sobota, 1 lutego 2014

Rozdział 023



"Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, gdy nasze skrzydła zapominają jak latać" - Antoine de Saint - Exupery

Francesca stała na środku sceny zastanawiając się jak zamorduje panią Darbos… i wszystkich innych obecnych na próbie. Arszenik do szklanki?, myślała, nerwowo zaciskając pięści. Miała zaśpiewać, tak zaśpiewać, w dodatku przed tym… szczurem Gregoria. Zmrużyła oczy. Nikt, w jej całym życiu, nie wzbudził w niej tak wielkiej odrazy. Nikt.
- Usłyszymy jakąś piosenkę Francesco, czy będziesz tutaj stała jak słup soli?– kątem oka zauważyła jak ten cały Tavelli uśmiecha się kpiąco pod nosem. Gdyby mogła, jednym ruchem zdjęłaby mu ten uśmieszek z twarzy.
- Zaraz zacznę – syknęła, starając się nie wybuchnąć. Wzięła głęboki wdech. Ochłonęła trochę, przypominając sobie piosenkę, którą wiele razy słyszała z ust babki – Zaśpiewam Que Sera – odrzekła dumnie, krzyżując ręce na klatce piersiowej – A capella – dodała, widząc jak Pablo zamaszystym krokiem kieruje się w stronę pianina. Przymknęła oczy. Teraz… jak to szło?
When I was just a little gir, I asked my mother
„What will I be? Will I be pretty, will I be rich, here’s
What she said to me
Zaczęła powoli, wyobrażając sobie, że jest samą Doris Day, wielką gwiazdą. Mocniej zacisnęła powieki, uwalniając potok wyobraźni.
„ Que sera, sera, whatever will be, will be, the future ‘s not
Ours to see.Que sera, sera. What will be, will be “
Skończyła, czując się zupełnie inaczej. Lepiej.Śpiewanie wcale nie było, tym czym myślała. Było wspaniałe. Niepowtarzalne.
Nastała cisza, ale tylko na chwilę. Już po kilku sekundach przez pomieszczenie przeszła fala głośnych oklasków  ‘publiczności’. Francesca poczuła takie ciepłe, przyjemne uczucie wypełniające ją od środka. To było coś niesamowitego. Podniosła powieki. Pierwszą rzeczą,którą zauważyła był nieznaczny uśmiech uznania na twarzy nauczycielki. Resto wyprostowała się, całkiem dumna ze swojego występu. Przeniosła wzrok na Camillę i Violettę, które wiwatowały tak głośno, że z pewnością zagłuszyłyby syrenę policyjną. Ludmiła posłała jej swój najpiękniejszy uśmiech i uniosła swój kciuk do góry. Nawet Natalia, wcześniej zdezorientowana, wstała i zaczęła klaskać najgłośniej jak potrafiła. Fran uśmiechnęła się pod nosem. Mam świetne przyjaciółki, pomyślała kiwając głową z zadowoleniem.  Zachowanie chłopaków zostawiła bez komentarza. Leon był zbyt zajęty podziwianiem Violetty. Typowe. Diego był zajęty nienawidzeniem wszystkich w około. To też całkiem normalne. Maxi chował się za fotelem, co chwila spoglądając w stronę Camilli… albo Natalii. Francesca zmarszczyła czoło. Coś tu nie gra. Za to Federico robił maślane oczka do Ludmiły.  Normaln…zaraz, co? Wytrzeszczyła oczy ze zdziwienia. Przegapiłam coś?
Zeszła ze sceny i skierowała w stronę oczekujących ją przyjaciółek. Francesca obiecała sobie, że jeszcze tego dnia wypyta dziewczyny o wszystko. Czy tylko ją coś ominęło? Wzruszyła ramionami i już miała zająć swoje miejsce, ale coś ją powstrzymało. Jej wzrok utkwił na twarzy tego… Tavelliego, a tak naprawdę na wyzywających spojrzeniu, jakie jej wysyłał. Gdyby nie to, że była właśnie na próbie teatralnej, rzuciłaby się na niego z pazurami. Zamiast tego uśmiechnęła się kpiąco.  To nie koniec Tavelli, to jeszcze nie koniec.

                                        W  tym  samym  czasie

Jedna, gorzka łza spłynęła po policzku Angeles. Przejechała palcem po zakurzonym albumie zdjęciowym. Powinna być teraz na próbie, wsłuchując się w śpiewy jej uczniów, ale… nie potrafiła. T e g o dnia musiała poświęcić choć jedną chwilę na dobre wspomnienia rodzinne.
Pierwsze zdjęcie przedstawiała przystojnego, choć nieco wychudzonego, mężczyznę w okularach. Miał podwinięte rękawy koszuli, wyglądał na zmęczonego, ale jego twarz zdobił serdeczny uśmiech. W objęciach trzymał małe zawiniątko.
Eduardo i mała Maria. Pierwsze chwile życia naszej małej kruszynki.
Angie uśmiechnęła się mimowolnie. Tak bardzo brakowało jej tej dwójki. Wszystkie uczucia, które nią targały, tego dnia były jeszcze bardziej wyraziste. Była to przecież piąta rocznica śmierci jej ojca.
Inna fotografia, znaleziona kilka stron wcześniej przedstawiała młodą parę , otoczoną garstką innych ludzi.
Od prawej : Ciotka Margareta, kuzynka Louisa, mama, Eduardo i ja. Nasze wesele. Najpiękniejszy dzień mojego życia.
Angeles widziała to zdjęcie tyle razy, a wciąż wywoływało w niej tyle uczuć. Jakby sama tam była, tego dnia.
Zaczęła przeglądać kolejne strony.
Pierwsze urodziny Angeles. Małej bardzo nie podobał się czekoladowy tort J
Zakończenie drugiej klasy szkoły podstawowej. Maria pierwsza od lewej, z cudownym uśmiechem na twarzy. W końcu już przyszedł czas na wakacje!
Pierwsza wycieczka do Peru. Stres przed podróżą samolotem szczególnie dotknął naszą małą Angie. Nie rozstaje się z misiem.
Ślub Germana i Marii…
Zamknęła okładkę albumu, przyciskając go mocno do piersi. Wszystkie te zdjęcia były wspaniałymi pamiątkami, na każdym kroku przypominały o tych chwilach spędzonych z rodziną, o tych lepszych i o tych gorszych. Były nieodłącznym elementem jej dzieciństwa, jej młodości… Były wszystkim. Przymknęła oczy, mocno zaciskając powieki. Chciała odseparować się od otaczającego go świata. Pamięcią wróciła do najszczęśliwszych wspomnień. Tych najlepszych.

To był bardzo ciepły dzień…
Pogoda była typowa dla wiecznie słonecznego Buenos Aires. Promienie słońca delikatnie muskały moją twarz, przynosząc z sobą cudowne uczucie ciepła. Uwielbiałam takie dni, w których można było zapomnieć o wszystkim innym i po prostu rozkoszować się przyrodą.
- Angie! Połóż mi rozłożyć koc! – no tak. To przecież sobotni piknik w parku. Tak typowy dla naszej rodziny. Nigdy nie lubiliśmy siedzieć w miejscu.
Schwyciłam kraciasty koc, delikatnie układając go na trawie.
Mama wypakowywała kanapki z koszyka, przy tym cały czas upominając ojca, który miał wielką ochotę przekąsić jakiś specjał niekoniecznie przeznaczony dla niego. Maria wyłożyła talerzyki i szklanki. Zawsze była tak skora do pomocy…
Do rzeczywistości przywrócił ją dźwięk skrzypiących drzwi. Zamrugała kilkakrotnie, przypominając sobie, że to wcale nie jest sobotni piknik. Zwróciła wzrok ku sylwetce kobiety, która właśnie pojawiła się w drzwiach. Mama.
- Cały czas tu siedzisz? – podeszła bliżej, jednym ramieniem obejmując Angeles.
Nie odpowiedziała, jedynie pokiwała twierdząco głową. Nie potrzebowały słów, rozumiały się idealnie. Zawsze.
- Tęsknisz za nim?
Wtuliła się w nią mocniej, a z jej ust wydobył się cichy szloch.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
                                                                -,-
Po próbie.
Po wyjściu z sali teatralnej, cały czas odczuwał taką dziwną melancholię. Spokój, którego już nawet nie pamiętał. W końcu zawsze żył w wiecznym stresie, denerwując się co nową olimpiadą matematyczną lub konkursem literackim. Teraz było inaczej… lepiej. Był odprężony jaki nigdy.
Dawno nie słyszał tak pięknego śpiewu. Zaskoczenie było tym większe, że ten śpiew wydobyła z siebie właśnie wariatka z parku. Jej głos był taki miękki, delikatny. Zupełnie inny, niż ten, którym niemal uszkodziła mu bębenki w parku. Gdyby miał trochę mniej oleju w głowie, prawdopodobnie chciałby zostać tam na zawsze, wciąż słuchając słów, tak delikatnie wypływających z jej ust.
Zamaszystym krokiem wbiegł na drugie piętro, kierując się prosto do gabinetu dyrektora. W końcu miał przekazać mu report…
Trzykrotnie zapukał w drewniane drzwi. Usłyszał głośne skrzypnięcie otwieranych zamków. Czemu zamyka się na klucz?
Mężczyzna szybko otworzył drzwi i równie szybko je zatrzasnął, wcześniej wciągając do środka zdezorientowanego Marco.
- Mogę wiedzieć, czemu zamyka pan się w własnym gabinecie? Boi się pan czegoś? – zapytał, gdy tylko znalazł się w dobrze mu znanym pomieszczeniu. Gregorio machnął lekceważąco ręką, tym samym dając Tavelliemu do zrozumienia, że powinien natychmiast zmienić temat rozmowy. Młodzieniec westchnął ciężko, sięgając do teczki i wyjmując z niej kilka starannie ułożonych kartek. Dyrektor schwycił je łapczywie, wzrokiem jeżdżąc po drobnym piśmie swojego asystenta. Co jakiś czas wydobywał z siebie cichy pomruk lub stłumiony chichot. Chyba mu się podoba, pomyślał Marco. Na pewno mu się podoba!
- Dobra robota – na twarzy Talveza pojawiło się coś na kształt nieznacznego uśmiechu – Wiedziałem, że masz potencjał – wyszczerzył zęby, które w tym momencie do złudzenia przypominały kły złego wilka z Czerwonego kapturka. Marco miał jedynie nadzieję, że ta bajka skończy się dobrze.
- Dziękuje – wymamrotał, unikając wyczekującego spojrzenia swojego pracodawcy. Czuł się wyjątkowo nieswojo.
- Dogadują się z tobą?
- Ale kto?
- Uczniowie – ton dyrektora zmieniał się niczym marcowa pogoda. To jedno proste słowo, zawierało w sobie zaskakująco dużą ilość jadu.
- Tak, tak – uśmiechnął się nerwowo na samo wspomnienie tych wszystkich twarzy patrzących na niego z odrazą… i niechęcią – Chyba zdobyli moje zaufanie – sam był zaskoczony, tym jak łatwo te wszystkie kłamstwa wypływały z jego ust.
- To dobrze – Valdez energicznie poklepał chłopaka między łopatkami – A teraz bądź tak miły i skocz dla mnie po kawę – chłopak ukłonił się delikatnie i opuścił gabinet, czując, że słowa wypowiedziane przez dyrektora wcale nie były prośbą. Były rozkazem.
                                                               -,-
- Pójdziemy gdzieś razem? – Francesca podbiegła do swoich przyjaciółek, które właśnie kierowały się do wyjścia ze szkoły. Przecież musiała dowiedzieć się, co jest grane. Nie lubiła sekretów – Może na zakupy?
Odzew nie był taki, jakiego się spodziewała. Ludmiła chyba udawała, że nie usłyszała ostatnio wypowiedzianych słów i bawiła się kosmykiem swoich włosów. Natalia ziewnęła głośno, udając zmęczenia.Camilla odwróciła wzrok w inną stronę, a Violetta oglądała swoje paznokcie, nucąc przy tym cicho.
- No proszę! – Włoszka ułożyła dłonie w błagalnym geście – Proszę, proszę, proszę, proszę!
Ciszę, która dłużyła się nie ubłagalnie, przerwała Camilla. Nie potrafiła odmówić przyjaciółce.
- Pójdziemy – zdecydowała, znacząco patrząc na resztę dziewczyn. Jej wzrok zdawał się mówić zgódźcie się!
Francesca klasnęła w dłonie i pisnęła uszczęśliwiona. Wybiegła ze szkoły w podskokach, a za nią podążyły lekko znudzone przyjaciółki.
                                             

Trochę później i trochę z innej perspektywy


To był już piąty sklep, który odwiedziły. Leon sapnął głośno, chowając się za donicą z palmą. Chodził za nimi już od dobrych dwóch godzin, wciąż czekając na moment, w którym jego Violetta będzie sama i kiedy będzie mógł z nią porozmawiać.
- Leon? – podskoczył nerwowo, co musiało wyglądać zabawnie, zważając na to, że cały czas był na kuckach. Podniósł się powoli i spojrzał w twarz osobie, która śmiała przeszkodzić mu w ‘obserwowaniu’ jego ukochanej.
- Maxi? – zapytał zdziwiony, tym co widzi. Znał tego chłopaka, ale nigdy wcześniej nie wdawał się z nim w żadne dłuższe rozmowy. Zawsze wydawał mu się być zwykłym kurduplem – Co ty tu robisz?
- A ty? – brunet włożył dłonie do kieszeni spodni, pogwizdując pod nosem.
Leon zmarszczył brwi. To mało prawdopodobne, że Maxi, wykończony po morderczej próbie pani Darbos, miał ochotę na wycieczkę do centrum handlowego. Coś tu nie pasowało… Z zamyślenia wyrwał go chichot dziewczyn, właśnie opuszczających kolejny sklep. Właściwie to chichot Francesci. Zaraz, zaraz. Uśmiechnął się delikatnie. Już wiem, co on tu robi.
- Szpiegujesz dziewczyny, prawda?
- ‘Szpiegujesz’ to trochę mocne słowo, nie uważasz? Powiedziałbym, że obserwuję – Verdas zaśmiał się pod nosem. Czuł się zadziwiająco dobrze w towarzystwie młodego Ponte. Miał wrażenie, że przy nim nie musi niczego udawać. Mógł być sobą.
- Niech ci będzie – poklepał go po plecach, na co tamten wzdrygnął się lekko – Chodźmy dalej, nie chcemy ich stracić z oczu, prawda? –Maxi uśmiechnął się szczerze, chyba po raz pierwszy tego dnia.
Ruszyli dalej, skradając się powolutku. Leon czuł się wspaniale, w towarzystwie kogoś, przy kim nie musi być nieprzyjemnym kretynem, a Maxi odetchnął z ulgą, że przynajmniej jedna osoba, nie wypytuje go o jego sprawy sercowe. Zapomnieli już o tych wszystkich obelgach, które kiedyś w kierowali do siebie nawzajem. Bawili się świetnie, i to się liczyło. Nie spuszczali oczu z dziewczyn, ale po chwili zauważyli coś jeszcze ciekawszego.
- Federico?! – wykrzyknęli zgodnie, kierując swój wzrok na Włocha, chowającego swoją twarz za gazetą. Już wiedzieli, że ten dzień będzie niesamowity
                      
Wracamy do dziewczyn…

Ludmiła wzięła do ręki śliczna, turkusową bluzkę. Westchnęła ciężko. W tym pewnie też będę wyglądać fatalnie, pomyślała odkładając ją na miejsce.
- Znalazłaś coś? – ni stąd ni zowąd tuż obok niej pojawiła się Francesca, jak zwykle śmiejąca się od ucha do ucha. Tyle,  że dziś miała szczególnie dobry humor.
- Yyy…nie- wymamrotała, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho – Gdzie reszta?
- Czekają na nas przed sklepem – blondynka kiwnęła głową i skierowała się w stronę wyjścia, ale coś ją zatrzymało, a tym czymś była ręka Francesci. Jak na dziewczynę, miała naprawdę mocny chwyt – Lu, co się dzieje?
Blondynka zakłopotała się. Spuściła głowę w dół.
- Nic, nic – wyszeptała, z wzrokiem cały czas skierowanym na swoje buty – Naprawdę nic..
Usłyszała ciche westchnięcie.
- Ludmiła, widzę, że coś się dzieje… - przerwała na chwilę, szukając odpowiednich słów – Chodzi o jakiegoś chłopaka? – na sam wydźwięk tego słowa, wzdrygnęła się. Wzięła głęboki wdech. Nie mogła już dłużej dusić tego w sobie.
- Jak może chodzić o jakiegokolwiek chłopaka… Przecież żaden na mnie nie spojrzy – zachciało jej się płakać, ale przecież nie mogła. Nie chciała zrobić z siebie jeszcze większej idiotki. Poczuła, jak ktoś przytula ją mocno do siebie.
- To bzdury, słyszysz? Bzdury! – Włoszka gładziła ją po plecach, tym samym trochę uspokajając  przyjaciółkę – Jesteś wspaniałą, piękną dziewczyną i nigdy w to nie wątp. Dobrze?
Blondynka nieznacznie pokiwała głową.

- Znacznie lepiej – Francesca uśmiechnęła się szeroko- Teraz chodź, niech nie czekają na nas zbyt długo – pociągnęła ją za dłoń,ale po chwili znów odwróciła się w jej stronie – A i uwierz mi na słowo, że jest taki jeden chłopak, który za tobą szaleje – mrugnęła porozumiewawczo, chichocząc przy tym lekko. Ludmiła wytrzeszczyła oczy, ale po chwili na jej twarz wstąpił delikatny uśmiech.


***************************************
Wreszcie! Uff... trochę mi to zajęło :) 
Nie będę komentować rozdziału, to zadanie pozostawię Wam.
Mam jedynie nadzieję, że Wam się spodobało.
Kocham Was <3 Wiecie?

5 komentarzy:

  1. Kolejny cudowny rozdzial ;)Leon obserwujacy dziewczyny i Maxi, ktory go zaskoczyl xD Tak to bylo dobre ;)) Bardzo podobal mi sie ogolem ten chapter, ale nie dziwi chyba, ze najbardziej akcja chlopakow. Leon szedl za Vilu, Maxi z nim no i jeszcze Fede za gazeta. Cala akcja musiala genialnie wygladac, a poniewaz opisalas to tak dokladnie i po prostu dobrze moglam to sobie spokojnie wyobrazic. Nie wiem co jeszcze moglabym napisac, bo nie chce sie powtarzac, a wiesz... jestem po prostu zachwycona i tyle <3



    Dulce

    OdpowiedzUsuń
  2. Jezu Kochanie! Kocham wszystko co piszesz <3
    Zacznę od Boskiego Marco, który posiada takiego baranka na głowie, o jeezu. Myślę, ze powoli zakochuje się w naszej szurniętej Fran, w której nie da się nie kochać <3 Pomiędzy nimi jest to coś, widać gołym okiem, naprawdę. Po za tym Marcesca jest przesłodka! Angie.. tutaj mi sie jej tak szkoda zrobiło. Teskni za rodzina, za wszystkim. Dobrze, że sobie jakoś radzi, a najważniejsze jest to, ze pomimo przeciwności, ona się nie poddaje. Warto naśladować takie osoby, naprawdę. No i chłopaki :D tutaj to normalnie umierałam ze śmiechu! Ganiają za swoimi ideałami, a dzieczynki na zakupach są i mają ich głęboko w swoim poważaniu. I dobrze! A Maxi? Co ten głupek? Natalia ma mu sie podobać <3 nie ma to tamto! I żadnych foteli, o nie :D
    Kooocham Cie Bardzo! Wybacz za ten marny komentarz. Po prostu na razie muszę wszystko ogarnąć. Czekam na kolejne cudo <3
    Marcia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyjaśni mi ktoś, dlaczego ja zawsze docieram spóźniona? Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Kocham cię! ♥
    A rozdział jak zwykle wyszedł ci niesamowicie. Czemu ja nie potrafię tak pisać? A skoro już mowa o mnie, to opublikowałam nowy rozdział, zapraszam! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu, to było takieee o jeszcze takiee!
    Kocham chłopaków, którzy się skradają jak debile, byle by tylko pogadać z dziewczynami. xd hahahahah Boże, tacy cudowniii! <3 I jeszcze Feduś, maślane oczka, Utonęłam aaaaaa <3
    Marco, ej Marco. Co on tam wyprawia? Fran go nienawidzi, więc chłopak pewnie będzie miał ciężko. hahahaha XD Tak czy siak, wyobrażam go sobie w okularach... Nadal piękny! <3
    I Ludmiła, która traci wiarę w siebie, a Feduś ją kocha, aj kocha <3 Boże, to taie cudowne, że zaraz się chyba popłaczę, jeju. xd
    Ajj, jeszcze wspominająca Angie. :( Aż mi się zrobiło smutno. Jeju. Podpisy pod zdjęciami są piękne, bo proste. :) Dobrze, że ją potem pocieszyła mama. :( Ale tak smutnoo mi. :(
    I Gregorio. Na niego to nawet słów nie ma.
    Ale jak ja kocham ten rozdział, Boże. Pisz, pisz następny, bo ja chcę chłopaków, jak się skradają. hahahhah xd <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Boski rozdział kocham leona<3 czekam na next ;)

    OdpowiedzUsuń

Chat~!~

Lydia - Land of Grafic