sobota, 7 grudnia 2013

Rozdział 018

Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą - Jan Twardowski

Dziewczyna już po raz piąty skręciła w prawo, przy małym sklepiku z butami. No dobra. Nie oszukujmy się. Nie mam orientacji w terenie – westchnęła jeszcze raz rozglądając się po okolicy.  Słońce już zniknęło za horyzontem, a niebo zaczęła pokrywać onieśmielająca ciemność. Brunetkę przeszła seria dreszczy.  Szybko się otrząsnęła i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Idąc tak, sama nie wiedząc gdzie, wzrokiem napotkała jakiegoś chłopaka opierającego się o ceglaną ścianę budynku. Speszyła się trochę. Można powiedzieć, że się go przestraszyła. Nigdy wcześniej nie była w tej okolicy,w szczególności nie o tak późnej porze.  Zwiększyła tempo swojego marszu. Niestety stukotem swoich obcasów przykuła uwagę nieznajomego. Przyglądał się jej z raczej obojętną miną. Dziewczyna nie potrafiła z niej niczego wyczytać. Spuściła głowę, chcąc uciec przed spojrzeniem chłopaka. Nawet nie wiedziała kiedy go minęła, gdyż je oczy cały czas wlepione były w cement. Nagle poczuła palący ból w kostce. Upadła na chodnik, wypominając sobie przy tym założenie szpilek. Westchnęła ciężko i postanowiła spróbować się podnieść. Niestety jej działania spełzły na niczym. Bezradnie opadła na ziemię.
- Coś się stało? – przerażona odwróciła głowę i ujrzała tego samego chłopaka, z którym spotkania aż tak bardzo chciała uniknąć. Dopiero teraz dostrzegła ślady smaru na jego twarzy i brudny bandaż na opalonej dłoni.
- Nie. Tak po prostu sobie leżę na ziemi – prychnęła starając się brzmieć poważnie. Nie znała zamiarów nieznajomego, więc odrobina nieufności była wskazana. Młodzieniec uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową na boki.
- Widać, że dama w opresji ma charakterek – zaśmiał się wyciągając ku niej swoją rękę – Nie bój się. Nie gryzę – wyszczerzył zęby w szczerym uśmiechu. Z wahaniem schwyciła dłoń chłopaka i ponownie znalazła się w pozycji stojącej. Zachwiała się lekko, próbując utrzymać równowagę na tej jednej, nie bolącej nodze – Kolejnym razem radziłbym nie zakładać butów, w których możesz się zabić – mrugnął porozumiewawczo . Violetta przybrała naburmuszoną minę -  Z resztą, czemu właściwie kręcisz się tutaj o tak późnej porze ? Mogę Cię zapewnić, że nie jest tu bezpiecznie. Szczególnie w takiej sukience – dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą, jednak w głębi duszy musiała przyznać mu rację. O tej porze różne typy mogły ją zaczepić. I wtedy nie byłoby już tak wesoło -  Zgubiłaś się czy co? Znam okolicę jak własną kieszeń, mogę Cię gdzieś zaprowadzić – powiedział wystawiając swoje ramię, które najwyraźniej miało być podporą dla brunetki. Już chciała otworzyć usta, gdy zza pleców usłyszała donośny krzyk.
- Puść ją Rodriguez!
                                                                  -,-
Ryan odwrócił się z lekkim uśmieszkiem. Doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Nie rozumiał jedynie wzburzenia Verdasa. Rodriguez może i mógł się zaliczać pod typka spod ciemnej gwiazdy, ale do kobiet szacunek miał. Tak, więc nie mógł zostawić żadnej w potrzebie.
- O co Ci znów chodzi? – zapytał widząc purpurę rozprzestrzeniającą się po twarzy szatyna. Było to dziwne, ale jeszcze nigdy nie widział Verdasa w takim stanie. Chłopak podszedł do blondyna, prawdopodobnie chcąc mu przyłożyć. Rodriguez był jednak szybszy. Jedną ręką przygwoździł szatyna do ściany. Tamten miotał się i miotał, starając się wyrwać z uścisku. Obaj chłopcy zdawali się zapomnieć o Violettcie, która właśnie kurczowo przytrzymywała się latarni.
- Leon – odezwała się wreszcie – On mi nic złego nie zrobił. Chciał mi pomóc – szepnęła starając się uspokoić rozjuszone nerwy chłopaka.  Ten zamarł w ruchu i jeszcze raz zmierzył wroga wzrokiem. Ten cofnął się, pozwalając Verdasowi na powrócenie do normalnej pozycji. Prawie od razu objął dziewczynę ramieniem, jakby bojąc się, że coś może się jej stać. Uspokoił się trochę, ale Violetta dalej czuła, że chłopakowi serce łomocze niczym młot.
- Na pewno? – zapytał odwracając ją ku sobie, aby móc spojrzeć jej prosto w oczy. Brunetka spokojnie kiwnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie – A co Ci się stało? – szatyn najwyraźniej postanowił ignorować obecność Ryana, który uśmiechał się kpiąco zza jego pleców.  Dziewczyna odgarnęła kosmyk kasztanowych włosów za ucho i palcem wskazała na swoją kostkę – Czyli co? – Rodriguez parsknął śmiechem.
- Kostkę skręciła idiota – mruknął bawiąc się suwakiem od kurtki. Verdas wysłał mu chłodne spojrzenie, ale chwilę później znów skupiał całą swoją uwagę na Violi.
- Dobrze. Tylko co tutaj właściwie robiłaś – szatyn nerwowo podrapał po głowie – Jak widzisz kręcą się tu różne dziwne typy – mruknął ‘dyskretnie’ wskazując głową na Ryana.

- Mm… Chciałam Ci oddać kurtkę – Violetta wyciągnęła część garderoby z torby i wręczyła ją z lekka zaskoczonemu chłopakowi, który najwyraźniej liczył na z grubsza inną odpowiedź. Nastała niezręczna cisza – No to ja już chyba idę – szepnęła, ale ledwie zakończyła swoją wypowiedź, usłyszała głośny sprzeciw ze strony Leona.
-Nie dasz rady iść sama i to w dodatku taki kawał drogi – szatyn przybrał poważną minę. Pochylił się lekko i jednym, zgrabnym ruchem podniósł Violettę z ziemi.
- Chyba nie zamierzasz mnie nieść do domu? – brunetka zaśmiała się nerwowo, choć tak naprawdę ta sytuacja była dla niej wyjątkowo przyjemna.
- Lepiej będzie, jak pójdę z Wami. Verdas to taka niezdara, że prawdopodobnie Cię upuści – Rodriguez dołączył do mało zadowolonego Leona i z lekka zaskoczonej Violetty. Idąc trochę z tyłu, wyciągnął z kieszeni pogniecione zdjęcie i uśmiechnął się pod nosem.  A może jednak było warto?
                                                                             -,-
Później
Federico niechętnie podniósł się z kanapy i skierował w stronę drzwi. Miał szczerą nadzieję, że będzie to Violetta. German zabiłby go, gdyby coś stało się jego ukochanej córce. Chłopak pociągnął za klamkę i prawie od razu wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Ujrzał Leona, lekko czerwonego na twarzy, trzymającego nikogo innego jak Violettę na rękach. Jeszcze dziwniejsza była obecność jakiegoś obsmarowanego smarem blondyna, z którego twarzy nie schodził kpiący uśmieszek.

- No w samą porę. Masz szczęście, że wujek ma dzisiaj nocny dyżur. Inaczej prawdopodobnie dostałby przynajmniej kilka zawałów – skrzyżował ręce na klatce piersiowej, starając się wyglądać na kogoś odpowiedzialnego – Gdzie się w ogóle podziewałaś? – zapytał, już trochę łagodniej.
- Ja też mogłabym Cię o to spytać. Jak wracałam do domu, Ty zniknąłeś w jakiś tajemniczych okolicznościach – Federico speszył się lekko. Mógł się domyśleć, że zauważy jego zniknięcie. Miał jedynie nadzieję, że nie odkryje jej powodu.
- Pierwszy zadałem pytanie – Włoch nie zamierzał ustąpić. Uniósł brew – No czekam.
- Długa historia. W skrócie skręciłam kostkę, ten tutaj – wskazała na tajemniczego blondyna – mi pomógł. No i wtedy pojawił się Leon. Tak jakoś wyszło, że mnie tutaj zaniósł – uśmiechnęła się delikatnie wypowiadając imię szatyna. Federico zaśmiał się w duchu. Violetta czasami zachowywała się jak mała dziewczynka.
- Ta półmetrowa grzywa to Twój brat? – Federico prychnął, najwyraźniej urażony określeniem jego czupryny jako półmetrowej. Otworzył szerzej drzwi. Leon wszedł do środka, cały czas niosąc Violę. Do domu wpakował się również blondyn, który chyba nie zamierzał szybko się ulotnić. Szatyn ułożył dziewczynę na kanapie, a sam opadł na podłogę.  Nieznajomy rozsiadł się na fotelu, wyraźnie rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Olga już śpi, Ramallo jest w biurze z wujkiem… Chyba ja muszę się zająć tą Twoją kostką. Pójdę po apteczkę – mruknął z niezadowoleniem. Jedyne o czym w tym momencie marzył to było jego ciepłe, świeżo posłane łóżko. Po tej całej próbie był przemęczony.  Niechętnie sięgnął po czerwone pudełko i ślamazarnym krokiem skierował się w stronę salonu.
                                                                            -,-
Po opatrzeniu kostka wyglądała o wiele lepiej, i co najważniejsze, nie bolała aż tak bardzo. Mimo wszystko Violetta czuła się nieco niezręcznie. Obaj chłopcy cały czas siedzieli w jej domu, w jej salonie. Tymczasem godzina była już dość późna. Nawet Federico skierował się do swojej sypialni, zmęczony dzisiejszym dniem. Dziewczyna chrząknęła znacząco.
- Robi się już trochę późno – ziewnęła, chcąc wyglądać na zmęczoną. Tak naprawdę, to wcale nie musiała udawać. Marzyła o spokojnym, niezakłóconym  śnie.
- Tak – Leon zacisnął dłonie – Rodriguez wypad – wskazał na potężne drewniane drzwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Wzrokiem ponaglał Ryana, który uśmiechnął się kpiąco.
- Kretynie, ma na myśli nas obu – mruknął zdejmując z ławy małą statuetkę i dokładnie ją oglądając. Verdas naburmuszył się , ale jednocześnie zaczerwieniał na twarzy. Violetta zachichotała cichutko.  Uwielbiała , gdy się rumienił.
- Ale…- Leon zaczął wypowiedź, próbując w głowie znaleźć powód dla którego miałby zostać w posiadłości Castillo. Jednak zanim zdążył cokolwiek zrobić, brunetka przecząco pokręciła głową.
- Poradzę sobie – uniosła lekko kąciki ust – Po za tym jutro szkoła, pamiętasz? – Szatyn niechętnie przyznał jej rację. Powoli wstał z kanapy i skierował się w stronę wyjścia, przy którym czekał już rozbawiony Rodriguez – A i dziękuje Wam obu – pomachała do dwóch sylwetek znikających za progiem jej drzwi.
                                                                  -,-
- Ale się dałeś omamić, mały – Rodriguez splunął na chodnik i nałożył kaptur na głowę . Verdas zacisnął zęby, podchodząc bliżej do blondyna. Szczerze go nienawidził, przez ostatnie kilka godzin miał ochotę mu przywalić. Powstrzymywał się jedynie ze względu na Violette – Wiesz, nawet trochę mi cię szkoda – skrzywił usta w kpiącym uśmieszku, tak bardzo dla niego charakterystycznym. Leon zmrużył oczy. Wszystko choć trochę powiązane z tym blondynem, było dla niego odrażające.
- Zajmij się własnym życiem – odwarknął odwracając się na pięcie. Nie zamierzał dłużej wytrzymywać towarzystwa Rodrigueza.  Dziwił się sam sobie, że jeszcze nie wybił zębów swojemu wrogowi – A i lepiej trzymaj się od niej z daleka – rzucił, zanim zniknął za zakrętem. Ryan nie należał do ludzi normalnych, przynajmniej według Verdasa.  Rodriguez był ostatnią osobą, z którą pozwoliłby się Violettcie zadawać. Jesteś głupi. Nie jest nawet Twoją dziewczyną, a już chcesz za nią decydować? – irytujący głosik w jego głowie zaczął swoją przemowę. To nie było jednak tak, jak się mogło wydawać. Leon chciał dla Violetty najlepiej. Czuł, że musi ją bronić przed tym całym złym światem. Przecież ona jest taka delikatna. .. Nie umie się sama obronić – zapewniał się w myśli. W tym momencie postanowił, że zrobi wszystko, by ta drobna brunetka była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Nie wiedział jednak od czego musi zacząć
                                                                       -,-
Maxi rzucił swoją ulubioną czapką o ścianę. Opadł na łóżko i z całej siły przewrócił lampkę nocną. Dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Pani Darbos stwierdziła, że brunet śpiewa jak hipopotam, a jego taniec jest ledwo znośny. Chociaż to wcale nie był główny powód jego zmartwień. Natalia. To ona była powodem wszystkiego. Ale ze mnie idiota – mruknął ściskając rogi granatowej poduszki. Sam nie wiedział, czego oczekiwał wyznając dziewczynie swoje uczucia. Ta odeszła i delikatnie mówiąc spławiła. Nic do mnie nie czuje – westchnął głęboko – Nawet się jej nie dziwię. W końcu jestem w związku z Camillą – schował głowę w dłoniach i przymknął oczy. To wszystko go przytłaczało. Czuł, jakby jego pokój stawał się mniejszy i mniejszy. Nie umiał sobie poradzić ze swoimi problemami. Nie ważne co by zrobił, z tej sytuacji zawsze wyszedł by na przegranej pozycji.  Moje życie to jakaś cholerna telenowela – burknął przyglądając się małemu zdjęciu w ramce. Rzeczywiście. Miał zadatki na granie głównego bohatera kiepskiej latynoskiej produkcji. Czemu takiemu Verdasowi się wszystko udaje? Znalazł sobie ładną dziewczynę, która jak widać odwzajemnia jego uczucia. Głupi amant – warknął ze złością. Tak naprawdę wściekłość na szczęście jakie spotykało Leona, nie była prawdziwa. Po prostu z pozoru nieodwzajemnione uczucie doprowadzało Maximiliana do dziwnych przemyśleń.
                                                                -,-
Kolejnego dnia…
- Ale tato!
- Żadnych ale! – German nie zamierzał pozwolić swojej córce iść do szkoły, nie w takiej stanie. Kiedy późnym wieczorem wrócił do domu, zmęczony po całym dniu pracy, zastał Violettę na kanapie z bandażem na kostce. O mało nie dostał zawału. Umiał być stanowczy. Był gotów zrobić wszystko dla dobra swojej małej księżniczki.
- Ale tato, ja naprawdę mogę! – Violetta założyła ręce na klatkę piersiową i zmarszczyła swój drobny nosek. Umiała walczyć po swoje. Co jak co, ale niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Koniec dyskusji. Nie idziesz dzisiaj do szkoły – szach mat. Tym razem to pan Castillo wykonał zwycięski ruch. Opuścił pokój córki, zanim ta zdążyła cokolwiek dopowiedzieć. Przymknął drzwi i powolnym krokiem skierował się w głąb korytarza, w to miejsce.  Zawsze tam się udawał przed pracą. Każdego dnia.
Pociągnął delikatnie za klamkę, a gdy znalazł się już w przyćmionym pomieszczeniu, zamknął drzwi na klucz. Ręką wymacał mały włącznik światła. Jedna, malutka żaróweczka zapaliła się, zaledwie trochę oświetlając ciemność. German pokonał kilka małych schodków. Znał ten pokój na pamięć, każdy szczegół. Palcem przejechał po regale, zbierając z niego kurz. Nikt oprócz niego samego nie miał tutaj wstępu. Usiadł na purpurowej sofie i oparł brodę o łokcie. Przejechał wzrokiem po ścianach, które nadal były pokryte tą samą brzoskwiniową farbą. Uwielbiała brzoskwinie – westchnął przyglądając się zdjęciu pięknej kobiety, w eleganckiej czarnej sukience – tak samo jak przyjęcia – dodał w myśli. Rzeczywiście Maria Saramego- Castillo była duszą towarzystwa. Każdego człowieka potrafiła skłonić do uśmiechu. Była optymistką, cieszyła się życiem… póki mogła. German wstał podchodząc powoli do dębowej szafy. Kiedyś zwykł mówić, że to jest najbrzydszy mebel jaki kiedykolwiek istniał. Ale nie. Ona kochała tą szafę. Jednego dnia powiedziała „ Może nie jest piękna, ale jest oryginalna”. Gromadziła tam swoje wszystkie ulubione suknie. Pan Castillo nigdy ich nie wyrzucił, nie oddał. Wszystkie przedmioty należące do Marii zostały w tym domu. W Buenos Aires, które tak bardzo kochała. „ Zabierz mnie do Argentyny, do pięknej Argentyny”  - nie lubiła rozłąki ze swoim rodzinnym krajem.
- German! Zaraz spóźnimy się do biura! – z parteru słychać było rozpaczliwe wołanie o pomoc ze strony Ramalla. Prawdopodobnie znowu Olga dręczyła go swoimi zalotami. Mężczyzna powoli skierował się w stronę wyjścia. Do zobaczenia.
                                                            *************************
Znów przepraszam, że dodaje tak późno i w dodatku takie kiepskie coś bez wyrazu. Trudno. Mam nadzieję, że mimo wszystko komuś się spodoba ;) Nie wiem, czy na rozdział w przyszłym tygodniu możecie liczyć, ale pojawi się niespodzianka z okazji miesięcznicy bloga, która o ile dobrze patrzę na kalendarz, będzie w niedzielę 15 grudnia.
A! Zauważyliście nowy wygląd? Szablon wykonała Nathalia Verdas z Zaczarowanych Szablonów. Nie wiem jak Wam, ale mi się bardzo podoba :) 
Pozdrawiam serdecznie i do następnego :*

9 komentarzy:

  1. 1. To cudeńko samo czyta się z uśmiechem na ustach.
    2. Wyrazu jest tyyyyle
    3. Rozdział jest niebywały
    4. Juź się boję co będzie z Cami, jeśli Maxi z nią zerwie. Może ona poczuje, że nie wyszło i Camila zerwie z Maxim? Proszę....
    5. Mocno ściskam
    Hania

    OdpowiedzUsuń
  2. Co, jakie kiepskie?! To jest świetne! Uwielbiam to opowiadanie i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cześć! Przepraszam, ale moja wypowiedź nie będzie długa. Tym razem nie mam nic na swoją obronę. Zwyczajnie nie potrafię takowych pisać.
    Co jest kiepskie, kłamczuchu? Nawet tak nie myśl, bo zaczniesz okłamywać samą siebie, niczym główna bohaterka serialu, a tego chyba nie chcesz, prawda?
    Twoja historia zawiera tak wiele zdań, które w idealny sposób opisują życie bohaterów. Nie piszę tak tylko dlatego, że chcę być miła. Nie. Po prostu masz niesamowity talent, który koniecznie musisz wykorzystać. Takiego potencjału nie może zmarnować, wiesz? Trzeba działać! :)
    Mam nadzieję, że Camila i Maxi rozstaną się w zgodzie. Bardzo lubię tę dwójkę w roli przyjaciół, więc mam nadzieję, że pozostaną w dobrych stosunkach. Niech Maxi zwiąże się z najlepszą kobietą, z jaką może być, (czyt. Naty) a Cami znajdź jakieś fajnego kolesia, który nie ma dziewczyny.
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej :) jestem xD
    Dobra. Rozdział jest cudowny.
    Pięknie napisany. Rewelacyjny. Najbardziej to chyba mi sie podobał ten strasznie krótki fragment o Maxim xD
    Wiem, koemntarz krótki i beznadziejny, ale nie mam weny xD
    Zapraszam do mnie, mam nadzieję, że wpadniesz :)
    http://kochajmarziwierzjeslimozesz.blogspot.com/
    Całuję :*******

    OdpowiedzUsuń
  5. Super rozdział. Nie moge doczekać się następnego.

    Pozdrawiam.
    Tyna : **

    OdpowiedzUsuń
  6. Tyle boskości w tym rozdziale. *.*
    Nie ma słów do opisania tego, co przed chwilą przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Oleńko, kochanie moje,

    nawet nie wiem jak mam Cię przeprosić za to zaniedbanie, którego dopuściłam się względem Twojego bloga. Wybacz mi brak mojego komentarza. Nie wiem co ostatnio jest ze mną nie tak xD Jeszcze raz bardzo, bardzo Cię przepraszam ;*
    Teraz się przygotuj, bo czeka Cię ochrzan! Kiepskie? Bez wyrazu? Kochana, czy Ty nie wiesz, że nie wolno tak brzydko oszukiwać ludzi? Bo przecież ten rozdział jest cudowny *.* Serio <3

    Jeju, Ryan jest taki młody *.* Wiesz, że ja do tej pory to myślałam, że on raczej podchodzi pod czterdziestkę xD Matko, czy tylko ja jestem taka ciemna? o.O Ale dobra, mniejsza z tym. Ja zaczynam uwielbiać tego chłopaka. On naprawdę jest cudowny, tylko trochę zagubiony w tym wszystkim. Szkoda mi go :( Ej, czy Ty szykujesz walkę o pannę Castillo między Leonem a Ryan'em? Ciekawie się zapowiada, nawet bardzo ciekawie ;)
    Chyba nie będę oryginalna jeśli powiem, że obawy Leosia o Vilu urzekły mnie na całej linii. Widać, że Verdas ją kocha i jest w stanie zrobić wszystko, aby zapewnić jej szczęście i bezpieczeństwo. A to właśnie kolejna oznaka prawdziwej miłości. Druga osoba jest dla nas ważniejsza nawet niż my sami. Ta miłość, która rozkwita pomiędzy tą dwójką jest piękna. Oni są jak takie moje dwa aniołki ^^ Nawet mimo tego, że nie przepadam za Violettą, to kiedy jest z Leonem, uwielbiam o nich czytać. Ale to pewnie zasługa mojej bezgranicznej miłości do osoby chłopaka. Ale ja znowu nie o tym ;) Wracając do tematu. Czy mówiłam Ci już kiedyś, że uwielbiam sposób w jaki budujesz relacje między tą dwójką? Jeśli nie, to mówię teraz ^^ To jest wyjątkowe, brak mi słów ;)
    Teraz może coś o Hipopotamie Raperze ;) Moim zdaniem, jeśli naprawdę kocha Natalię, nie powinien dłużej zwodzić Camili. Bo tak naprawdę, im dłużej ją okłamuje, tym bardziej ją rani :/ Taka jest właśnie prawda. Ze względu na ich przyjaźń powinien wyznać jej swoje uczucia i wszystko na spokojnie wytłumaczyć :D

    Kończę ten mój bez składny komentarz xD Z niecierpliwością czekam też na kolejny rozdział ;)

    Diana ;***

    OdpowiedzUsuń
  8. Jestem głupia, dopiero teraz tu przylazłam. Wybacz! ^^
    Chociaż nie, kiedyś tu byłam. Co za tępa ze mnie istota.
    To może kulturalnie zacznę od Leonetty. W serialu ich zepsuli, bo w 1 sezonie bardzo ich lubiłam, potem trochę mniej. ZABILI GRZYWKĘ LEOSIA!
    Tutaj napisałaś o niej w bardzo ciekawy sposób, sympatycznie się czyta.
    Ludmisia jest taka kochana. Biedna, bezbronna, aż chce się ją pocieszyć. Całe szczęście, że są osoby, które widzą tylko nasze serce.
    No i Naxi... Naty jest prawdziwą przyjaciółką. Kocha Maxiego,a mimo to wie, że czasem trzeba odejść. Uroczy wątek, naprawdę.
    Obiecuję, że będę częściej tu zaglądać, piszesz świetnie, blog który przyciąga, a nie odpycha (gwałcące Tomasy, tego jest za dużo XD).
    Pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana!
    Obyś zawsze pisała takie kiepskie rozdziały, które są kompletnie bez wyrazu! Bardzo przyjemnie się je czyta! Aż człowiek chce więcej i więcej, więc naprawdę nie przeszkadza mi ani trochę, że taki są;)
    Co znowu wymyślisz i pokręcisz? Serio Ryan musiał natknąć się na Violettę (no w sumie raczej ona na niego...). Wyczuwam kłopoty, ale Ty przecież je uwielbiasz.
    Leonetta jak zwykle urocza. On tak o nią dba i się martwi, i chciałby ją chronić... Ona czuję się dobrze, gdy on jest blisko... Takie to ♥
    I tak jakoś wzruszył mnie German... Widać, jak bardzo tęskni za żoną... Może i czasami jest upierdliwy, ale chciałabym, żeby odnalazł spokój ducha...

    Czekam na kolejny kiepski rozdział;)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic