niedziela, 22 grudnia 2013

Rozdział 019

Co trudów, co kłopotów miłość z sobą ciągnie - Jean Baptiste Racine

Federico pędził przez korytarze, chcąc zdążyć na lekcję matematyki. Siedział w pierwszej ławce, dwie ławki w bok od Ludmiły. Uśmiechnął się lekko na wspomnienie roześmianej twarzy blondynki poprzedniego dnia. Ona nie wiedziała, że wtedy po próbie poszedł za nią do parku. Nie wiedziała, że widział jak tańczy i śpiewa wśród drzew. Brunet wstydził się trochę swojego zachowania. Nie chciał, by panna Ferro uznała go za jakiegoś dziwaka. Właśnie dlatego nie powiedział nic Violettcie. Ta dziewczyna prawdopodobnie nie utrzymała by języka za zębami. Jak większość osobników płci żeńskiej, przynajmniej w mniemaniu Federica, Viola była strasznie gadatliwa. A Ludmiła nie. I to właśnie mu się w niej podobało. Była inna od wszystkich pozostałych dziewczyn. Nie stroiła się, nie malowała. Chłopacy nie padali pod nią na kolana, ale dla naszego Włocha nie było to problemem z wiadomych powodów. Nie chciał żeby się zmieniała. Miała być taka jaka jest naprawdę. Prawdziwa, bez tego całego fałszu jakim otaczał się świat.
                                                                        -,-
Trening koszykówki…
Leon podskoczył do kosza, ale po raz kolejny tego dnia piłka wyleciała mu z rąk. Po sali rozległ się głośny gwizd trenera. Cała drużyna głośno jęknęła, a szepty przesiąknięte złością potęgowały w Leonie poczucie bezsilności. Było inaczej. Nikt z nim nie rozmawiał. Stali w grupkach, z daleka od niego. Co ich tak ugryzło? Przetarł dłonią lekko spoconą czuprynę i przysiadł na ławce, chowając głowę w dłoniach.
- Znowu masz ‘zły dzień’? – głos Diego, który stał nad nim z wyraźnie niezadowoloną miną, przywrócił szatyna do rzeczywistości. Wzruszył ramionami. Sam nie wiedział, o co chodzi.
- No nie wiem. Po prostu Violetta…- nie zdążył skończyć, gdyż do jego uszu doszedł donośny jęk bruneta. Przewrócił oczami i uderzył się dłonią w czoło. Leon nie miał pojęcia, czemu to tak bardzo zdenerwowało jego przyjaciela. Czy on nigdy nie był zakochany?
- Weź się w garść. Cały czas tylko Violetta to,Violetta tamto. Zamiast porządnie grać, bujasz z głową w obłokach! – Verdas wzdrygnął się na dźwięk tych słów. Nie rozumiał. Przecież ja cały czas jestem taki jak wcześniej.Nic się nie zmieniło. Podniósł głowę, by spojrzeć przyjacielowi w oczy. Były pełne złości. Verdas zmarszczył brwi. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale było za późno. Diego odszedł.
Rzucił białym ręcznikiem o podłogę. Wcześniej wszyscy byli zadowoleni. Bili mu brawa, gratulując świetnej zagrywki. Wszyscy w około byli szczęśliwy, tylko  nie on. Teraz był pewien, że znalazł to szczęście, a tymczasem cały jego świat postanowił tupnąć nogą i niczym rozkapryszone dziecko odrzucić starą zabawkę w kąt.
                                                                       -,-
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł- Gregorio Valdez zmarszczył brwi, dziwiąc się, że ktoś w ogóle śmiał się z nim nie zgodzić. Haniebne zachowanie.
- Pablo nie zapominaj, że to ja jestem dyrektorem – mruknął odkładając kolejny już idealnie zatemperowany ołówek do specjalnego pojemniczka. Nie lubił bałaganu, nawet najmniejszy ślad kurzu wzbudzał u niego awersję. Zwykł również udzielać innym uwag co do ich niechlujnego ubioru, co zwykle nie spotykało się z aprobatą społeczeństwa. Był odrzutkiem. Nie przeszkadzało mu to, w końcu miał władzę.
- Ale… - mężczyzna wciąż zdawał się nie rozumieć, że tej bitwy nie ma szans wygrać. To Gregorio Valdez wykonywał ostatni ruch na szachownicy. Zawsze wychodził zwycięsko.
- Żadnych ale. Postanowiłem i tyle – burknął wstając z obracanego krzesła i odwracając się do swojego rozmówcy tyłem tym samym dając mu do zrozumienia, że nie powinien się jak najszybciej ulotnić. W ciszy podziwiał szarawy kolor ściany, oczekując cichego zatrzaśnięcia drzwi. Wreszcie. Kto by pomyślał. Nikt nie miał prawa się mu sprzeciwić, a tym bardziej nie Pablo, który w mniemaniu Gregoria był niepoprawnym romantykiem brzdąkającym niezdarnie na zabawkowej gitarce. Valdez miał zawsze rację, zawsze. Teraz też. Nie potrzebował niczyjej zgody. Robił to co było słuszne. Potrzebował jakiejś wtyczki, ale z pewnością nie mógł ufać nauczycielom, ani tutejszym uczniom. Buntownicze bachory. Do ręki wziął małe, wydrukowane przez czarno- białą drukarkę zdjęcie. On jest idealny. Rzeczywiście, kandydat był niczego sobie.  Ponad przeciętna inteligencja i ukończona szkoła wyższa mimo młodego wieku. Gregorio szukał kogoś wyjątkowego, jakiegoś odludka. I udało mu się. Uśmiechnął się do siebie obracając zdjęcie, na którego tyle widniał wyraźny napis:
Marco Fernandez, lat 17
                                                                          -,-
Natalia nie poszła dzisiaj do szkoły. Z samego rana narzekała na ból brzucha, tylko po to by oszukać naiwną babcię, która pozwoliła ‘ciężko chorej’ wnuczce zostać w domu. Czuła się trochę źle  tego powodu, ale przecież nie miała wyjścia. Po tej całej dziwnej sytuacji z Maxim, nie umiałaby się w okół niego zachowywać normalnie. No bo co ja miałam mu powiedzieć? „Kocham Cię”?Przyłożyła rękę do czoła, wzdychając głęboko. Jeszcze tak niedawno, wszystko było normalnie. Byli przyjaciółmi, tylko przyjaciółmi.  Byli szczęśliwi nie znając miłości. Jaki kretyn w ogóle coś takiego wymyślił? – prychnęła przeciągając się delikatnie. Zsunęła się z łóżka, nakładając na siebie cieplutki szlafrok. Włożyła kapcie i powoli szurając po podłodze wyszła na korytarz. Była sama w domu. Lena w szkole, a babcia na regularnej wizycie u lekarza. Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, schodząc po drewnianych schodach.  Uśmiech jej jednak zrzekł, gdy głosik w jej głowie wypowiedział jedno, tak ważne dla niej słowo. Maxi.
                                                                      -,-
No dalej! Odbierz! Leon wpatrywał się w ekran nieco podstarzałej komórki, potrząsając nią lekko. Miał mało czasu, gdyż za chwilę zaczynała się lekcja historii teatru  z panią Darbos. Nie było by przyjemnie, gdyby się spóźnił.
- Halo? – w telefonie usłyszał jej słodki głos. Mógłby przez długi czas podziwiać delikatność i subtelność głosiku Violetty, ale niestety musiał się streszczać.
- Cześć, to ja Leon – rzucił, starając się brzmieć jak najbardziej normalnie. Nie chciał, by brunetka wiedziała, że w tym momencie serce wali mu niczym młot pneumatyczny. Do jego uszu dobiegł perlisty śmiech panienki Castillo.
- A no tak! Wybacz, że cię nie poznałam, ale nie mam twojego numeru , a przez telefon brzmisz zupełnie inaczej – uśmiechnął się pod nosem – Nie masz teraz lekcji?
Przełknął ślinę. Miał nadzieję, że jego desperacji nie czuć na kilometr.
- Mam przerwę – odparł beztrosko – Chciałem dowiedzieć się, jak się czujesz. No wiesz z Twoją kostką.
- Dobrze, dziękuje że pytasz. Byłabym dzisiaj w szkole, ale tata postanowił mnie zamknąć w domu – westchnęła ciężko –  Jeszcze wczoraj posłał po lekarza. Okazało się, że to tylko nadwyrężenie. No, ale powiedz to mojemu ojcu – zachichotała cichutko.
Jego uśmiech momentalnie się powiększył. Uwielbiał jej słuchać. Wypowiedziane przez nią nawet zadania z matematyki brzmiałyby niczym poezja. No cóż, przynajmniej według Verdasa.
- Będziesz jutro? – właściwie tylko to interesowało szatyna. Dzień bez niej był dla niego czystą udręką. Nie mógł się na niczym skupić, nic mu nie wychodziło. Wydawało mu się, jakby zaraz miało zabraknąć mu tlenu. Było to zabawne, zważając na to, że to był dopiero początek dnia.
- Mam nadzieję -  w jej głosie wyczuł lekkie zmęczenie – Coś mnie ominęło?
Zająknął się. Nie wiedział co powiedzieć. Na żadnej lekcji nie potrafił się skupić. Powód był prosty. Ona wciąż siedziała mu w głowie i za nic nie chciała wyjść.
- Nic specjalnego – starał się brzmieć przekonująco.
Nagle zadzwonił donośny dzwonek, który zwiastował początek lekcji, a koniec rozmowy z ukochaną. Jęknął głośno.
- Muszę kończyć. Mam nadzieję, że szybko Cię zobaczę – wcisnął telefon do kieszeni i biegiem ruszył w stronę klasy pani Darbos – Bo tęsknie za Tobą – wyszeptał, nie wiedząc, że osoba po drugiej stronie słyszała te słowa doskonale. I dobrze, bo nigdy nie odważyłby się jej powiedzieć tego wprost.
                                                                      -,-
- No trochę więcej energii! – pani Carras była wyraźnie zdegustowana umiejętnościami dziewczyn, które z jakiś powodów uważały, że mogą zostać cheerleaderkami. Gwizdnęła głośno, ręką przywołując do siebie kolejną grupę (jeszcze!) podekscytowanych nastolatek.
- Fran… Jesteś pewna, że chcesz? Wiesz… przedstawienie i te sprawy. Będziesz miała mało czasy dla siebie – Camilla próbowała przemówić przyjaciółce do rozsądku, ale bezskutecznie. Kiedy Francesca Resto coś zdecydowała, nikt nie mógł jej od tej decyzji odciągnąć.
- W stu procentach – oznajmiła poprawiając niedbale zawiązany kucyk – Widziałaś gdzieś Violę? Myślałam, że udało mi się ją namówić do wzięcia udziału ze mną…
- Nie ma jej dzisiaj w szkole. Federico mówił, że ma coś z kostką – Włoszka zasmuciła się trochę. Miała nadzieję, że panna Castillo będzie jej towarzyszyć przy dopingowaniu grających. No tak. Francesca nie dopuszczała do siebie myśli, że może być nie przyjęta do drużyny. Wierzyła, że jeśli naprawdę się postara, to będzie mogła osiągnąć dosłownie wszystko. W tym momencie ograniczała się jedynie do zostania posiadaczką uroczego ( jej zdaniem) kostiumu z logiem szkoły. Tylko że chciała by Violetta była przy niej. Wsparłaby ją, a poza tym Leon za nią szaleje. A kto jak kto, ale kapitan drużyny koszykarzy może wpłynąć na to kto zostanie przyjęty, a kto nie. Przynajmniej tak było w małej, rozczochranej główce Francesci.
- I co ja teraz zrobię? – zaczęła się głośno zastanawiać. Nagle ją olśniło – Cami! Cami! Cami! – wrzeszczała podskakując w górę i w dół niczym piłeczka ping pongowa.
- Nie krzycz mi do ucha – rudowłosa skrzywiła się i przewróciła oczami – Coś nagle Ci przyszło dp głowy – zapytała z nutką strachu w głosie. Francesca miała zwyczaj wpadać na nieco szalone i czasami niebezpieczne pomysły.

Włoszka nic nie odpowiedziała, tylko głośno pisnęła i chwytając Camillę za przegub ręki, zaciągnęła ją w głąb sali. Świetnie.
                                                            -,-
Jej zeszyt leżał, od tak na jednym ze stolików stołówki. A on stał tam, przepełniony emocjami i nie pewny tego co ma zrobić.W pobliżu jej nie było, a szansa była jedyna w swoim rodzaju. Mógł wreszcie poznać jej najskrytsze myśli, kto wie, może poświęcone właśnie jemu? Okej Federico, to twoja szansa, nie zmarnuj jej. Potrząsnął głową i żwawym krokiem ruszył w stronę niczym nie wyróżniającego się zeszytu. Jeszcze raz odwrócił się, w celu potwierdzenia, że urocza blondynka nie czai się gdzieś za rogiem. Otworzył wieczko. Przewrócił kilka kartek, szukając jakiejś ciekawej informacji. Wreszcie zatrzymał się
Czy to przez miłość daje z siebie wszystko? Czy to przez miłość wszystko będzie prawdą?
- To jest wspaniałe – wyszeptał coraz bardziej pogrążając się w lekturze.
(…)
Jeśli zakocham się będziesz zawsze na mojej drodze, blokując moje przeznaczenie
Jesteśmy ze zbyt różnych światów, to jest takie oczywiste
Przejechał wzrokiem do końca najpiękniejszego tekstu o miłości,jaki kiedykolwiek przeczytał. Na końcu chropowatej kartki, znalazł dopisek.
Gdyby tylko wiedział co do niego czuje…
Zamknął wieczko. I tak już zaryzykował. Oddalił się, zatapiając się w niecharakterystycznej dla niego zadumie. Wcale nie miał pewności, że dziewczyna myślała właśnie o nim. Bardzo chciał być jej ukochanym, tym do którego wzdycha. Tyle, że on nigdy nie miał szczęścia w miłości. Więc czemu teraz miałoby się udać?
                                                                   -,-
Pablo wciąż błąkał się po szkolnych korytarzach, właściwie bez celu. Od dłuższego czasu nie potrafił sobie znaleźć miejsca. Czuł w sobie jakąś dziwną pustkę,której nie potrafił zdefiniować.
Puede ser un ilusion
O talvez tu corazon
Te hable en cada instatne
Zamarł w bezruchu. To ten głos. Chciał pobiec w jego stronę, znaleźć jego właścicielkę. Nie potrafił. Szok, zaskoczenie.Zaledwie kilka słów sprawiło , że zapomniał o całym otaczającym go świecie. Jedyne czego pragnął, to słuchać tego anielskiego głosu.
Nada pasa porque si,
Me da miedo hablar de mi
Lo sabes, en cada instante
Przyjemny dreszcz przeszedł go od góry w dół. Przełknął ślinę, mogąc wreszcie wykonać jakiś, nawet najdrobniejszy ruch.
- Jest tam kto? -  zawołał, robiąc kilka kroków w przód. To był jego pierwszy błąd. Nastąpiła cisza – Halo?- usłyszał jedynie skrzyp zamykanej klapy od pianina. Przyśpieszył kroku, starając się znaleźć tajemniczą damę. Bez skutku.Zniknęła bez śladu.

Jego wzrok napotkał skrawek kolorowego materiału. Schylił się i go podniósł. Musiał należeć do niej, bo do kogo innego? Może teraz łatwiej ją znajdę?
                                                         *************************
Dodaje rozdział. Tak, tak po sporej przerwie. Nie jest świetny, ale obawiam się, że musicie się nim zadowolić :) Kolejnego możecie spodziewać się gdzieś w przyszłym tygodniu. Tymczasem nadrabiam komentarze na Waszych blogach :)
Pozdrawiam serdecznie i Wesołych Świąt!

5 komentarzy:

  1. Cześć! Przecież nie mogłoby się obejść bez mojego komentarza.
    Odkąd zaczęłam czytać twojego bloga wiedziałam, że to będzie niesamowita historia.
    Od razu przemówił do mnie twój styl pisania, który jest na swój sposób wyjątkowy oraz niepowtarzalny. Masz niesamowity talent, pamiętaj.

    Co najbardziej spodobało mi się w tym rozdziale?
    Fragment o naszej kochaj Natalii.
    Czy muszę powtarzać jak bardzo kocham Naxi? ♥

    Zapraszam do siebie na nowy rozdział.
    Liczę na szczerą opinię:
    violetta-and-her-world.blogspot.com

    Pozdrawiam, kochana! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny, jak zawsze zresztą <3333
    Wspaniale piszesz xD
    Kocham twojego bloga :*
    Całuję i czekam na kolejny rozdział :)
    Zapraszam do mnie :))

    OdpowiedzUsuń
  3. ♥! Piękny. Co mogę więcej powiedzieć? Uwielbiam tego nieporadnego Leona, który mógłby w końcu wyznać Violi swoje uczucia!
    I uwielbiam Fede, który zaczyna zachowywać się, jak psychopata, bo podgląda niczego nieświadomą Lu i czyta jej własność! Mam nadzieję, że w końcu ruszy coś z nimi! Musi!
    I ta Natalia, która jest teraz zupełnie zagubiona, no bo co ma zrobić z Maxim?
    I Pablo, który oczywiście zanim się połapie w tym, że ten anielski głos należy do Angi, pewnie się zestarzeje.
    No i co kombinuje Gregorio? i Jaki będzie miał w tym udział Marco?

    Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!

    Wesołych, zdrowych i spokojnych Świąt oraz mnóstwa prezentów pod choineczką!

    OdpowiedzUsuń
  4. Oleńko Ty moja najdroższa, wiedz, że chociaż nie zawsze komentuję Twoje wspaniałe rozdziały, zawsze je czytam. Jest mi za siebie tak ogromnie wstyd. Postaram się poprawić ;)
    Rozdział jak zwykle fenomenalny, cudowny i najlepszy ♥ Uwielbiam sposób w jaki piszesz, w jaki opisujesz emocje i uczucia. Twoje opowiadanie jest inne od reszty, wyjątkowe. Przedstawiasz nam zupełnie rożną od pozostałych, historię, która jest w stu procentach Twoja i niepowtarzalna. Kocham Twojego Leona, który boi sie przyznać, że darzy Violettę uczuciem, nawet sam przed sobą. W każdym zdaniu, każdym słowie odnajdujemy przesłanie. To jest piękne.
    Wybacz ten krótki komentarz, ale piszę go na tablecie, a że nie jestem z nim zbyt obeznana, wyszło mi to jak wyszło. Ja i technologia nie idziemy w parze xD
    Życzę Ci również zdrowych, radosnych Świąt Bożego Narodzenia, bogatego Mikołaja, góry prezentów i wszystkiego najlepszego ;*

    Diana ;***

    OdpowiedzUsuń

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic