"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapominają jak latać" - Antoine de Saint - Exupery
Francesca stała na środku sceny zastanawiając się jak zamorduje panią Darbos… i wszystkich innych obecnych na próbie. Arszenik do szklanki?, myślała, nerwowo zaciskając pięści. Miała zaśpiewać, tak zaśpiewać, w dodatku przed tym… szczurem Gregoria. Zmrużyła oczy. Nikt, w jej całym życiu, nie wzbudził w niej tak wielkiej odrazy. Nikt.
- Usłyszymy jakąś piosenkę Francesco,
czy będziesz tutaj stała jak słup soli?– kątem oka
zauważyła jak ten cały Tavelli uśmiecha się kpiąco pod nosem. Gdyby mogła,
jednym ruchem zdjęłaby mu ten uśmieszek z twarzy.
- Zaraz zacznę – syknęła,
starając się nie wybuchnąć. Wzięła głęboki wdech. Ochłonęła trochę,
przypominając sobie piosenkę, którą wiele razy słyszała z ust babki – Zaśpiewam
Que Sera – odrzekła dumnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej – A
capella – dodała, widząc jak Pablo zamaszystym krokiem kieruje się w stronę
pianina. Przymknęła oczy. Teraz… jak to
szło?
When I was just a little gir, I asked
my mother
„What will I be? Will I be pretty,
will I be rich, here’s
What she said to me
Zaczęła powoli, wyobrażając sobie, że
jest samą Doris Day, wielką gwiazdą. Mocniej zacisnęła powieki, uwalniając potok
wyobraźni.
„ Que sera, sera, whatever will be, will
be, the future ‘s not
Ours to see.Que sera, sera. What
will be, will be “
Skończyła, czując się zupełnie inaczej. Lepiej.Śpiewanie
wcale nie było, tym czym myślała. Było wspaniałe. Niepowtarzalne.
Nastała cisza, ale tylko na chwilę. Już
po kilku sekundach przez pomieszczenie przeszła fala głośnych oklasków ‘publiczności’. Francesca poczuła takie
ciepłe, przyjemne uczucie wypełniające ją od środka. To było coś niesamowitego.
Podniosła powieki. Pierwszą rzeczą,którą zauważyła był nieznaczny uśmiech
uznania na twarzy nauczycielki. Resto wyprostowała się, całkiem dumna ze
swojego występu. Przeniosła wzrok na Camillę i Violettę, które wiwatowały tak
głośno, że z pewnością zagłuszyłyby syrenę policyjną. Ludmiła posłała jej swój
najpiękniejszy uśmiech i uniosła swój kciuk do góry. Nawet Natalia, wcześniej
zdezorientowana, wstała i zaczęła klaskać najgłośniej jak potrafiła. Fran
uśmiechnęła się pod nosem. Mam świetne przyjaciółki, pomyślała kiwając
głową z zadowoleniem. Zachowanie
chłopaków zostawiła bez komentarza. Leon był zbyt zajęty podziwianiem Violetty.
Typowe. Diego był zajęty nienawidzeniem wszystkich w około. To też
całkiem normalne. Maxi chował się za fotelem, co chwila spoglądając w
stronę Camilli… albo Natalii. Francesca zmarszczyła czoło. Coś tu nie gra. Za
to Federico robił maślane oczka do Ludmiły. Normaln…zaraz, co? Wytrzeszczyła oczy ze
zdziwienia. Przegapiłam coś?
Zeszła ze sceny i skierowała w stronę
oczekujących ją przyjaciółek. Francesca obiecała sobie, że jeszcze tego dnia
wypyta dziewczyny o wszystko. Czy tylko ją coś ominęło? Wzruszyła ramionami i
już miała zająć swoje miejsce, ale coś ją powstrzymało. Jej wzrok utkwił na
twarzy tego… Tavelliego, a tak naprawdę na wyzywających spojrzeniu,
jakie jej wysyłał. Gdyby nie to, że była właśnie na próbie teatralnej,
rzuciłaby się na niego z pazurami. Zamiast tego uśmiechnęła się kpiąco. To nie koniec Tavelli, to jeszcze nie koniec.
W tym
samym czasie
Jedna, gorzka łza spłynęła po policzku
Angeles. Przejechała palcem po zakurzonym albumie zdjęciowym. Powinna być teraz
na próbie, wsłuchując się w śpiewy jej uczniów, ale… nie potrafiła. T e g o dnia
musiała poświęcić choć jedną chwilę na dobre wspomnienia rodzinne.
Pierwsze zdjęcie przedstawiała
przystojnego, choć nieco wychudzonego, mężczyznę w okularach. Miał podwinięte
rękawy koszuli, wyglądał na zmęczonego, ale jego twarz zdobił serdeczny
uśmiech. W objęciach trzymał małe zawiniątko.
Eduardo i mała Maria. Pierwsze chwile
życia naszej małej kruszynki.
Angie uśmiechnęła się mimowolnie. Tak
bardzo brakowało jej tej dwójki. Wszystkie uczucia, które nią targały, tego
dnia były jeszcze bardziej wyraziste. Była to przecież piąta rocznica śmierci
jej ojca.
Inna fotografia, znaleziona kilka stron
wcześniej przedstawiała młodą parę , otoczoną garstką innych ludzi.
Od prawej : Ciotka Margareta, kuzynka
Louisa, mama, Eduardo i ja. Nasze wesele. Najpiękniejszy dzień mojego życia.
Angeles widziała to zdjęcie tyle razy, a
wciąż wywoływało w niej tyle uczuć. Jakby sama tam była, tego dnia.
Zaczęła przeglądać kolejne strony.
Pierwsze urodziny Angeles. Małej bardzo
nie podobał się czekoladowy tort J
Zakończenie drugiej klasy szkoły
podstawowej. Maria pierwsza od lewej, z cudownym uśmiechem na twarzy. W końcu
już przyszedł czas na wakacje!
Pierwsza wycieczka do Peru. Stres przed
podróżą samolotem szczególnie dotknął naszą małą Angie. Nie rozstaje się z
misiem.
Ślub Germana i Marii…
Zamknęła okładkę albumu, przyciskając go
mocno do piersi. Wszystkie te zdjęcia były wspaniałymi pamiątkami, na każdym
kroku przypominały o tych chwilach spędzonych z rodziną, o tych lepszych i o
tych gorszych. Były nieodłącznym elementem jej dzieciństwa, jej młodości… Były
wszystkim. Przymknęła oczy, mocno zaciskając powieki. Chciała odseparować się
od otaczającego go świata. Pamięcią wróciła do najszczęśliwszych wspomnień.
Tych najlepszych.
To był bardzo ciepły dzień…
Pogoda była typowa dla wiecznie
słonecznego Buenos Aires. Promienie słońca delikatnie muskały moją twarz,
przynosząc z sobą cudowne uczucie ciepła. Uwielbiałam takie dni, w których
można było zapomnieć o wszystkim innym i po prostu rozkoszować się przyrodą.
- Angie! Połóż mi rozłożyć koc! – no
tak. To przecież sobotni piknik w parku. Tak typowy dla naszej rodziny. Nigdy
nie lubiliśmy siedzieć w miejscu.
Schwyciłam kraciasty koc, delikatnie
układając go na trawie.
Mama wypakowywała kanapki z koszyka,
przy tym cały czas upominając ojca, który miał wielką ochotę przekąsić jakiś
specjał niekoniecznie przeznaczony dla niego. Maria wyłożyła talerzyki i
szklanki. Zawsze była tak skora do pomocy…
Do rzeczywistości przywrócił ją dźwięk
skrzypiących drzwi. Zamrugała kilkakrotnie, przypominając sobie, że to wcale
nie jest sobotni piknik. Zwróciła wzrok ku sylwetce kobiety, która właśnie
pojawiła się w drzwiach. Mama.
- Cały czas tu siedzisz? – podeszła
bliżej, jednym ramieniem obejmując Angeles.
Nie odpowiedziała, jedynie pokiwała
twierdząco głową. Nie potrzebowały słów, rozumiały się idealnie. Zawsze.
- Tęsknisz za nim?
Wtuliła się w nią mocniej, a z jej ust
wydobył się cichy szloch.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
-,-
Po próbie.
Po wyjściu z sali teatralnej, cały czas
odczuwał taką dziwną melancholię. Spokój, którego już nawet nie pamiętał. W
końcu zawsze żył w wiecznym stresie, denerwując się co nową olimpiadą
matematyczną lub konkursem literackim. Teraz było inaczej… lepiej. Był
odprężony jaki nigdy.
Dawno nie słyszał tak pięknego śpiewu.
Zaskoczenie było tym większe, że ten śpiew wydobyła z siebie właśnie wariatka z
parku. Jej głos był taki miękki, delikatny. Zupełnie inny, niż ten, którym
niemal uszkodziła mu bębenki w parku. Gdyby miał trochę mniej oleju w głowie,
prawdopodobnie chciałby zostać tam na zawsze, wciąż słuchając słów, tak
delikatnie wypływających z jej ust.
Zamaszystym krokiem wbiegł na drugie
piętro, kierując się prosto do gabinetu dyrektora. W końcu miał przekazać mu
report…
Trzykrotnie zapukał w drewniane drzwi.
Usłyszał głośne skrzypnięcie otwieranych zamków. Czemu zamyka się na klucz?
Mężczyzna szybko otworzył drzwi i równie
szybko je zatrzasnął, wcześniej wciągając do środka zdezorientowanego Marco.
- Mogę wiedzieć, czemu zamyka pan się
w własnym gabinecie? Boi się pan czegoś? – zapytał, gdy tylko znalazł się w
dobrze mu znanym pomieszczeniu. Gregorio machnął lekceważąco ręką, tym samym
dając Tavelliemu do zrozumienia, że powinien natychmiast zmienić temat
rozmowy. Młodzieniec westchnął ciężko, sięgając do teczki i wyjmując z niej
kilka starannie ułożonych kartek. Dyrektor schwycił je łapczywie, wzrokiem
jeżdżąc po drobnym piśmie swojego asystenta. Co jakiś czas wydobywał z siebie
cichy pomruk lub stłumiony chichot. Chyba mu się podoba, pomyślał Marco.
Na pewno mu się podoba!
- Dobra robota – na twarzy
Talveza pojawiło się coś na kształt nieznacznego uśmiechu – Wiedziałem, że
masz potencjał – wyszczerzył zęby, które w tym momencie do złudzenia
przypominały kły złego wilka z Czerwonego kapturka. Marco miał jedynie
nadzieję, że ta bajka skończy się dobrze.
- Dziękuje – wymamrotał,
unikając wyczekującego spojrzenia swojego pracodawcy. Czuł się wyjątkowo
nieswojo.
- Dogadują się z tobą?
- Ale kto?
- Uczniowie – ton dyrektora
zmieniał się niczym marcowa pogoda. To jedno proste słowo, zawierało w sobie
zaskakująco dużą ilość jadu.
- Tak, tak – uśmiechnął
się nerwowo na samo wspomnienie tych wszystkich twarzy patrzących na niego z
odrazą… i niechęcią – Chyba zdobyli moje zaufanie – sam był zaskoczony,
tym jak łatwo te wszystkie kłamstwa wypływały z jego ust.
- To dobrze – Valdez
energicznie poklepał chłopaka między łopatkami – A teraz bądź tak miły i
skocz dla mnie po kawę – chłopak ukłonił się delikatnie i opuścił gabinet,
czując, że słowa wypowiedziane przez dyrektora wcale nie były prośbą. Były
rozkazem.
-,-
- Pójdziemy gdzieś razem? – Francesca
podbiegła do swoich przyjaciółek, które właśnie kierowały się do wyjścia ze
szkoły. Przecież musiała dowiedzieć się, co jest grane. Nie lubiła sekretów – Może
na zakupy?
Odzew nie był taki, jakiego się
spodziewała. Ludmiła chyba udawała, że nie usłyszała ostatnio wypowiedzianych
słów i bawiła się kosmykiem swoich włosów. Natalia ziewnęła głośno, udając
zmęczenia.Camilla odwróciła wzrok w inną stronę, a Violetta oglądała swoje
paznokcie, nucąc przy tym cicho.
- No proszę! – Włoszka ułożyła
dłonie w błagalnym geście – Proszę, proszę, proszę, proszę!
Ciszę, która dłużyła się nie ubłagalnie,
przerwała Camilla. Nie potrafiła odmówić przyjaciółce.
- Pójdziemy – zdecydowała,
znacząco patrząc na resztę dziewczyn. Jej wzrok zdawał się mówić zgódźcie
się!
Francesca klasnęła w dłonie i pisnęła
uszczęśliwiona. Wybiegła ze szkoły w podskokach, a za nią podążyły lekko
znudzone przyjaciółki.
Trochę
później i trochę z innej perspektywy
To był już piąty sklep, który
odwiedziły. Leon sapnął głośno, chowając się za donicą z palmą. Chodził za nimi
już od dobrych dwóch godzin, wciąż czekając na moment, w którym jego Violetta
będzie sama i kiedy będzie mógł z nią porozmawiać.
- Leon? – podskoczył
nerwowo, co musiało wyglądać zabawnie, zważając na to, że cały czas był na
kuckach. Podniósł się powoli i spojrzał w twarz osobie, która śmiała
przeszkodzić mu w ‘obserwowaniu’ jego ukochanej.
- Maxi? – zapytał zdziwiony,
tym co widzi. Znał tego chłopaka, ale nigdy wcześniej nie wdawał się z nim w
żadne dłuższe rozmowy. Zawsze wydawał mu się być zwykłym kurduplem – Co ty
tu robisz?
- A ty? – brunet włożył
dłonie do kieszeni spodni, pogwizdując pod nosem.
Leon zmarszczył brwi. To mało
prawdopodobne, że Maxi, wykończony po morderczej próbie pani Darbos, miał
ochotę na wycieczkę do centrum handlowego. Coś tu nie pasowało… Z zamyślenia
wyrwał go chichot dziewczyn, właśnie opuszczających kolejny sklep. Właściwie to
chichot Francesci. Zaraz, zaraz. Uśmiechnął się delikatnie. Już wiem,
co on tu robi.
- Szpiegujesz dziewczyny, prawda?
- ‘Szpiegujesz’ to trochę mocne słowo,
nie uważasz? Powiedziałbym, że obserwuję – Verdas zaśmiał
się pod nosem. Czuł się zadziwiająco dobrze w towarzystwie młodego Ponte. Miał
wrażenie, że przy nim nie musi niczego udawać. Mógł być sobą.
- Niech ci będzie – poklepał go
po plecach, na co tamten wzdrygnął się lekko – Chodźmy dalej, nie chcemy ich
stracić z oczu, prawda? –Maxi uśmiechnął się szczerze, chyba po raz
pierwszy tego dnia.
Ruszyli dalej, skradając się powolutku.
Leon czuł się wspaniale, w towarzystwie kogoś, przy kim nie musi być
nieprzyjemnym kretynem, a Maxi odetchnął z ulgą, że przynajmniej jedna osoba,
nie wypytuje go o jego sprawy sercowe. Zapomnieli już o tych wszystkich
obelgach, które kiedyś w kierowali do siebie nawzajem. Bawili się świetnie, i
to się liczyło. Nie spuszczali oczu z dziewczyn, ale po chwili zauważyli coś
jeszcze ciekawszego.
- Federico?! – wykrzyknęli
zgodnie, kierując swój wzrok na Włocha, chowającego swoją twarz za gazetą. Już
wiedzieli, że ten dzień będzie niesamowity
Wracamy do dziewczyn…
Ludmiła wzięła do ręki śliczna,
turkusową bluzkę. Westchnęła ciężko. W tym pewnie też będę wyglądać
fatalnie, pomyślała odkładając ją na miejsce.
- Znalazłaś coś? – ni stąd ni
zowąd tuż obok niej pojawiła się Francesca, jak zwykle śmiejąca się od ucha do
ucha. Tyle, że dziś miała szczególnie
dobry humor.
- Yyy…nie- wymamrotała,
zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho – Gdzie reszta?
- Czekają na nas przed sklepem – blondynka
kiwnęła głową i skierowała się w stronę wyjścia, ale coś ją zatrzymało, a tym
czymś była ręka Francesci. Jak na dziewczynę, miała naprawdę mocny chwyt – Lu,
co się dzieje?
Blondynka zakłopotała się. Spuściła głowę
w dół.
- Nic, nic – wyszeptała, z
wzrokiem cały czas skierowanym na swoje buty – Naprawdę nic..
Usłyszała ciche westchnięcie.
- Ludmiła, widzę, że coś się dzieje…
- przerwała na chwilę, szukając odpowiednich słów – Chodzi o jakiegoś
chłopaka? – na sam wydźwięk tego słowa, wzdrygnęła się. Wzięła głęboki
wdech. Nie mogła już dłużej dusić tego w sobie.
- Jak może chodzić o jakiegokolwiek
chłopaka… Przecież żaden na mnie nie spojrzy – zachciało jej się płakać,
ale przecież nie mogła. Nie chciała zrobić z siebie jeszcze większej idiotki.
Poczuła, jak ktoś przytula ją mocno do siebie.
- To bzdury, słyszysz? Bzdury! – Włoszka
gładziła ją po plecach, tym samym trochę uspokajając przyjaciółkę – Jesteś wspaniałą, piękną dziewczyną
i nigdy w to nie wątp. Dobrze?
Blondynka nieznacznie pokiwała głową.
- Znacznie lepiej – Francesca
uśmiechnęła się szeroko- Teraz chodź, niech nie czekają na nas zbyt długo – pociągnęła
ją za dłoń,ale po chwili znów odwróciła się w jej stronie – A i uwierz mi na
słowo, że jest taki jeden chłopak, który za tobą szaleje – mrugnęła porozumiewawczo,
chichocząc przy tym lekko. Ludmiła wytrzeszczyła oczy, ale po chwili na jej
twarz wstąpił delikatny uśmiech.
***************************************
Wreszcie! Uff... trochę mi to zajęło :)
Nie będę komentować rozdziału, to zadanie pozostawię Wam.
Mam jedynie nadzieję, że Wam się spodobało.
Kocham Was <3 Wiecie?
Kolejny cudowny rozdzial ;)Leon obserwujacy dziewczyny i Maxi, ktory go zaskoczyl xD Tak to bylo dobre ;)) Bardzo podobal mi sie ogolem ten chapter, ale nie dziwi chyba, ze najbardziej akcja chlopakow. Leon szedl za Vilu, Maxi z nim no i jeszcze Fede za gazeta. Cala akcja musiala genialnie wygladac, a poniewaz opisalas to tak dokladnie i po prostu dobrze moglam to sobie spokojnie wyobrazic. Nie wiem co jeszcze moglabym napisac, bo nie chce sie powtarzac, a wiesz... jestem po prostu zachwycona i tyle <3
OdpowiedzUsuńDulce
Jezu Kochanie! Kocham wszystko co piszesz <3
OdpowiedzUsuńZacznę od Boskiego Marco, który posiada takiego baranka na głowie, o jeezu. Myślę, ze powoli zakochuje się w naszej szurniętej Fran, w której nie da się nie kochać <3 Pomiędzy nimi jest to coś, widać gołym okiem, naprawdę. Po za tym Marcesca jest przesłodka! Angie.. tutaj mi sie jej tak szkoda zrobiło. Teskni za rodzina, za wszystkim. Dobrze, że sobie jakoś radzi, a najważniejsze jest to, ze pomimo przeciwności, ona się nie poddaje. Warto naśladować takie osoby, naprawdę. No i chłopaki :D tutaj to normalnie umierałam ze śmiechu! Ganiają za swoimi ideałami, a dzieczynki na zakupach są i mają ich głęboko w swoim poważaniu. I dobrze! A Maxi? Co ten głupek? Natalia ma mu sie podobać <3 nie ma to tamto! I żadnych foteli, o nie :D
Kooocham Cie Bardzo! Wybacz za ten marny komentarz. Po prostu na razie muszę wszystko ogarnąć. Czekam na kolejne cudo <3
Marcia.
Wyjaśni mi ktoś, dlaczego ja zawsze docieram spóźniona? Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Kocham cię! ♥
OdpowiedzUsuńA rozdział jak zwykle wyszedł ci niesamowicie. Czemu ja nie potrafię tak pisać? A skoro już mowa o mnie, to opublikowałam nowy rozdział, zapraszam! <3
Jezu, to było takieee o jeszcze takiee!
OdpowiedzUsuńKocham chłopaków, którzy się skradają jak debile, byle by tylko pogadać z dziewczynami. xd hahahahah Boże, tacy cudowniii! <3 I jeszcze Feduś, maślane oczka, Utonęłam aaaaaa <3
Marco, ej Marco. Co on tam wyprawia? Fran go nienawidzi, więc chłopak pewnie będzie miał ciężko. hahahaha XD Tak czy siak, wyobrażam go sobie w okularach... Nadal piękny! <3
I Ludmiła, która traci wiarę w siebie, a Feduś ją kocha, aj kocha <3 Boże, to taie cudowne, że zaraz się chyba popłaczę, jeju. xd
Ajj, jeszcze wspominająca Angie. :( Aż mi się zrobiło smutno. Jeju. Podpisy pod zdjęciami są piękne, bo proste. :) Dobrze, że ją potem pocieszyła mama. :( Ale tak smutnoo mi. :(
I Gregorio. Na niego to nawet słów nie ma.
Ale jak ja kocham ten rozdział, Boże. Pisz, pisz następny, bo ja chcę chłopaków, jak się skradają. hahahhah xd <3
Boski rozdział kocham leona<3 czekam na next ;)
OdpowiedzUsuń