Witajcie!
Obiecałam niespodziankę, prawda? No i ją macie :) Napisałam moją pierwszą miniaturkę, przeznaczoną właśnie na tego bloga. Jest smutna, tak mi jakoś wyszło. Niezbyt mi się podoba, ale postanowiłam ją opublikować. Kto wie, może komuś się spodoba?
Okej, już nie zapeszam. Zapraszam do lektury...
I
can still recall our last summer
Przejechał palcem po lekko zakurzonym zdjęciu.
Nie potrafił zapomnieć, nie umiał jej sobie wymazać z pamięci. Starał się,
przez te wszystkie lata zaznać odrobiny szczęścia, ale te próby zawsze kończyły
się fiaskiem.
Dzień był
piękny i słoneczny. Idealne francuskie lato, które zdawało się nigdy nie
kończyć. W Saint Pierre mieszkańcy szykowali się do hucznych obchodów 14 lipca.
W końcu to święto narodowe Francji, zburzenie bastylii pamiętnego 1789 roku.
Dla okolicznych ludzi, było to wydarzenie godne wszystkiego co najlepsze.
Fajerwerki, szampan i tysiące lampionów wypuszczonych w niebo, niczym gwiazdy.
Czekali na to cały rok.
A on czuł się w
tym wszystkim taki samotny, odosobniony. Nie czuł tego szczęścia, tej euforii.
Wszyscy się mu dziwili. W końcu spędzał wakacje w małym miasteczku na Prowansji
podczas gdy jego znajomi zabawiali się w najlepsze na plażach w Marsylii, bądź
wspinali się na szczyt potężnej wieży Eiffla. Nie miał wyboru. Rodzice pragnęli
wysłać go do dobrych znajomych na wsi. Jakby chłopak z wielkiego miasta, jakim
było Buenos Aires miał się odnaleźć tutaj. W Saint Pierre. Czyste szaleństwo.
Wydawało mu
się, że spędzi kolejny dzień siedząc nad małym stawem i rzucając kaczki.
Zajęcie nie godne wykształconego młodzieńca, ale jednak niesamowicie zajmujące.
Słońce raziło go w oczy, nie była to nowość, ale tego popołudnia promienie były
szczególnie bezlitosne. Zasłonił dłonią twarz, delikatnie mrużąc oczy. I wtedy
wszystko się zmieniło.
Wstał z skrzypiącego, bujanego fotela i nalał
sobie szklankę mocnej whisky. Jak zawsze, gdy przypominał sobie tą historie.
Usłyszał jakiś
chichot. Brzmiało to absurdalnie, ale wydawało mu się jakby ten odgłos
pochodził z ust elfa lub jakiejś innej równie magicznej istoty. Swojego czasu
czytał zbyt dużo powieści Tolkiena. Wstał, pragnąc poznać pochodzenie tego jak
się mu wówczas zdawało anielskiego śmiechu. Odwrócił się, a to co zobaczył
przeszło jego wszelkie oczekiwania. Biegła przez łąkę, tak piękna i delikatna.
Niewinna. Młoda, zdecydowanie młodsza od niego. Krótka, jak na owe czasy
sukienka odsłaniała jej idealnie opalone, smukłe nogi. Tańczyła obracając się w
koło. Uśmiechnął się mimowolnie. Mógłby tak stać i podziwiać ją przez całe
swoje życie, przynajmniej tak wtenczas myślał. Nagle ich spojrzenia się spotkały.
Ona zawstydzona, spuściła głowę, a na jej policzki wpłynęły ogniste rumieńce.
Wyglądała, jakby zaraz miała się wycofać. Nie mógł na to pozwolić. Podbiegł w
jej stronę, nie zważając na to jak dziwnie może w tym momencie wyglądać.
- Bonjour mademoiselle – ukłonił się, ściągając beret z głowy.
- Nie musisz
się wysilać wiem, że nie jesteś stąd – ku jego zaskoczeniu odezwała się w jego
ojczystym języku.
- Umie panienka
mówić po hiszpańsku? – czuł, że nie jest godzien by zwracać się do owej
przepięknej istoty po imieniu.
- Urodziłam się
w Argentynie . I proszę mów mi po imieniu, nie jestem żadną panienką – wątpił w
to, ale jako prawdziwy dżentelmen przystał na tę propozycję.
- Leon
- Violetta
Bolało tak samo za każdym razem, gdy
przypominał sobie jej uśmiech. Nie umiał go zapomnieć, choćby nie wiadomo jak
tego chciał.
Tak właśnie
zaczęła się ich znajomość. Od tej pory codziennie spotykali się na tej samej
polanie, o tej samej porze. Nigdy się nie umawiali, po prostu przychodzili tam
ciągnięci przez swoją własną ciekawość.
Leon każdego
dnia coraz bardziej ulegał niesamowitej urodzie dziewczyny , a Violettę z
każdym dnie coraz bardziej zachwycało szarmanckie zachowanie chłopaka.
14 lipca wcale
nie był wyjątkiem. Wtedy też doszło do spotkania. Leon przyniósł nawet koc,
przypominając sobie że taka dama jak Violetta nie powinna siedzieć na trawie.
Zaczęli rozmowę, z pozoru taką jak wszystkie inne.
Rozmawiali tak
cały dzień, a nim się zorientowali ściemniło się. Dziewczyna podniosła się
gwałtownie, ale tym razem coś ją zatrzymało. Pociągnął ją za dłoń, sprawiając
że wylądowała na jego kolanach. Ten jeden raz nie był dżentelmenem.
- Zostań
jeszcze – wyszeptał nieco speszony. Pierwszy raz była tak blisko.
Kiwnęła
delikatnie głową. Wtuliła się w niego mocno. Zdziwił się, ale nie protestował.
Przycisnął ją mocno do siebie.
Na niebie
rozbłysły kolorowe fajerwerki. To był ten dzień, dzień tryumfu.
- Są piękne –
dziewczyna wyszeptała wpatrując się w liczne, barwne światełka.
- Ty jesteś
piękna – sam nie wiedział, czemu wypowiedział te mogłoby się zdawać banalne
słowa. Miał tyle okazji, by zrobić to wcześniej. Jednak odważył się na to
dopiero teraz.
Zarumieniła się
lekko. Leon odgarnął niesforne kosmyki jej brunatnych włosów i spojrzał prosto
w czekoladowe oczy. Po chwili już stykali się czołami. W momencie, w którym
delikatnie dotknął jej ust, wszystko się zmieniło. Poczuł coś, czego nie czuł
nigdy wcześniej. Coś magicznego.
Odsunęła się,
odpychając go delikatnie.
- Czemu? – zapytała zsuwając się z jego
kolan.
- Nie rozumiem
– odparł marszcząc czoło.
- Dlaczego to
zrobiłeś? Dlaczego mnie pocałowałeś? – nie zastanawiał się, prosto z mostu
odparł.
- Bo Cię kocham
Okno było uchylone. Chłodny wiatr delikatnie
muskał jego skórę. Zacisnął chropowate dłonie na parapecie. Westchnął ciężko
przystawiając papierosa do ust. Palił codziennie od dwudziestu pięciu lat. Nie
była to przyjemność. Zwykły paskudny nałóg, który tylko czasami potrafił ukoić
jego ból.
Przysunęła
kolana pod brodę.
- Nie kłam –
wzdrygnął się lekko. Mówił prawdę.
-A wiesz co to
miłość? – spojrzała na niego pytająco. Nim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, on
sam zaczął – Więc dlaczego sądzisz, że kłamię?
- Nie możesz
mnie kochać – przysunął się do niej bliżej.
- Nie mogę? –
pierwszy raz w jej obecności podniósł głos – W takim razie, czemu jestem tutaj
z Tobą? Czemu Cię pocałowałem, jeśli nic do Ciebie nie czuję? Czemu myślę o
tobie odkąd Cię poznałem? – zauważył kilka łez spływających po policzku
dziewczyny. Szybko je starł, delikatnie gładząc kciukiem jej skórę.
- Ja… mój… mam
– nie umiała się wysłowić, co było dziwne gdyż zawsze tryskała energią i
trajkotała bez przerwy. Schwycił jej dłoń.
- Nie bój się
- Ja mam
narzeczonego – wszystko, w co dotychczas wierzył legło w gruzach – Mój ślub
jest za pięć dni.
Wstała i
odbiegła nie odwracając się. Wśród głośnych huków słychać było jej cichutki
szloch.
Wydawałoby się, że to koniec. Ale, nie. Ta
historia miała swój koniec gdzie indziej.
Przez kolejne
trzy dni, przychodził na polanę codziennie, mając nadzieję, że jeszcze ją
zobaczy. Nie mógł jej stracić. Znał ją tak krótko, ale coś głęboko w sercu
mówiło , że ją kocha. Nie chciał by wyszła za mąż. Ona nie kochała tamtego
mężczyzny, był tego pewien. Gdyby jej narzeczony coś dla niej znaczył, nie
spotykała by się tu z nim. Właśnie w tym miejscu.
Czwartego dnia
przechadzał się uliczkami miasteczka, próbując znaleźć rozwiązanie swoich
problemów. Wtedy zobaczył ją. Siedziała na ławce, z twarzą w dłoniach.
Przyśpieszył kroku, nie chciał by płakała.
Ona podniosła
głowę.
- Czemu mnie
szukasz? – zapytała łamiącym się głosem.
Usiadł obok
niej. Wziął jej twarz w dłonie i pocałował. Nie delikatnie i subtelnie. Ten
pocałunek był namiętny, można nawet rzec, że brutalny. Violetta nie protestowała, oddała
się mu całkowicie.
Odsunęli się od
siebie, wciąż patrząc sobie głęboko w oczy.
- Dalej
sądzisz, że nie mogę Cię kochać? – uśmiechnął się delikatnie, chcąc dodać jej
odrobiny otuchy.
Pokręciła
przecząco głową. Przysunęła się do niego i lekko musnęła jego opalony policzek.
Cieszyłby się, gdyby nie fakt, że jej twarz wciąż wyrażała smutek.
- Kocham Cię –
szepnęła patrząc mu prosto w oczy – Ale nie możemy być razem – dodała, a jej
ton był przepełniony bólem.
- Dlaczego?
Powiedz mi – oddychał ciężko. Zakochał się szybko, ale na zabój. Teraz już nie
było powrotu.
- Mówiłam… mam
narzeczonego – zacisnął pięści.
- Nie kochasz
go. Gdybyś go kochała, nie całowałabyś się ze mną na ławce – mówił z głębokim
przekonaniem, nie chciał jej stracić.
- To nie o to
chodzi.
- A więc o co?
– nie dawał za wygraną.
- Ja muszę za
niego wyjść, nie rozumiesz? Muszę – załkała głośno
Nie rozumiał.
Ponownie
odbiegła zostawiając go z tysiącem pytań i zerem odpowiedzi.
Sięgnął po długi płaszcz i zamknął za sobą
drzwi. Była piąta. Robił to codziennie, nie opuścił żadnego dnia.
Piątego dnia
nie chciał wstać z łóżka. To był dzień jej ślubu.
Czuł, że było
już za późno na to by cokolwiek zdziałać. Całe życie wypłynęło z niego niczym
powietrze z balonika.
Poszedł po
sklepu, jak zwykle po bułki. Na nic już nie miał ochoty.
Czekając w
kolejce usłyszał coś, czego nigdy nie chciał usłyszeć.
- Vous avez
entendu de la jeune fille Castillo? – udawał, że nie słyszy tej rozmowy.
- Oui. La
pauvre… – odwrócił się gwałtownie w stronę dwóch mężczyzn.
- Qu'est-ce qui se passe? – zapytał zaciskając ręce na kurtce jednego
z rozmówców.
- Tu n’as pas
entendu?Elle est mort.
Wybiegł
trzaskając drzwiami sklepiku. To nie mogła być prawda ona musiała żyć.
- Gdzie jest
Violetta!? Gdzie moja Violetta!? – krzyczał na pobliskim komisariacie. Nikt go
jednak nie rozumiał, w końcu krzyczał po hiszpańsku. Kapitan Despart, jedyny na
komisariacie znawca tego języka, wziął go na bok i usadził na drewnianym
krześle.
- Spokój –
burknął poprawiając guziki swojego uniformu - Nie żyje – nie wierzył – mam
przeliterować? Utonęła, albo poprawniej : ktoś jej pomógł – schował twarz w
dłoniach i po raz pierwszy w życiu się rozpłakał.
- Proszę się
opanować – nie miał zamiaru.
- Kto to
zrobił? – zapytał z bezsilności.
Despart zawahał
się przez chwilę.
- Jej
narzeczony. Violetta Castillo miała za niego wyjść z powodu jakiś szemranych
interesów – uniósł głowę – Była swego rodzaju łupem, nagrodą. Nie do końca
wiadomo czemu doszło do zaręczyn, ale na pewno nie z wolnej woli ofiary. Du
Fond już wcześniej widniał w naszej kartotece, ale nigdy jako morderca – nie
słuchał dalej. Nie potrafił. Wybiegł na ulicę.
Szóstego dnia
kupił pierwszą paczkę papierosów.
Stanął w tym miejscu, miejscu które
przywoływało tak wiele wspomnień. Stanął nad brzegiem i w zamyśleniu obserwował
taflę stawu. Spojrzał na bukiet fiołków i rzucił je do wody, tam gdzie ona
umarła. Nie odwiedzał jej prawdziwego
grobu, gdyż zawsze czuł że to właśnie tutaj powinien oddawać swój szacunek.
Codziennie. Nie wyjechał z Saint Pierre. Nigdy nie wrócił do Argentyny. Nigdy
już nie kochał.
*************************************
Ta - dam! I jak, może być?
* Tłumaczenie rozmów po francusku.
1. Bonjour mademoiselle - Dzień dobry panienko
Vous avez entendu de la jeune fille Castillo? - Słyszał pan o tej młodej panience z rodziny Castillo?
Oui. La pauvre - Tak. Biedna.
Qu'est-ce qui se passe? - Co się dzieje?
Tu n'as pas entendu? Elle est mort - Nie słyszałeś? Ona nie żyje...