Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą - Jan Twardowski
Dziewczyna już po raz piąty skręciła w prawo, przy małym sklepiku z butami. No dobra. Nie oszukujmy się. Nie mam orientacji w terenie – westchnęła jeszcze raz rozglądając się po okolicy. Słońce już zniknęło za horyzontem, a niebo zaczęła pokrywać onieśmielająca ciemność. Brunetkę przeszła seria dreszczy. Szybko się otrząsnęła i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Idąc tak, sama nie wiedząc gdzie, wzrokiem napotkała jakiegoś chłopaka opierającego się o ceglaną ścianę budynku. Speszyła się trochę. Można powiedzieć, że się go przestraszyła. Nigdy wcześniej nie była w tej okolicy,w szczególności nie o tak późnej porze. Zwiększyła tempo swojego marszu. Niestety stukotem swoich obcasów przykuła uwagę nieznajomego. Przyglądał się jej z raczej obojętną miną. Dziewczyna nie potrafiła z niej niczego wyczytać. Spuściła głowę, chcąc uciec przed spojrzeniem chłopaka. Nawet nie wiedziała kiedy go minęła, gdyż je oczy cały czas wlepione były w cement. Nagle poczuła palący ból w kostce. Upadła na chodnik, wypominając sobie przy tym założenie szpilek. Westchnęła ciężko i postanowiła spróbować się podnieść. Niestety jej działania spełzły na niczym. Bezradnie opadła na ziemię.
Dziewczyna już po raz piąty skręciła w prawo, przy małym sklepiku z butami. No dobra. Nie oszukujmy się. Nie mam orientacji w terenie – westchnęła jeszcze raz rozglądając się po okolicy. Słońce już zniknęło za horyzontem, a niebo zaczęła pokrywać onieśmielająca ciemność. Brunetkę przeszła seria dreszczy. Szybko się otrząsnęła i pewnym krokiem ruszyła przed siebie. Idąc tak, sama nie wiedząc gdzie, wzrokiem napotkała jakiegoś chłopaka opierającego się o ceglaną ścianę budynku. Speszyła się trochę. Można powiedzieć, że się go przestraszyła. Nigdy wcześniej nie była w tej okolicy,w szczególności nie o tak późnej porze. Zwiększyła tempo swojego marszu. Niestety stukotem swoich obcasów przykuła uwagę nieznajomego. Przyglądał się jej z raczej obojętną miną. Dziewczyna nie potrafiła z niej niczego wyczytać. Spuściła głowę, chcąc uciec przed spojrzeniem chłopaka. Nawet nie wiedziała kiedy go minęła, gdyż je oczy cały czas wlepione były w cement. Nagle poczuła palący ból w kostce. Upadła na chodnik, wypominając sobie przy tym założenie szpilek. Westchnęła ciężko i postanowiła spróbować się podnieść. Niestety jej działania spełzły na niczym. Bezradnie opadła na ziemię.
- Coś się stało? – przerażona odwróciła głowę i ujrzała tego samego chłopaka,
z którym spotkania aż tak bardzo chciała uniknąć. Dopiero teraz dostrzegła
ślady smaru na jego twarzy i brudny bandaż na opalonej dłoni.
- Nie. Tak po prostu sobie
leżę na ziemi – prychnęła starając się
brzmieć poważnie. Nie znała zamiarów nieznajomego, więc odrobina nieufności
była wskazana. Młodzieniec uśmiechnął się pod nosem i pokręcił głową na boki.
- Widać, że dama w opresji ma
charakterek – zaśmiał się wyciągając ku
niej swoją rękę – Nie bój się. Nie gryzę – wyszczerzył zęby w szczerym
uśmiechu. Z wahaniem schwyciła dłoń chłopaka i ponownie znalazła się w pozycji
stojącej. Zachwiała się lekko, próbując utrzymać równowagę na tej jednej, nie
bolącej nodze – Kolejnym razem radziłbym nie zakładać butów, w których
możesz się zabić – mrugnął porozumiewawczo . Violetta przybrała
naburmuszoną minę - Z resztą, czemu
właściwie kręcisz się tutaj o tak późnej porze ? Mogę Cię zapewnić, że nie jest
tu bezpiecznie. Szczególnie w takiej sukience – dziewczyna pokręciła głową
z dezaprobatą, jednak w głębi duszy musiała przyznać mu rację. O tej porze
różne typy mogły ją zaczepić. I wtedy nie byłoby już tak wesoło - Zgubiłaś się czy co? Znam okolicę jak
własną kieszeń, mogę Cię gdzieś zaprowadzić – powiedział wystawiając swoje
ramię, które najwyraźniej miało być podporą dla brunetki. Już chciała otworzyć
usta, gdy zza pleców usłyszała donośny krzyk.
- Puść ją Rodriguez!
-,-
Ryan odwrócił się z lekkim
uśmieszkiem. Doskonale wiedział z kim ma do czynienia. Nie rozumiał jedynie
wzburzenia Verdasa. Rodriguez może i mógł się zaliczać pod typka spod ciemnej
gwiazdy, ale do kobiet szacunek miał. Tak, więc nie mógł zostawić żadnej w
potrzebie.
- O co Ci znów chodzi? –
zapytał widząc purpurę rozprzestrzeniającą się po twarzy szatyna. Było to
dziwne, ale jeszcze nigdy nie widział Verdasa w takim stanie. Chłopak podszedł
do blondyna, prawdopodobnie chcąc mu przyłożyć. Rodriguez był jednak szybszy.
Jedną ręką przygwoździł szatyna do ściany. Tamten miotał się i miotał, starając
się wyrwać z uścisku. Obaj chłopcy zdawali się zapomnieć o Violettcie, która
właśnie kurczowo przytrzymywała się latarni.
- Leon – odezwała się wreszcie – On mi nic złego nie zrobił.
Chciał mi pomóc – szepnęła starając się uspokoić rozjuszone nerwy
chłopaka. Ten zamarł w ruchu i jeszcze
raz zmierzył wroga wzrokiem. Ten cofnął się, pozwalając Verdasowi na powrócenie
do normalnej pozycji. Prawie od razu objął dziewczynę ramieniem, jakby bojąc
się, że coś może się jej stać. Uspokoił się trochę, ale Violetta dalej czuła,
że chłopakowi serce łomocze niczym młot.
- Na pewno? – zapytał odwracając ją ku sobie, aby móc spojrzeć jej
prosto w oczy. Brunetka spokojnie kiwnęła głową i uśmiechnęła się delikatnie – A
co Ci się stało? – szatyn najwyraźniej postanowił ignorować obecność Ryana,
który uśmiechał się kpiąco zza jego pleców. Dziewczyna odgarnęła kosmyk kasztanowych
włosów za ucho i palcem wskazała na swoją kostkę – Czyli co? – Rodriguez
parsknął śmiechem.
- Kostkę skręciła idiota – mruknął bawiąc się suwakiem od kurtki. Verdas wysłał mu
chłodne spojrzenie, ale chwilę później znów skupiał całą swoją uwagę na Violi.
- Dobrze. Tylko co tutaj
właściwie robiłaś – szatyn nerwowo podrapał po
głowie – Jak widzisz kręcą się tu różne dziwne typy – mruknął
‘dyskretnie’ wskazując głową na Ryana.
- Mm… Chciałam Ci oddać
kurtkę – Violetta wyciągnęła część
garderoby z torby i wręczyła ją z lekka zaskoczonemu chłopakowi, który
najwyraźniej liczył na z grubsza inną odpowiedź. Nastała niezręczna cisza – No
to ja już chyba idę – szepnęła, ale ledwie zakończyła swoją wypowiedź,
usłyszała głośny sprzeciw ze strony Leona.
-Nie dasz rady iść sama i
to w dodatku taki kawał drogi – szatyn przybrał poważną minę. Pochylił się
lekko i jednym, zgrabnym ruchem podniósł Violettę z ziemi.
- Chyba nie zamierzasz mnie
nieść do domu? – brunetka zaśmiała się
nerwowo, choć tak naprawdę ta sytuacja była dla niej wyjątkowo przyjemna.
- Lepiej będzie, jak pójdę
z Wami. Verdas to taka niezdara, że prawdopodobnie Cię upuści – Rodriguez
dołączył do mało zadowolonego Leona i z lekka zaskoczonej Violetty. Idąc trochę
z tyłu, wyciągnął z kieszeni pogniecione zdjęcie i uśmiechnął się pod nosem. A może jednak było warto?
-,-
Później
Federico niechętnie podniósł
się z kanapy i skierował w stronę drzwi. Miał szczerą nadzieję, że będzie to
Violetta. German zabiłby go, gdyby coś stało się jego ukochanej córce. Chłopak
pociągnął za klamkę i prawie od razu wytrzeszczył oczy ze zdziwienia. Ujrzał
Leona, lekko czerwonego na twarzy, trzymającego nikogo innego jak Violettę na
rękach. Jeszcze dziwniejsza była obecność jakiegoś obsmarowanego smarem
blondyna, z którego twarzy nie schodził kpiący uśmieszek.
- No w samą porę. Masz
szczęście, że wujek ma dzisiaj nocny dyżur. Inaczej prawdopodobnie dostałby przynajmniej kilka zawałów – skrzyżował ręce na klatce
piersiowej, starając się wyglądać na kogoś odpowiedzialnego – Gdzie się w
ogóle podziewałaś? – zapytał, już trochę łagodniej.
- Ja też mogłabym Cię o to
spytać. Jak wracałam do domu, Ty zniknąłeś w jakiś tajemniczych okolicznościach
– Federico speszył się lekko.
Mógł się domyśleć, że zauważy jego zniknięcie. Miał jedynie nadzieję, że nie
odkryje jej powodu.
- Pierwszy zadałem pytanie
– Włoch nie zamierzał ustąpić. Uniósł brew – No czekam.
- Długa historia. W skrócie
skręciłam kostkę, ten tutaj – wskazała na tajemniczego
blondyna – mi pomógł. No i wtedy pojawił się Leon. Tak jakoś wyszło, że mnie
tutaj zaniósł – uśmiechnęła się delikatnie wypowiadając imię szatyna.
Federico zaśmiał się w duchu. Violetta czasami zachowywała się jak mała
dziewczynka.
- Ta półmetrowa grzywa to
Twój brat? – Federico prychnął,
najwyraźniej urażony określeniem jego czupryny jako półmetrowej. Otworzył
szerzej drzwi. Leon wszedł do środka, cały czas niosąc Violę. Do domu wpakował
się również blondyn, który chyba nie zamierzał szybko się ulotnić. Szatyn
ułożył dziewczynę na kanapie, a sam opadł na podłogę. Nieznajomy rozsiadł się na fotelu, wyraźnie
rozbawiony zaistniałą sytuacją.
- Olga już śpi, Ramallo
jest w biurze z wujkiem… Chyba ja muszę się zająć tą Twoją kostką. Pójdę po
apteczkę – mruknął z niezadowoleniem. Jedyne o czym w tym momencie marzył
to było jego ciepłe, świeżo posłane łóżko. Po tej całej próbie był
przemęczony. Niechętnie sięgnął po
czerwone pudełko i ślamazarnym krokiem skierował się w stronę salonu.
-,-
Po opatrzeniu kostka
wyglądała o wiele lepiej, i co najważniejsze, nie bolała aż tak bardzo. Mimo
wszystko Violetta czuła się nieco niezręcznie. Obaj chłopcy cały czas siedzieli
w jej domu, w jej salonie. Tymczasem godzina była już dość późna. Nawet
Federico skierował się do swojej sypialni, zmęczony dzisiejszym dniem.
Dziewczyna chrząknęła znacząco.
- Robi się już trochę późno –
ziewnęła, chcąc wyglądać na
zmęczoną. Tak naprawdę, to wcale nie musiała udawać. Marzyła o spokojnym,
niezakłóconym śnie.
- Tak – Leon zacisnął dłonie – Rodriguez wypad – wskazał na
potężne drewniane drzwi i skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Wzrokiem
ponaglał Ryana, który uśmiechnął się kpiąco.
- Kretynie, ma na myśli
nas obu – mruknął zdejmując z ławy małą statuetkę i dokładnie ją oglądając.
Verdas naburmuszył się , ale jednocześnie zaczerwieniał na twarzy. Violetta
zachichotała cichutko. Uwielbiała , gdy
się rumienił.
- Ale…- Leon zaczął wypowiedź, próbując w głowie znaleźć powód dla
którego miałby zostać w posiadłości Castillo. Jednak zanim zdążył cokolwiek
zrobić, brunetka przecząco pokręciła głową.
- Poradzę sobie – uniosła lekko kąciki ust – Po za tym jutro szkoła,
pamiętasz? – Szatyn niechętnie przyznał jej rację. Powoli wstał z kanapy i
skierował się w stronę wyjścia, przy którym czekał już rozbawiony Rodriguez – A
i dziękuje Wam obu – pomachała do dwóch sylwetek znikających za progiem jej
drzwi.
-,-
- Ale się dałeś omamić, mały
– Rodriguez splunął na chodnik
i nałożył kaptur na głowę . Verdas zacisnął zęby, podchodząc bliżej do
blondyna. Szczerze go nienawidził, przez ostatnie kilka godzin miał ochotę mu
przywalić. Powstrzymywał się jedynie ze względu na Violette – Wiesz, nawet
trochę mi cię szkoda – skrzywił usta w kpiącym uśmieszku, tak bardzo dla
niego charakterystycznym. Leon zmrużył oczy. Wszystko choć trochę powiązane z
tym blondynem, było dla niego odrażające.
- Zajmij się własnym życiem –
odwarknął odwracając się na
pięcie. Nie zamierzał dłużej wytrzymywać towarzystwa Rodrigueza. Dziwił się sam sobie, że jeszcze nie wybił
zębów swojemu wrogowi – A i lepiej trzymaj się od niej z daleka – rzucił,
zanim zniknął za zakrętem. Ryan nie należał do ludzi normalnych, przynajmniej
według Verdasa. Rodriguez był ostatnią
osobą, z którą pozwoliłby się Violettcie zadawać. Jesteś głupi. Nie jest
nawet Twoją dziewczyną, a już chcesz za nią decydować? – irytujący głosik w
jego głowie zaczął swoją przemowę. To nie było jednak tak, jak się mogło
wydawać. Leon chciał dla Violetty najlepiej. Czuł, że musi ją bronić przed tym
całym złym światem. Przecież ona jest taka delikatna. .. Nie umie się sama
obronić – zapewniał się w myśli. W tym momencie postanowił, że zrobi
wszystko, by ta drobna brunetka była najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Nie
wiedział jednak od czego musi zacząć
-,-
Maxi rzucił swoją ulubioną
czapką o ścianę. Opadł na łóżko i z całej siły przewrócił lampkę nocną.
Dzisiejszy dzień nie należał do najlepszych. Pani Darbos stwierdziła, że brunet
śpiewa jak hipopotam, a jego taniec jest ledwo znośny. Chociaż to wcale nie był
główny powód jego zmartwień. Natalia. To ona była powodem wszystkiego. Ale
ze mnie idiota – mruknął ściskając rogi granatowej poduszki. Sam nie
wiedział, czego oczekiwał wyznając dziewczynie swoje uczucia. Ta odeszła i
delikatnie mówiąc spławiła. Nic do mnie nie czuje – westchnął głęboko – Nawet
się jej nie dziwię. W końcu jestem w związku z Camillą – schował głowę w
dłoniach i przymknął oczy. To wszystko go przytłaczało. Czuł, jakby jego pokój
stawał się mniejszy i mniejszy. Nie umiał sobie poradzić ze swoimi problemami.
Nie ważne co by zrobił, z tej sytuacji zawsze wyszedł by na przegranej pozycji.
Moje życie to jakaś cholerna
telenowela – burknął przyglądając się małemu zdjęciu w ramce. Rzeczywiście.
Miał zadatki na granie głównego bohatera kiepskiej latynoskiej produkcji. Czemu
takiemu Verdasowi się wszystko udaje? Znalazł sobie ładną dziewczynę, która jak
widać odwzajemnia jego uczucia. Głupi amant – warknął ze złością. Tak
naprawdę wściekłość na szczęście jakie spotykało Leona, nie była prawdziwa. Po
prostu z pozoru nieodwzajemnione uczucie doprowadzało Maximiliana do dziwnych
przemyśleń.
-,-
Kolejnego dnia…
- Ale tato!
- Żadnych ale! – German nie zamierzał pozwolić swojej córce iść do szkoły,
nie w takiej stanie. Kiedy późnym wieczorem wrócił do domu, zmęczony po całym
dniu pracy, zastał Violettę na kanapie z bandażem na kostce. O mało nie dostał
zawału. Umiał być stanowczy. Był gotów zrobić wszystko dla dobra swojej małej
księżniczki.
- Ale tato, ja naprawdę mogę!
– Violetta założyła ręce na
klatkę piersiową i zmarszczyła swój drobny nosek. Umiała walczyć po swoje. Co
jak co, ale niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Koniec dyskusji. Nie
idziesz dzisiaj do szkoły – szach mat. Tym razem to pan
Castillo wykonał zwycięski ruch. Opuścił pokój córki, zanim ta zdążyła
cokolwiek dopowiedzieć. Przymknął drzwi i powolnym krokiem skierował się w głąb
korytarza, w to miejsce. Zawsze tam się
udawał przed pracą. Każdego dnia.
Pociągnął delikatnie za
klamkę, a gdy znalazł się już w przyćmionym pomieszczeniu, zamknął drzwi na
klucz. Ręką wymacał mały włącznik światła. Jedna, malutka żaróweczka zapaliła
się, zaledwie trochę oświetlając ciemność. German pokonał kilka małych schodków.
Znał ten pokój na pamięć, każdy szczegół. Palcem przejechał po regale,
zbierając z niego kurz. Nikt oprócz niego samego nie miał tutaj wstępu. Usiadł
na purpurowej sofie i oparł brodę o łokcie. Przejechał wzrokiem po ścianach,
które nadal były pokryte tą samą brzoskwiniową farbą. Uwielbiała brzoskwinie
– westchnął przyglądając się zdjęciu pięknej kobiety, w eleganckiej czarnej
sukience – tak samo jak przyjęcia – dodał w myśli. Rzeczywiście Maria
Saramego- Castillo była duszą towarzystwa. Każdego człowieka potrafiła skłonić
do uśmiechu. Była optymistką, cieszyła się życiem… póki mogła. German wstał
podchodząc powoli do dębowej szafy. Kiedyś zwykł mówić, że to jest najbrzydszy
mebel jaki kiedykolwiek istniał. Ale nie. Ona kochała tą szafę. Jednego dnia
powiedziała „ Może nie jest piękna, ale jest oryginalna”. Gromadziła tam
swoje wszystkie ulubione suknie. Pan Castillo nigdy ich nie wyrzucił, nie
oddał. Wszystkie przedmioty należące do Marii zostały w tym domu. W Buenos
Aires, które tak bardzo kochała. „ Zabierz mnie do Argentyny, do pięknej
Argentyny” - nie lubiła rozłąki ze
swoim rodzinnym krajem.
- German! Zaraz spóźnimy się
do biura! – z parteru słychać było
rozpaczliwe wołanie o pomoc ze strony Ramalla. Prawdopodobnie znowu Olga
dręczyła go swoimi zalotami. Mężczyzna powoli skierował się w stronę wyjścia. Do
zobaczenia.
*************************
Znów przepraszam, że dodaje tak późno i w dodatku takie kiepskie coś bez wyrazu. Trudno. Mam nadzieję, że mimo wszystko komuś się spodoba ;) Nie wiem, czy na rozdział w przyszłym tygodniu możecie liczyć, ale pojawi się niespodzianka z okazji miesięcznicy bloga, która o ile dobrze patrzę na kalendarz, będzie w niedzielę 15 grudnia.
A! Zauważyliście nowy wygląd? Szablon wykonała Nathalia Verdas z Zaczarowanych Szablonów. Nie wiem jak Wam, ale mi się bardzo podoba :)
Pozdrawiam serdecznie i do następnego :*
*************************
Znów przepraszam, że dodaje tak późno i w dodatku takie kiepskie coś bez wyrazu. Trudno. Mam nadzieję, że mimo wszystko komuś się spodoba ;) Nie wiem, czy na rozdział w przyszłym tygodniu możecie liczyć, ale pojawi się niespodzianka z okazji miesięcznicy bloga, która o ile dobrze patrzę na kalendarz, będzie w niedzielę 15 grudnia.
A! Zauważyliście nowy wygląd? Szablon wykonała Nathalia Verdas z Zaczarowanych Szablonów. Nie wiem jak Wam, ale mi się bardzo podoba :)
Pozdrawiam serdecznie i do następnego :*
1. To cudeńko samo czyta się z uśmiechem na ustach.
OdpowiedzUsuń2. Wyrazu jest tyyyyle
3. Rozdział jest niebywały
4. Juź się boję co będzie z Cami, jeśli Maxi z nią zerwie. Może ona poczuje, że nie wyszło i Camila zerwie z Maxim? Proszę....
5. Mocno ściskam
Hania
Co, jakie kiepskie?! To jest świetne! Uwielbiam to opowiadanie i z niecierpliwością czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńCześć! Przepraszam, ale moja wypowiedź nie będzie długa. Tym razem nie mam nic na swoją obronę. Zwyczajnie nie potrafię takowych pisać.
OdpowiedzUsuńCo jest kiepskie, kłamczuchu? Nawet tak nie myśl, bo zaczniesz okłamywać samą siebie, niczym główna bohaterka serialu, a tego chyba nie chcesz, prawda?
Twoja historia zawiera tak wiele zdań, które w idealny sposób opisują życie bohaterów. Nie piszę tak tylko dlatego, że chcę być miła. Nie. Po prostu masz niesamowity talent, który koniecznie musisz wykorzystać. Takiego potencjału nie może zmarnować, wiesz? Trzeba działać! :)
Mam nadzieję, że Camila i Maxi rozstaną się w zgodzie. Bardzo lubię tę dwójkę w roli przyjaciół, więc mam nadzieję, że pozostaną w dobrych stosunkach. Niech Maxi zwiąże się z najlepszą kobietą, z jaką może być, (czyt. Naty) a Cami znajdź jakieś fajnego kolesia, który nie ma dziewczyny.
Pozdrawiam! :)
Hej :) jestem xD
OdpowiedzUsuńDobra. Rozdział jest cudowny.
Pięknie napisany. Rewelacyjny. Najbardziej to chyba mi sie podobał ten strasznie krótki fragment o Maxim xD
Wiem, koemntarz krótki i beznadziejny, ale nie mam weny xD
Zapraszam do mnie, mam nadzieję, że wpadniesz :)
http://kochajmarziwierzjeslimozesz.blogspot.com/
Całuję :*******
Super rozdział. Nie moge doczekać się następnego.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Tyna : **
Tyle boskości w tym rozdziale. *.*
OdpowiedzUsuńNie ma słów do opisania tego, co przed chwilą przeczytałam.
Oleńko, kochanie moje,
OdpowiedzUsuńnawet nie wiem jak mam Cię przeprosić za to zaniedbanie, którego dopuściłam się względem Twojego bloga. Wybacz mi brak mojego komentarza. Nie wiem co ostatnio jest ze mną nie tak xD Jeszcze raz bardzo, bardzo Cię przepraszam ;*
Teraz się przygotuj, bo czeka Cię ochrzan! Kiepskie? Bez wyrazu? Kochana, czy Ty nie wiesz, że nie wolno tak brzydko oszukiwać ludzi? Bo przecież ten rozdział jest cudowny *.* Serio <3
Jeju, Ryan jest taki młody *.* Wiesz, że ja do tej pory to myślałam, że on raczej podchodzi pod czterdziestkę xD Matko, czy tylko ja jestem taka ciemna? o.O Ale dobra, mniejsza z tym. Ja zaczynam uwielbiać tego chłopaka. On naprawdę jest cudowny, tylko trochę zagubiony w tym wszystkim. Szkoda mi go :( Ej, czy Ty szykujesz walkę o pannę Castillo między Leonem a Ryan'em? Ciekawie się zapowiada, nawet bardzo ciekawie ;)
Chyba nie będę oryginalna jeśli powiem, że obawy Leosia o Vilu urzekły mnie na całej linii. Widać, że Verdas ją kocha i jest w stanie zrobić wszystko, aby zapewnić jej szczęście i bezpieczeństwo. A to właśnie kolejna oznaka prawdziwej miłości. Druga osoba jest dla nas ważniejsza nawet niż my sami. Ta miłość, która rozkwita pomiędzy tą dwójką jest piękna. Oni są jak takie moje dwa aniołki ^^ Nawet mimo tego, że nie przepadam za Violettą, to kiedy jest z Leonem, uwielbiam o nich czytać. Ale to pewnie zasługa mojej bezgranicznej miłości do osoby chłopaka. Ale ja znowu nie o tym ;) Wracając do tematu. Czy mówiłam Ci już kiedyś, że uwielbiam sposób w jaki budujesz relacje między tą dwójką? Jeśli nie, to mówię teraz ^^ To jest wyjątkowe, brak mi słów ;)
Teraz może coś o Hipopotamie Raperze ;) Moim zdaniem, jeśli naprawdę kocha Natalię, nie powinien dłużej zwodzić Camili. Bo tak naprawdę, im dłużej ją okłamuje, tym bardziej ją rani :/ Taka jest właśnie prawda. Ze względu na ich przyjaźń powinien wyznać jej swoje uczucia i wszystko na spokojnie wytłumaczyć :D
Kończę ten mój bez składny komentarz xD Z niecierpliwością czekam też na kolejny rozdział ;)
Diana ;***
Jestem głupia, dopiero teraz tu przylazłam. Wybacz! ^^
OdpowiedzUsuńChociaż nie, kiedyś tu byłam. Co za tępa ze mnie istota.
To może kulturalnie zacznę od Leonetty. W serialu ich zepsuli, bo w 1 sezonie bardzo ich lubiłam, potem trochę mniej. ZABILI GRZYWKĘ LEOSIA!
Tutaj napisałaś o niej w bardzo ciekawy sposób, sympatycznie się czyta.
Ludmisia jest taka kochana. Biedna, bezbronna, aż chce się ją pocieszyć. Całe szczęście, że są osoby, które widzą tylko nasze serce.
No i Naxi... Naty jest prawdziwą przyjaciółką. Kocha Maxiego,a mimo to wie, że czasem trzeba odejść. Uroczy wątek, naprawdę.
Obiecuję, że będę częściej tu zaglądać, piszesz świetnie, blog który przyciąga, a nie odpycha (gwałcące Tomasy, tego jest za dużo XD).
Pozdrawiam cieplutko :)
Kochana!
OdpowiedzUsuńObyś zawsze pisała takie kiepskie rozdziały, które są kompletnie bez wyrazu! Bardzo przyjemnie się je czyta! Aż człowiek chce więcej i więcej, więc naprawdę nie przeszkadza mi ani trochę, że taki są;)
Co znowu wymyślisz i pokręcisz? Serio Ryan musiał natknąć się na Violettę (no w sumie raczej ona na niego...). Wyczuwam kłopoty, ale Ty przecież je uwielbiasz.
Leonetta jak zwykle urocza. On tak o nią dba i się martwi, i chciałby ją chronić... Ona czuję się dobrze, gdy on jest blisko... Takie to ♥
I tak jakoś wzruszył mnie German... Widać, jak bardzo tęskni za żoną... Może i czasami jest upierdliwy, ale chciałabym, żeby odnalazł spokój ducha...
Czekam na kolejny kiepski rozdział;)
Pozdrawiam