niedziela, 15 grudnia 2013

One shot z okazji drugiej miesięcznicy bloga

Witajcie!
Obiecałam niespodziankę, prawda? No i ją macie :) Napisałam moją pierwszą miniaturkę, przeznaczoną właśnie na tego bloga. Jest smutna, tak mi jakoś wyszło. Niezbyt mi się podoba, ale postanowiłam ją opublikować. Kto wie, może komuś się spodoba?
Okej, już nie zapeszam. Zapraszam do lektury...

                 I can still recall our last summer


Przejechał palcem po lekko zakurzonym zdjęciu. Nie potrafił zapomnieć, nie umiał jej sobie wymazać z pamięci. Starał się, przez te wszystkie lata zaznać odrobiny szczęścia, ale te próby zawsze kończyły się fiaskiem.
Dzień był piękny i słoneczny. Idealne francuskie lato, które zdawało się nigdy nie kończyć. W Saint Pierre mieszkańcy szykowali się do hucznych obchodów 14 lipca. W końcu to święto narodowe Francji, zburzenie bastylii pamiętnego 1789 roku. Dla okolicznych ludzi, było to wydarzenie godne wszystkiego co najlepsze. Fajerwerki, szampan i tysiące lampionów wypuszczonych w niebo, niczym gwiazdy. Czekali na to cały rok.
A on czuł się w tym wszystkim taki samotny, odosobniony. Nie czuł tego szczęścia, tej euforii. Wszyscy się mu dziwili. W końcu spędzał wakacje w małym miasteczku na Prowansji podczas gdy jego znajomi zabawiali się w najlepsze na plażach w Marsylii, bądź wspinali się na szczyt potężnej wieży Eiffla. Nie miał wyboru. Rodzice pragnęli wysłać go do dobrych znajomych na wsi. Jakby chłopak z wielkiego miasta, jakim było Buenos Aires miał się odnaleźć tutaj. W Saint Pierre. Czyste szaleństwo.
Wydawało mu się, że spędzi kolejny dzień siedząc nad małym stawem i rzucając kaczki. Zajęcie nie godne wykształconego młodzieńca, ale jednak niesamowicie zajmujące. Słońce raziło go w oczy, nie była to nowość, ale tego popołudnia promienie były szczególnie bezlitosne. Zasłonił dłonią twarz, delikatnie mrużąc oczy. I wtedy wszystko się zmieniło.

Wstał z skrzypiącego, bujanego fotela i nalał sobie szklankę mocnej whisky. Jak zawsze, gdy przypominał sobie tą historie.

Usłyszał jakiś chichot. Brzmiało to absurdalnie, ale wydawało mu się jakby ten odgłos pochodził z ust elfa lub jakiejś innej równie magicznej istoty. Swojego czasu czytał zbyt dużo powieści Tolkiena. Wstał, pragnąc poznać pochodzenie tego jak się mu wówczas zdawało anielskiego śmiechu. Odwrócił się, a to co zobaczył przeszło jego wszelkie oczekiwania. Biegła przez łąkę, tak piękna i delikatna. Niewinna. Młoda, zdecydowanie młodsza od niego. Krótka, jak na owe czasy sukienka odsłaniała jej idealnie opalone, smukłe nogi. Tańczyła obracając się w koło. Uśmiechnął się mimowolnie. Mógłby tak stać i podziwiać ją przez całe swoje życie, przynajmniej tak wtenczas myślał. Nagle ich spojrzenia się spotkały. Ona zawstydzona, spuściła głowę, a na jej policzki wpłynęły ogniste rumieńce. Wyglądała, jakby zaraz miała się wycofać. Nie mógł na to pozwolić. Podbiegł w jej stronę, nie zważając na to jak dziwnie może w tym momencie wyglądać.
- Bonjour mademoiselle – ukłonił się, ściągając beret z głowy.
- Nie musisz się wysilać wiem, że nie jesteś stąd – ku jego zaskoczeniu odezwała się w jego ojczystym języku.
- Umie panienka mówić po hiszpańsku? – czuł, że nie jest godzien by zwracać się do owej przepięknej istoty po imieniu.
- Urodziłam się w Argentynie . I proszę mów mi po imieniu, nie jestem żadną panienką – wątpił w to, ale jako prawdziwy dżentelmen przystał na tę propozycję.
- Leon
- Violetta
Bolało tak samo za każdym razem, gdy przypominał sobie jej uśmiech. Nie umiał go zapomnieć, choćby nie wiadomo jak tego chciał.
Tak właśnie zaczęła się ich znajomość. Od tej pory codziennie spotykali się na tej samej polanie, o tej samej porze. Nigdy się nie umawiali, po prostu przychodzili tam ciągnięci przez swoją własną ciekawość.
Leon każdego dnia coraz bardziej ulegał niesamowitej urodzie dziewczyny , a Violettę z każdym dnie coraz bardziej zachwycało szarmanckie zachowanie chłopaka.
14 lipca wcale nie był wyjątkiem. Wtedy też doszło do spotkania. Leon przyniósł nawet koc, przypominając sobie że taka dama jak Violetta nie powinna siedzieć na trawie. Zaczęli rozmowę, z pozoru taką jak wszystkie inne.
Rozmawiali tak cały dzień, a nim się zorientowali ściemniło się. Dziewczyna podniosła się gwałtownie, ale tym razem coś ją zatrzymało. Pociągnął ją za dłoń, sprawiając że wylądowała na jego kolanach. Ten jeden raz nie był dżentelmenem.
- Zostań jeszcze – wyszeptał nieco speszony. Pierwszy raz była tak blisko.
Kiwnęła delikatnie głową. Wtuliła się w niego mocno. Zdziwił się, ale nie protestował. Przycisnął ją mocno do siebie.
Na niebie rozbłysły kolorowe fajerwerki. To był ten dzień, dzień tryumfu.
- Są piękne – dziewczyna wyszeptała wpatrując się w liczne, barwne światełka.
- Ty jesteś piękna – sam nie wiedział, czemu wypowiedział te mogłoby się zdawać banalne słowa. Miał tyle okazji, by zrobić to wcześniej. Jednak odważył się na to dopiero teraz.
Zarumieniła się lekko. Leon odgarnął niesforne kosmyki jej brunatnych włosów i spojrzał prosto w czekoladowe oczy. Po chwili już stykali się czołami. W momencie, w którym delikatnie dotknął jej ust, wszystko się zmieniło. Poczuł coś, czego nie czuł nigdy wcześniej. Coś magicznego.
Odsunęła się, odpychając go delikatnie.
- Czemu? – zapytała zsuwając się z jego kolan.
- Nie rozumiem – odparł marszcząc czoło.
- Dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego mnie pocałowałeś? – nie zastanawiał się, prosto z mostu odparł.
- Bo Cię kocham
Okno było uchylone. Chłodny wiatr delikatnie muskał jego skórę. Zacisnął chropowate dłonie na parapecie. Westchnął ciężko przystawiając papierosa do ust. Palił codziennie od dwudziestu pięciu lat. Nie była to przyjemność. Zwykły paskudny nałóg, który tylko czasami potrafił ukoić jego ból.
Przysunęła kolana pod brodę.
- Nie kłam – wzdrygnął się lekko. Mówił prawdę.
-A wiesz co to miłość? – spojrzała na niego pytająco. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, on sam zaczął – Więc dlaczego sądzisz, że kłamię?
- Nie możesz mnie kochać – przysunął się do niej bliżej.
- Nie mogę? – pierwszy raz w jej obecności podniósł głos – W takim razie, czemu jestem tutaj z Tobą? Czemu Cię pocałowałem, jeśli nic do Ciebie nie czuję? Czemu myślę o tobie odkąd Cię poznałem? – zauważył kilka łez spływających po policzku dziewczyny. Szybko je starł, delikatnie gładząc kciukiem jej skórę.
- Ja… mój… mam – nie umiała się wysłowić, co było dziwne gdyż zawsze tryskała energią i trajkotała bez przerwy. Schwycił jej dłoń.
- Nie bój się
- Ja mam narzeczonego – wszystko, w co dotychczas wierzył legło w gruzach – Mój ślub jest za pięć dni.
Wstała i odbiegła nie odwracając się. Wśród głośnych huków słychać było jej cichutki szloch.

Wydawałoby się, że to koniec. Ale, nie. Ta historia miała swój koniec gdzie indziej.

Przez kolejne trzy dni, przychodził na polanę codziennie, mając nadzieję, że jeszcze ją zobaczy. Nie mógł jej stracić. Znał ją tak krótko, ale coś głęboko w sercu mówiło , że ją kocha. Nie chciał by wyszła za mąż. Ona nie kochała tamtego mężczyzny, był tego pewien. Gdyby jej narzeczony coś dla niej znaczył, nie spotykała by się tu z nim. Właśnie w tym miejscu.
Czwartego dnia przechadzał się uliczkami miasteczka, próbując znaleźć rozwiązanie swoich problemów. Wtedy zobaczył ją. Siedziała na ławce, z twarzą w dłoniach. Przyśpieszył kroku, nie chciał by płakała.
Ona podniosła głowę.
- Czemu mnie szukasz? – zapytała łamiącym się głosem.
Usiadł obok niej. Wziął jej twarz w dłonie i pocałował. Nie delikatnie i subtelnie. Ten pocałunek był namiętny, można nawet rzec,  że brutalny. Violetta nie protestowała, oddała się mu całkowicie.
Odsunęli się od siebie, wciąż patrząc sobie głęboko w oczy.
- Dalej sądzisz, że nie mogę Cię kochać? – uśmiechnął się delikatnie, chcąc dodać jej odrobiny otuchy.
Pokręciła przecząco głową. Przysunęła się do niego i lekko musnęła jego opalony policzek. Cieszyłby się, gdyby nie fakt, że jej twarz wciąż wyrażała smutek.
- Kocham Cię – szepnęła patrząc mu prosto w oczy – Ale nie możemy być razem – dodała, a jej ton był przepełniony bólem.
- Dlaczego? Powiedz mi – oddychał ciężko. Zakochał się szybko, ale na zabój. Teraz już nie było powrotu.
- Mówiłam… mam narzeczonego – zacisnął pięści.
- Nie kochasz go. Gdybyś go kochała, nie całowałabyś się ze mną na ławce – mówił z głębokim przekonaniem, nie chciał jej stracić.
- To nie o to chodzi.
- A więc o co? – nie dawał za wygraną.
- Ja muszę za niego wyjść, nie rozumiesz? Muszę – załkała głośno
Nie rozumiał.
Ponownie odbiegła zostawiając go z tysiącem pytań i zerem odpowiedzi.
Sięgnął po długi płaszcz i zamknął za sobą drzwi. Była piąta. Robił to codziennie, nie opuścił żadnego dnia.
Piątego dnia nie chciał wstać z łóżka. To był dzień jej ślubu.
Czuł, że było już za późno na to by cokolwiek zdziałać. Całe życie wypłynęło z niego niczym powietrze z balonika.
Poszedł po sklepu, jak zwykle po bułki. Na nic już nie miał ochoty.
Czekając w kolejce usłyszał coś, czego nigdy nie chciał usłyszeć.
- Vous avez entendu de la jeune fille Castillo?  – udawał, że nie słyszy tej rozmowy.
- Oui. La pauvre… – odwrócił się gwałtownie w stronę dwóch mężczyzn.
- Qu'est-ce qui se passe? – zapytał zaciskając ręce na kurtce jednego z rozmówców.
- Tu n’as pas entendu?Elle est mort.
Wybiegł trzaskając drzwiami sklepiku. To nie mogła być prawda ona musiała żyć.
- Gdzie jest Violetta!? Gdzie moja Violetta!? – krzyczał na pobliskim komisariacie. Nikt go jednak nie rozumiał, w końcu krzyczał po hiszpańsku. Kapitan Despart, jedyny na komisariacie znawca tego języka, wziął go na bok i usadził na drewnianym krześle.
- Spokój – burknął poprawiając guziki swojego uniformu - Nie żyje – nie wierzył – mam przeliterować? Utonęła, albo poprawniej : ktoś jej pomógł – schował twarz w dłoniach i po raz pierwszy w życiu się rozpłakał.
- Proszę się opanować – nie miał zamiaru.
- Kto to zrobił? – zapytał z bezsilności.
Despart zawahał się przez chwilę.
- Jej narzeczony. Violetta Castillo miała za niego wyjść z powodu jakiś szemranych interesów – uniósł głowę – Była swego rodzaju łupem, nagrodą. Nie do końca wiadomo czemu doszło do zaręczyn, ale na pewno nie z wolnej woli ofiary. Du Fond już wcześniej widniał w naszej kartotece, ale nigdy jako morderca – nie słuchał dalej. Nie potrafił. Wybiegł na ulicę.
Szóstego dnia kupił pierwszą paczkę papierosów.

Stanął w tym miejscu, miejscu które przywoływało tak wiele wspomnień. Stanął nad brzegiem i w zamyśleniu obserwował taflę stawu. Spojrzał na bukiet fiołków i rzucił je do wody, tam gdzie ona umarła.  Nie odwiedzał jej prawdziwego grobu, gdyż zawsze czuł że to właśnie tutaj powinien oddawać swój szacunek. Codziennie. Nie wyjechał z Saint Pierre. Nigdy nie wrócił do Argentyny. Nigdy już nie kochał. 


*************************************
Ta - dam! I jak, może być?
* Tłumaczenie rozmów po francusku.
1. Bonjour mademoiselle - Dzień dobry panienko
Vous avez entendu de la jeune fille Castillo? - Słyszał pan o tej młodej panience z rodziny Castillo?
Oui. La pauvre - Tak. Biedna. 
Qu'est-ce qui se passe? - Co się dzieje?
Tu n'as pas entendu? Elle est mort - Nie słyszałeś? Ona nie żyje...

8 komentarzy:

  1. Piękne...
    Popłakałam się. Na prawdę. Jak nigdy.
    To było takie cudowne... I choć jakoś nie wielbię Leonetty, to tego OP kocham...
    Pięknie to napisałaś. W pewnym momencie poczułam się jak Leon, choć jestem innej płci. Ale jakie ma to znaczenie??
    Pięknie... Jeszcze raz.
    Wzruszające... Naprawdę. Ta rozmowa w sklepie...
    To, jak Leosiek z Violką spotykali się nad tym jeziorem...
    Cudowne <3333
    I jeszcze ta końcówka:
    "Nie odwiedzał jej prawdziwego grobu, gdyż zawsze czuł że to właśnie tutaj powinien oddawać swój szacunek. Codziennie. Nie wyjechał z Saint Pierre. Nigdy nie wrócił do Argentyny. Nigdy już nie kochał."
    Wspaniałe...
    Wiem, komentarz krótki i bezsensowny, ale ja już więcej nic nie napiszę...
    Kocham i czekam na rozdział :*****

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo chciałam być pierwsza, aczkolwiek już po raz któryś ubiegła mnie Alex. Przepraszam, ale jak ona to robi? Mnie strasznie dużo czasu zajmuje napisanie jakiegokolwiek komentarza, a co dopiero takiego, który będzie miał sens.

    Od czego by tu zacząć? Może od tego, że serdecznie gratuluję ci tych dwóch, wspaniałych miesięcy, które poświęciłaś na tworzenie idealnej historii. Z każdą, nowo dodaną publikacją oznajmiam ci, że uwielbiam twój styl pisania, ale tym razem tego nie zrobię. (Tak, mądra ja już to zrobiła.) Ty o tym doskonale wiesz.

    One Shot - mimo mojej ogromnej niechęci do przedstawionej w nim pary, bardzo mi się spodobał. Naprawdę. To nie są tylko puste słowa pisane po to, by cię uszczęśliwić. Nie. Ja naprawdę tak twierdzę.

    Pozdrawiam oraz zapraszam do siebie:
    violetta-and-her-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe. Brak mi słów,żeby to opisać.
    Zupełnie inny,oryginalny OS.
    Jestem pod ogromnym wrażeniem twojego talentu.
    Cudownie opisałaś wszystkie emocje towarzyszące Leonowi.
    Verdas pali? Nie,nie wierze. xD
    Końcówka zdecydowanie najlepsza.
    Pomimo tego,że ona nie żyje pozostał jej wierny do końca.
    To takie romantyczne. ^^
    Po prostu niesamowity. ♥
    Kocham Sophie:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękny. Tyle mogę powiedzieć.
    Pokazałaś w nim, że dla prawdziwej miłości śmierć nie jest przeszkodą. Pomimo upływu czasu i tego, że Leon mógł ułożyć sobie życie z kimś innym, postanowił, że nikogo więcej nie pokocha. Jednocześnie jest to wzruszające, ale i tragiczne, bo przecież Viola zapewne chciałaby, żeby był szczęśliwy...

    Strasznie podobał mi się pomysł z umiejscowieniem akcji we Francji. Fajnie Ci to wyszło:)

    3maj się cieplutko;)

    OdpowiedzUsuń
  5. świetne mam łzy w oczach

    OdpowiedzUsuń
  6. Idealny Part na rocznicę. Naprawdę. Krótki, ale to nic. Liczy się przekaz.
    Kochana, Gratuluje Ci kolejnej miesięcznicy. Gratuluje i oby tak dalej :) I pamiętaj, że trening czyni mistrza.
    Jak to ujęła Tinka, śmierć dla prawdziwej miłości nie jest przeszkodą. ''Jest ta­ka miłość, która nie umiera, choć za­kocha­ni od siebie odejdą. ''
    Myślę, że ten właśnie cytat, idealnie pasuje do Twojej historii. Violetta odeszła od Leona, ale tak nie do końca, bo pozostała w jego sercu, w jego pamięci, nigdy nie przestał jej kochać i nigdy nie przestanie, zawsze to ona będzie najważniejszą kobietą, w jego życiu i to się nie zmieni, taka prawda. Świadczy o tym fakt, że już nigdy się nie zakochał i prawdopodobnie nie zakocha, skoro do tej poty tego nie uczynił.
    Miłość jest bajką, piękną bajką, ale ta bajka nie zawsze ma idealne i piękne zakończenie, tak właśnie jest w przypadku Leona i Violetty, przeżyli razem piękne chwile, ale nie dane im było mieć to zawsze. Violetta zginęła, a Leonowi, pozostały tylko wspomnienia, piękne wspomnienia i pozostała też miłość. Wieczna, miłość.

    Kochana jeszcze raz gratuluje Ci kolejnej miesięcznicy i życzę Ci dalszych sukcesów.

    OdpowiedzUsuń
  7. super .. ;p kiedy kolejny roździał?

    OdpowiedzUsuń
  8. I wez sie tu nie wzrusz! No kurde jak mozna tak cudownie pisac? Gdzie ja bylam kiedy rozdawali talenty pisarskie? Pewnie zaspalam jak zwykle XD
    One Shot jest niesamowity! Moze nie ma happy endu ale to moze wlasnie to jest sekret jego geniuszu. Wszystko naprawde wszystko mnie w nim urzeklo. Mimo, ze samo Twoje dzielo jest mega smutne, ponure, nostalgiczne to ja i tak czytalam je z lekkim usmiechem. Po prostu samo tak wyszlo. Zachwycalam sie Twoim talentem <3
    I nie wiem, naprawde nie wiem co jeszcze Ci tutaj napisac. Bo przynajmniej w tej chwili nie znajduje slow, ktore dobrze opisalyby jak bardzo mi sie ten One Shot podobal. I tylko tyle, a moze az tyle...



    Dulce

    OdpowiedzUsuń

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic