzył tylko na nią.
Poprawiła jeszcze sukienkę i zamaszystym krokiem ruszyła przed siebie.
To będzie niezapomniana noc!
  
                                                         -,-
Zatrzasnął za sobą drzwi, uprzednio żegnając się z wujkiem. Mężczyzna był wyraźnie zadowolony i jeszcze bardziej zdziwiony faktem, że jego siostrzeniec stroi się dla jakiejś dziewczyny; nie obyło się bez przesłuchania. Leon jednak pozostawał nieugięty i nie zdradzał wujowi imienia swojej wybranki. Jeszcze nie teraz.
Poprawił czerwony krawat i nerwowo zacisnął na nim spocone dłonie. Obawiał się, że może za bardzo się postarał i jeszcze wyjdzie na jakiegoś sztywniaka. Spokojnie Leon.. Spokojnie.
-          Dla kogo tak się stroisz? – zacisnął zęby. Tylko nie on!
-          Odwal się – mruknął wkładając ręce do kieszeni. Nie miał najmniejszej ochoty się z nim kłócić. Nie teraz kiedy spieszył się, aby zobaczyć swoją ukochaną.
-          Po co takie nerwy? – Rodriguez prychnął – Czyżby Violetta się nad tobą zlitowała? Na randkę sobie idziecie? Jak miło – jego usta wykrzywiły się w szyderczym uśmieszku. Verdas siłą powstrzymywał się od przywaleniu mu prosto w nos.
-         A żebyś wiedział.
-          Wiesz, na twoim miejscu nie miał bym tak wysokich nadziei – zaśmiał się, kręcąc głową z boku na bok – Nawet ja nie miałbym z nią szansy – Verdas uniósł jedną brew – Ale i tak większą niż ty.
-          Zostaw ją – warknął – Nie masz prawa jej dotknąć, ani nawet o niej myśleć! – krzyknął, mocno zaciskając pięści. Doprowadził go do szału.
-          Zdenerwowany? – zapytał śmiejąc się pod nosem.
Leon podniósł wzrok. Patrzył na niego przez dłuższą chwilę,a jego spojrzenie wypełniała nienawiść. Nienawidził go. Doskonale wiedział do czego jest zdolny Ryan Rodriguez. Nie chciał pozwolić, aby zabrał mu Violettę. Wszystko, ale nie nią.
I wtedy stało się coś, czego blondyn zupełnie się nie spodziewał. Verdas odszedł bez słowa. Nie uderzył go, nie obraził. Po prostu odszedł. Odpuścił. Dla niego najważniejsza była Violetta. I tylko ona się dla niego w tym momencie liczyła.
Ryan stał jeszcze przez chwilę na korytarzu. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo zmienił się Leon Verdas. Zmieniła go dziewczyna, niby zwykła. Właśnie, niby. Usiadł na schodku i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. To nie tak miało być, pomyślał bawiąc się czerwoną zapalniczką,to nie tak miało być.

                                                                 -,-
Na imprezie...

Stał przy jednym ze stolików, w dłoni trzymając szklankę z wiśniowym ponczem, w którym teoretycznie nie powinno być alkoholu. Impreza oficjalnie została rozpoczęta. Maxi puścił już kilka dobrych kawałków, a na parkiecie bawiło się już trochę osób. Gdzieś mignęły mu Natalia i Camilla, ale po reszcie znajomych nie było nawet śladu. A co najgorsze, nigdzie nie było Violetty. Przełknął ślinę. A co jeśli dała mu kosza? Albo, co gorsza, coś jej się stało?
Jego nerwy zostały ujarzmione jak tylko w wejściu pojawiła się ona. Przez myśl przeszło mu, że nie mogła już być piękniejsza. Poruszała się zwinnie niczym kotka. Śledził każdy jej ruch. Była ubrana w czerwoną sukienkę, przez którą jego oczy prawie nie wyleciały z orbit. Wiedział, że nie on jeden tak o niej myśli. Nie podobało mu się to, że ktoś inny mógł by na nią patrzeć. Miał ochotę wydrapać oczy każdemu innemu chłopakowi, znajdującego się w tym pomieszczeniu. Ona była tylko jego.W tej chwili można by go nazwać szaleńcem. Krew buzowała w jego żyłach, a serce biło niczym młot pneumatyczny. Tak, więc, kiedy wreszcie przed nim stanęła – myślał, że zemdleje.
-          Hej Leon – uśmiechnęła się lekko i położyła dłoń na jego ramieniu.Zakręciło mu się w głowie. Co ona ze mną robi?
-          Cześć – wyjąkał, spuszczając głowę – Pp...pięknie wyglądasz – wydukał. Za każdym razem, kiedy otwierał usta język plątał mu się niesamowicie i w efekcie końcowym wychodził na głupka.
-          Ty też niczego sobie – zaśmiała się – Nie wiedziałam, że nosisz coś innego od skórzanej kurtki.
Pokiwał głową, śmiejąc się nerwowo.
-          Co się z tobą stało? – zapytała klepiąc go po plecach – Rozluźnij się trochę!
-         Dobrze, przepraszam...
-         Nie przepraszaj – uśmiechnęła się – Po prostu baw się dobrze – mrugnęła porozumiewawczo i ruszyła w stronę parkietu.
-          Cco robisz? – zapytał robiąc krok w jej kierunku. Odwróciła się do niego i wzruszyła ramionami.
-          Idę się bawić – oznajmiła dumnie unosząc głowę – Jak chcesz to możesz dołączyć...
I wtedy jak za sprawą czarodziejskiej różdżki odzyskał całą pewność siebie, która wcześniej zdawała się z niego wyparować. Dogonił ją – Dobry wybór – zaśmiała się, pozwalając, by położył swoje dłonie na jej biodrach. Ona zarzuciła mu ręce na szyje i popatrzyła głęboko w szmaragdowe oczy.
Maxi akurat puścił jakiś wolny kawałek, dając im doskonałą okazję do nacieszenia się sobą. W głowach siedziały im te same myśli. Pragnęli siebie nawzajem, chcieli być z sobą, ale żadne z nich nie chciało wykonać tego decydującego pierwszego kroku. Kto się odważy?
-          Leon? – szepnęła po kilku sekundach, cały czas wpatrując się w jego oczy. Wzięła głęboki wdech – Mogę ci coś powiedzieć?
Szatyn kiwnął głową i tym samym przyciągnął ją bliżej do siebie.
-          Cokolwiek – wyszeptał w jej włosy.
Przełknęła ślinę. Nie miała pojęcia jak to powiedzieć...
-          Widzisz – zaczęła, a jej głos niespodziewanie zaczął drżeć – Jest taki chłopak..
Odsunął się trochę, aby spojrzeć jej prosto w oczy. Inny chłopak?To nie może się dobrze skończyć.
-          Tak? – starał się brzmieć spokojnie, ale wcale mu to nie wychodziło.
-          Tak, więc, jest taki chłopak, który bardzo mi się podoba.
Zaraz,zaraz... Otworzył szeroko oczy, jakby nie mógł uwierzyć w jej słowa. Co to miało znaczyć?
-          Znam go? – w jego głosie wyczuła jad, którego tam wcale nie miało być.
Zastanowiła się.
-          Tak, znasz go bardzo dobrze.
Nie wytrzymał. Odsunął ja od siebie i wybiegł. Musiał się stamtąd wydostać. Nie mógł dłużej tego znieść, czuł jak jego serce staje w miejscu...
-          Leon! – krzyknęła za nim i ruszyła za nim. To przecież było nieporozumienie! Ona mówiła o nim, to wszystko było o nim. Na Ziemi nie było nikogo innego z kim chciała by być. Liczył się tylko on.
Leon, gdzie jesteś?

                                                                  -,-
Francesca zajadała się kawałkiem pizzy. Musiała jakoś uczcić swoje zwycięstwo, udało jej się zorganizować wspaniałą imprezę. No cóż, może inni pomogli trochę, ale to było głównie jej osiągnięcie! Byłaby najszczęśliwszą osobą na ziemi, gdyby tylko miała z kim zatańczyć. To była jedna z takich chwil, w których uważała siebie za najbardziej żałosną dziewczynę na całej planecie. Tylko ona nie szalała na parkiecie, tylko ona nie miała randki. Tylko ona...
-          Czyżby chłopak cię zostawił? – rozpoznałaby jego szyderczy głos wszędzie. Stał kilka metrów od niej i uśmiechał się złośliwie, zupełnie jakby cieszył się z jej nieszczęścia.
-          Kto cię tu w ogóle wpuścił? – postanowiła nie reagować na jego zaczepki. Była od niego lepsza. Mądrzejsza, dojrzalsza i...
-       Sam przyszedłem. Wstęp jest wolny – rozejrzał się po sali gimnastycznej – Muszę przyznać, że to wszystko wygląda nawet znośnie.
Wywróciła oczami.
-         Czego chcesz?
-         A czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? Przyszedłem tutaj, żeby sobie potańczyć – włożył dłonie do kieszeni marynarki i kiwnął głową w stronę parkietu wypełnionego rozbawionymi i szczęśliwymi nastolatkami.
-          Nie wiedziałam, że potrafisz – mruknęła i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Marco Tavelli zachowywał się co najmniej dziwnie. Chociaż nie, na twarzy wciąż miał ten złośliwy pół-uśmieszek, który tak bardzo ją denerwował. W ogóle on cały był strasznie denerwujący. Był nie do zniesienia z tymi swoimi czarnymi kędziorkami, błyszczącymi oczami, silnymi ramionami... O czym ja w ogóle myślę?!
Kiedy zagłębiała się w swoim przemyśleniach, Marco wykorzystał chwilę jej nieuwagi i za rękę pociągnął ją w stronę parkietu.
-          Co robisz?! – fuknęła, ale o dziwo wcale nie próbowała wyrwać się z jego uścisku.
-          Jak to co? – popatrzył na nią, jakby była niespełna rozumu – Mówiłem, że przyszedłem tu po to aby potańczyć. Nie sądzisz chyba, że będę tańczył sam?
-         Jesteś idiotą – sarknęła zarzucając mu ręce na szyje.
-         A ty jesteś kretynką – objął ją w talii.
Tańczyli tak chwilę i oboje nie mogli zrozumieć swojego zachowania. Byli wrogami, a przecież wrogowie nie tańczą ze sobą, z pewnością nie w taki sposób.
-         Wiesz, co Resto?
-          Co?
-          Jak nic nie mówisz to jesteś nawet ładna – zaśmiała się.
-         A ty tymczasem jesteś tak samo ohydny jak wcześniej.
-          A mimo tego ze mną tańczysz.
Zamilkła. Po raz pierwszy nie czuła potrzeby dopieczenia mu. Tańcząc w jego objęciach czuła się niesamowicie, a cała nienawiść jaką w sobie nosiła zdawała się z niej wyparować. Liczył się ten moment, ta chwila. Tylko oni.Francesca i Marco. Marco i Francesca.
Razem tylko w ten jeden, jedyny wieczór. Później będą mogli wrócić do nienawidzenia siebie nawzajem, ale teraz... Teraz byli w sobie zakochani. Tak przez jedną, krótką chwilę.
Tylko w tą jedną noc.
                                                            -,-


- Leon!
Ona wciąż za nim biegła, a on wciąż przed nią uciekał. Biegł, jak tylko najszybciej mógł, ale nawet on po chwili zaczął tracić siły. Zatrzymał się na chwilę, a kiedy już miał ruszyć dalej,ona go dogoniła.
-          Leon.
Ignorował ja, idąc dalej. Nie mógł, nie chciał pokazać jej jak bardzo go to zabolało. Kłębił w sobie te wszystkie emocje, które za chwilę miały wybuchnąć.
-          Leon, proszę – odwrócił się na dźwięk jej płaczliwego głosu.Był słaby – Nie rób mi tego...
Nagle zalała go potężna fala emocji. To była jego ostatnia szansa. Nie ważne jak bardzo go to będzie później bolało – musiał to zrobić. Podszedł do niej i mocno przyciągnął ją do siebie. Ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował. Wybuchł. Wszystko, co do niej czuł ukazał właśnie w tym pocałunku. Całował ją zachłannie, jakby miał już jej więcej nie zobaczyć. Od środka wypełniał go ogień. Jej usta smakowały tak słodko. Nie chciał wierzyć w to, że być może już nigdy ich nie dotknie, nie poczuje ich smaku. Nie mógł się opamiętać. A ona oddawała każdy jego pocałunek ze zdwojoną siłą, tak długo czekała na tą chwilę... Oboje kompletnie zatracili się w niebiańskiej rozkoszy, której zakończenia tak bardzo się bali.
-        Przepraszam – wyszeptał – Wiem, że nie powinienem tego robić... Wiem, że twoje serce należy już do kogoś innego, ale ja musiałem pokazać ci, co o ciebie czuję.
-          Leon...
-          Nie – powiedział stanowczo – Daj mi skończyć – dodał już łagodniej – Zakochałem się w tobie, oszalałem na twoim punkcie. Jest to zabawne, gdyż ja chyba nigdy nie wierzyłem w miłość – spuścił głowę – Kiedy pojawiłaś się w moim życiu, też w nią nie wierzyłem. Myślałem, że nie potrzebuję nikogo, ale z czasem udowodniłaś mi, że sprawa ma się zupełnie inaczej. Dałaś mi to, czego potrzebowałem. Stałaś się stałym elementem mojego życia. Dla ciebie wstawałem każdego ranka, dla ciebie przychodziłem do szkoły, dla ciebie wciąż żyłem. Jestem w tobie zakochany do szaleństwa Violetto Castillo. I już nie potrafię bez ciebie żyć. Ale ty pokochałaś kogoś innego – przerwał na chwilę – rozumiem to. Nie zasługuję na ciebie i nigdy zasługiwać nie będę. Chcę jednak, abyś zrobiła dla mnie jedną rzecz – pogładził ją po zaróżowionym policzku – Powiedz mu, że jeżeli choć raz będziesz przez niego płakała, to ja go znajdę i zabiję. Obiecuję.
Nastała cisza.
-         W takim razie mam nadzieję, że mnie nigdy nie zranisz – powiedziała, spoglądając mu prosto w oczy.
Zmarszczył brwi.
-          Co? Nie rozumiem, o co cho...
Stanęła na palcach i delikatnie musnęła jego usta.
-          Czyli to ja...
-         Tak to ty jesteś tym chłopakiem – uśmiechnęła się delikatnie, a na jego twarzy już nie było złości, smutku i zmartwienia. Była tam tylko miłość.
Przyciągnął ją do siebie i objął ją w talii.
-          W takim razie chyba nie masz wyboru-musisz zostać moją dziewczyną.
Zaśmiała się.
-         Najwyraźniej tak – zarzuciła mu ręce na szyję.
-          Co ty powiesz, abyśmy dokończyli nasz taniec? –wyszeptał prosto do jej ucha.
-          Ale przecież nie ma muzyki...
Wzruszył ramionami.
-          Oh and I, I don’t take it lightly. The trouble, that I’ve gone through to get you to know who I am – zanucił jej ulubioną piosenkę – Oh and I, I can’t find a reason to be happy in this heartbreak...
-          Wiesz, że fałszujesz – mruknęła, delikatnie unosząc kąciki ust.
-          Wiem.
-          I wiesz, że Josh Groban śpiewa to o wiele lepiej od ciebie? – droczyła się z nim.
-          Ach tak? – zapytał – a czy Josh Groban całuje tak świetnie jak ja?
Pocałował ją, już po raz drugi tego wieczoru. Nie przeszkadzało mu to, mógłby całować ją całymi dniami. Gdyby tylko mógł...
-          Nie miałam okazji sprawdzić – zachichotała i wystawiła mu język.
-        I nie będziesz miała, bo jak tylko ten piosenkarzyna się do ciebie zbliży, odrąbie mu obie ręce – powiedział całkiem poważnie – I nogi.
-          - Wiesz, że jesteś uroczy, kiedy masz te swoje napady zazdrości?
-          - Wiem.
-          Dobrze – wtuliła się w niego mocno.
I tak tańczyli jeszcze przez dłuższą chwilę. Zakochani w sobie do szaleństwa. Szczęśliwi. Gdyż kiedy byli razem, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo.
Tylko miłość.

                                                            -,-
                       [rozmowa telefoniczna]
-         - Halo?
-         - Cześć, to ja. Chciałem powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z naszym planem.
-         - Czyli są już razem?
-        -  Tak. Są w sobie zakochani.
-      -Tym lepiej. Im mocniej się kochają, tym bardziej będą cierpieć, gdy skończy się ten cały teatrzyk.
-         - Muszę kończyć, jeszcze mnie usłyszą...
-         - Rozumiem. Dobra robota, cieszę się, że dołączyłeś do naszego małego zespołu.
Rozłączył się.
Wyjrzał zza pnia grubego dębu i powolnym krokiem ruszył w stronę szkoły. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak wielki błąd właśnie popełnił.

                                                                    -,-
Podczas gdy Violetta i Leon tańczyli przy świetle gwiazd, na sali gimnastycznej właśnie pojawiła się Ludmiła. Stanęła przy wejściu, zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich imprezowiczów. Nie, nie zachwycali się Ludmiłą Ferro. Zachwycali się tajemniczą blondynką, poruszającą się z gracją godnej zawodowej tancerki. Nie rozpoznali jej, choć jej nie zdawało się to przeszkadzać. Zatoczyła piruet, rozglądając się po znajomych twarzach, niestety nie znalazła wśród nich przystojnego Włocha. Zagubiona, niczym mała dziewczynka krążyła po sali, szukając swojego ukochanego, ale nigdzie nie mogła zauważyć pary bursztynowych oczu. Sięgnęła po szklankę z ponczem, a potem po kolejną. Przełknęła słodko- gorzki napój i zaczęła nerwowo przygryzać paznokcie. Okropny nawyk, którego nie potrafiła się pozbyć, mimo wielu lat starań. To miała być najlepsza noc w jej dotychczasowym, siedemnastoletnim życiu, a tym czasem jej ukochany zdawał się wyparować w powietrze. Przygryzła wargę. Fede, gdzie jesteś?
-          - Co taka piękna dziewczyna, robi tu sama? – odwróciła głowę w stronę głębokiego, męskiego barytonu i w momencie gdy ujrzała jego właściciela, wytrzeszczyła oczy. Znała go, chyba każdy go znał. Przystojny i denerwująco pewny siebie. Taki właśnie był Juan Guiermo, jeden z najlepszych zawodników drużyny koszykarzy. I to on, właśnie on do niej zagadał?
-          - Czekam na kogoś – wyszeptała nieśmiało, wciąż uciekając przed jego wzrokiem. Była zawstydzona tą całą sytuacją, nie była przyzwyczajona do obecności szalenie przystojnych chłopców. Cóż, wyjątkiem był Federico, który mimo wszystko wciąż pozostawał dla niej ideałem.
-         - To może potańczymy? – zapytał, wyżej unosząc kąciki ust – Poczekasz sobie na tego ‘kogoś’ w moich ramionach. Co ty na to? – instynktownie cofnęła się o krok, była wręcz onieśmielona jego postawą. Mimo tego, nie mogła powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Chociaż raz w życiu, ktoś popatrzył na nią inaczej; jak na piękną dziewczynę.
-          Zgoda.
Szkoda tylko, że w tej chwili zapomniała, o tym, że pierwszą osobą która odkryła jej piękno był Federico. Była dla niego piękna, bez eleganckich sukienek i drogich kolczyków. Kochał ją taką jaka była...

                                                             -,-
Biegł przez szkolne korytarze, w dłoni ściskając bukiet czerwonych róż. Podwinął rękawy eleganckiej marynarki, której wybranie zajęło mu dwie godziny. Stanął przed drzwiami do sali gimnastycznej. Wziął głęboki wdech. Kilka minut temu wysłał Maxiemu wiadomość, prosząc go, aby kolejną piosenką jaką puści była Can You Feel The Love Tonight. Kiedy usłyszał pierwsze nuty ulubionego utworu swojej ukochanej, uśmiechnął się delikatnie i popchnął potężne drzwi. Stanął w wejściu, tym samym zwracając na siebie uwagę wszystkich zgromadzonych uczniów.Prawie.

There’s a calm surrender
To the rush of day,
When the heat of the rolling wind can be turned away.

Czy to była naprawdę ona? Wystrojona, umalowana i bardziej podobna do gwiazdy filmowej niż do jego Ludmiły. Ale to była ona. Poznał ją po tych błyszczących, czekoladowych oczach, które wpatrywały się w...
Zamarł. Nie w niego.

An enchanted moment and it sees me through
It’s enough for this restless warrior,
Just to be with you.

To miała być ich chwila. To on miał spoglądać na nią z miłością, to on miał trzymać w dłoni jej delikatną rączkę. To on...

Can you feel the love tonight?
It is were we are
It is enough for this wide eyed wonderer
That we got this far

Zacisnął dłonie na bukiecie róż tak mocno, że ostre kolce powoli wbijały się w jego skórę. Nie zabolało go. Nieporównywalnie większy ból, przeszywał go na widok jego Ludmiły, tańczącej w objęciach kogoś innego. Uśmiechała się. Bawiła się dobrze, w towarzystwie chłopaka, który wcześniej nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Federico miał ochotę się popłakać jak małe dziecko, które tęskni za ulubionym pluszowym misiem.

And can  you feel the love tonight?

Spojrzała w jego stronę. Widział jak próbuje otworzyć usta, aby coś powiedzieć. Zatrzymała się. Zrobiła jeden, chwiejny krok w jego stronę. Ale... To nic nie dało. Już za późno.

Rzucił różami o ziemię i z furią popchnął drzwi, wydostając się z tej piekielnej dyskoteki. Słyszał jej krzyk. Biegł dalej. Wcześniej obiecał sobie, że już nigdy nie będzie cierpiał. I co to dało? Cierpiał, cierpiał bardziej niż kiedykolwiek wcześniej? Dlaczego? Bo Ludmiłę kochał naprawdę.
Gorąca krew spływała po jego palcach, kiedy drżącą ręką sięgnął po telefon. Jedna część jego z całych sił próbowała go zatrzymać, ale ta druga, silniejsza, wciąż pchała go do przodu.
Połączył się.
-          - Cześć – wydukał. Przecież to była dobra decyzja. Już nie będzie musiał cierpieć. Nigdy więcej. Więc dlaczego było to dla niego tak trudne?
 - Tak mamo to ja – wziął głęboki wdech – Wracam do Włoch.


*    *************************************************************
   WRESZCIE! Uff, udało mi się to skończyć! Mam nadzieję, że to wszystko trzyma się kupy. Reszta wieczoru będzie wam znana dopiero w retrospekcjach z następnego rozdziału :D Dramatyczny koniec, prawda? 
     No nic, dziękuje za wszystko i obiecuję poprawić wszystkie głupie błędy, których w tym rozdziale jest pewnie dużo. 
    Pozdrawiam serdecznie!
     P.S - Kocham Was <3



0

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic