wtorek, 18 lutego 2014

Rozdział 025 cz.1

                Minęło zaledwie kilka dni, a tyle się już zmieniło…. Ale zaraz, zaraz! Wy przecież o niczym nie wiecie, wybaczcie. Cofnijmy się trochę w czasie…
Gotowi?
- Czwartek
Ludmiła obudziła się z dziwnym poczuciem winy. Dlaczego? A… no tak. Przypomniał jej się wczorajszy wieczór i to całe zamieszanie. Ona, Federico i pocałunek. Cóż, prawie pocałunek. Wciąż czuła te wszystkie emocje, które ogarnęły ją w tamtej chwili. Czuła motylki w brzuchu, jego ciepły dotyk na jej skórze… Wszystko. Wspomnienia, mimo upływu czasu, wcale nie zblakły. Wręcz przeciwnie, były jeszcze bardziej wyraziste. Przetarła zmęczone od nieprzespanej nocy  oczy i zwlokła się z łóżka.
Zatopiła usta w gorącej kawie, próbując pobudzić do życia każdą komórkę jej ciała. Potrzebowała tego. Rozkoszowała się mocnym smakiem napoju, zapominając, że cappuccino wcale nie rozwiąże jej problemów.
- Wszystko dobrze córeczko? – odstawiła pomarańczowy kubek na blat i wciąż z pełną buzią, pokiwała głową twierdząco.
- Wszystko dobrze – potwierdziła jeszcze widząc, że jej ojciec jest wyjątkowo zaniepokojony. Patrzył na nią zza grubych szkieł okularów, a jego spojrzenia było przepełnione ojcowską troską. Uniosła delikatnie kąciki ust – Nie masz się o co martwić tato, naprawdę – zapewniła go i sięgnęła po tosta grubo posmarowanego masłem orzechowym. Pan Ferro zmarszczył brwi i zabawnie przechylił głowę.
- Na pewno?
- Tak, tak – jej głos wcale nie zabrzmiał tak pewnie, jak tego chciała. I on to zauważył, przecież znał ją lepiej niż kogokolwiek innego. Jego kochana córeczka.
- Coś mi się nie wydaje – starannie wytarł ubrudzone czekoladą usta – Chodzisz jakaś zamyślona, a dzisiaj mam wrażenie, jakbyś bujała w obłokach – przerwał na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów – Chodzi o… - odchrząknął – chodzi o jakiegoś chłopaka?
Zakrztusiła się tostem.  Pięknie, teraz na pewno mi nie uwierzy. Kurczowo schwytała kubek z resztką kawy, za pomocą której pozbyła się nieprzyjemnego uczucia w przełyku.
- Nieee – zaśmiała się może trochę za głośno – Skąd taki pomysł tato? – energicznie gestykulowała rękoma, jakby próbując odciągnąć uwagę od poprzedniego spostrzeżenia ojca.
- Słuchaj, wiem, że ja się na tych sprawach nie znam – podkreślił znacząco ostatnie słowa, jakby chcąc powiedzieć, że świat nastoletnich dziewcząt jest mu zupełnie obcy – Jestem trochę staroświecki, może nie wszystko rozumiem – kontynuował cały czas patrząc na nią tym swoim ojcowskim spojrzeniem, któremu nie potrafiła się oprzeć – Ale cię kocham, Lu – wyciągnął dłoń w jej stronę – Kocham cię i musisz to zapamiętać. Będę kochać dalej, nawet jak przyprowadzisz mi tutaj jakiegoś hippisa…
- Tato… - jęknęła.
- No dobrze, dobrze – zaśmiał się delikatnie – A teraz leć do szkoły, bo się spóźnisz – poklepał ją po plecach, chcąc dodać choć odrobinę otuchy – Pogadamy później - uśmiechnął się szerzej.
Wyszła z domu z jakimś dziwnym uczuciem. Na chwilę Federico odpłynął na dalszy plan. Teraz zastanawiał ją jej ojciec, a właściwie jego zachowanie. To jak się śmiał, uśmiechał i żartował. Coś się musiało zmienić… Nie miał już tego przygnębionego wyrazu twarzy, który postarzał go przynajmniej o dziesięć lat.
Co się stało?
                                                                 -,-
Gregorio już od ponad półgodziny bezczynnie siedział za biurkiem. Jego jedynym zajęciem było obserwowanie pustej kartki, leżącej na mahoniowym blacie. Ścisnął pióro w dłoni tak mocno, że po skórze spłynęły mu strugi niebieskiego atramentu. Głupie kuratorium, pomyślał sięgając po chusteczkę. Gdyby chodziło tylko o niego, nie musiałby się tym wcale martwić. Niestety musiał wykonywać polecenia swoich zwierzchników, którzy tym razem zażyczyli sobie imprezy dla uczniów. Postradali zmysły, pokręcił głową z dezaprobatą, zastanawiając się jak mógłby wymigać się od tego obowiązku. Możliwości było mało.
Uczniowie potrzebują trochę rozrywki Gregorio. Nie tylko konkursy matematyczne i mecze. Zorganizuj coś, co im się spodoba, najlepiej jakąś imprezę”
- Zorganizuj coś, co im się spodoba […] – przedrzeźniał urzędnika kuratorium. Ten pomysł był absurdalny! On miałby zrobić coś dla nich? Niedoczekanie!
Nerwowo postukiwał palcami. Zwęził źrenice. Myśl, myśl, myśl!
Przyszło to zupełnie niespodziewanie. Gdyby był bohaterem kreskówki, nad jego głową pojawiłaby się świecąca żaróweczka. Tak, miał pomysł. Dobry, jeśli nie świetny.
- Chcą imprezy? To ją dostaną – zaśmiał się, swoim nie wyraźnym pismem kreśląc coś na kartce. Wziął ją do ręki i pokiwał głową, zadowolony ze swojego dzieła. Perfecto! Teraz musiał tylko poczekać na swoje asystenta i voila! Dopnie swego. Jeszcze dzisiaj każe wydrukować ogłoszenia. Bilety też załatwi. Nigdy tego nie załatwią w tak krótkim czasie, zachichotał, a na kalendarzu czerwonym krzyżykiem zakreśli sobotę. Przykro mi, to jedyny możliwy termin. W głowie już układał wymówki, którymi obdaruje zasmuconych uczniów. Zabawne, ale na samo wyobrażenie ich smutnych twarzy, humor mu się polepszył.
Jestem złym, złym człowiekiem
                                                                

                                                 Mniej więcej w tym samym czasie


Zamknęła oczy na chwilę, przypominając sobie wczorajszy wieczór. Jej rumianą twarz zdobił szeroki uśmiech, który pozostawał na miejscu mimo szalejącego wiatru. Jak na tak drobną osóbkę, Violetta miała w sobie niesamowite ilości siły. Nie zatrzymywały jej nawet silne podmuchy wiatru, które prawie spychały ją z chodnika. Nie obchodziło jej to. Wyglądała, jakby wygrała loterię. Jej serce przepełniało przyjemne ciepło,  na policzkach widniały ogniste wypieki, a oczy błyszczały niczym gwiazdy. Nic nie mogło zepsuć jej dnia… Może być tylko lepiej, pomyślała przeskakując krawężnik. Zdawała się nawet zapomnieć o tym, że już jest spóźniona do szkoły i w dodatku zgubiła gdzieś Federico. Jednak w tej chwili, to nie stanowiło dla niej żadnego problemu.
- Violetta! – na dźwięk jego głosu odwróciła się z prędkością światła. Jak to możliwe, że jest w pobliżu, zawsze wtedy kiedy go potrzebuję?
Podeszła w jego stronę, prawie przewracając się o sznurówki własnych tenisówek. Przytrzymał ją, pomagając jej utrzymać równowagę. Obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Idziemy? Jesteśmy spóźnieni…
Chwyciła go pod ramię, wtulając się w niego z całej siły. Czuła się jakby latała gdzieś wysoko w przestworzach. Była w niebie…
Idąc tak, naszła ją pewna myśl. Co jeśli zawsze już tak będzie? Są przyjaciółmi. Przyjaciółmi? Przecież pocałowali się, no prawie. I to dwa razy! Przyjaciele tak nie robią… przynajmniej nie powinni. Skrzywiła się. Darzyła go wyjątkowym uczuciem, ale… czy on też? Lubił ją, przynajmniej tak się jej wydawało… ale czy był gotowy na coś więcej?
Zacisnęła palce na otartym rękawie jego poniszczonej, skórzanej kurtki. Nie chciała go stracić, była gotowa zrobić wszystko, by tylko zatrzymać go przy sobie. Wszystko, wyszeptała po cichu, specjalnie tak, by tego nie usłyszał.
Powiem mu już niedługo, ukradkiem spojrzała w jego szmaragdowe oczy, ale jeszcze nie teraz.

                                                                         -,-
Później, przerwa
Marco dzielnie pokonywał szkolne korytarze, taszcząc z sobą gruby plik kolorowych plakatów, który z czasem stawał się coraz cieńszy. Gregorio jednak zna się na rzeczy, pomyślał odrywając kawałek taśmy klejącej i starannie przymocowując ją do świecącej od brokatu kartki. Odsunął się na kilka kroków, uważnie przyglądając się swojemu dziełu. Tak, to musi się udać.
- Na co tak patrzysz , szczurze? – znów ten denerwujący, ale jakże pociągający głos. Odwrócił głowę, jakby od niechcenia i uśmiechnął się nieznacznie. Stała zaledwie kilka metrów dalej, niespokojnie potupując nogą.
- Jako członkini szkolnego komitetu, powinnaś wiedzieć – wzruszył ramionami, szczerząc się, zadowolony ze swojej, jego zdaniem, wymyślnej odzywki.
Podeszła do plakatu i przez kilka sekund lustrowała go wzrokiem. Po chwili obróciła się na pięcie z taką furią, że w jej ciemnych oczach zabłysły iskierki gniewu. Na bladą twarz wkroczyły ogniste wypieki złości. Wybuch za trzy, dwa, jeden…
- Co to ma być?! – wrzasnęła tak głośno, że omal nie uszkodziła mu bębenków. Z satysfakcją stwierdził, że plan odnosi zamierzane skutki.
- Dyskoteka szkolna, czytać nie potrafisz?- zaśmiał się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. To rozwścieczyło ją jeszcze bardziej.
- Potrafię – syknęła zza zaciśniętych zębów – Ale lepiej dla ciebie, żeby to był żart.
- Żaden żart. Pan dyrektor był na tyle łaskawy, aby zorganizować dla nas potańcówkę. Nie cieszysz się ?– znów to robił i wcale się tego nie wstydził. Uwielbiał ją denerwować. I wychodziło mu to idealnie…
- Jeszcze pożałujesz, że ze mną zadarłeś – odwarknęła, odchodząc zamaszystym krokiem. Dalej była wściekła, ale z jej oczu mógł wyczytać coś jeszcze. Zmartwienie, tak to zdecydowanie było właśnie to. Na krótką chwilę bezczelny uśmieszek zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce pojawił się grymas niezadowolenia. Miała być wściekła, a nie smutna. Przecież nie o to mu chodziło, nie taki był jego cel.  Potrząsnął głową, niezadowolony z tego, że pozwolił sobie na krótki moment refleksji.
Ruszył dalej i tak samo jak wcześniej, co jakiś czas zatrzymywał się po to, by na ścianach szkoły zawiesić kolejny plakat. Tylko coś się zmieniło. Mijał dziesiątki uczniów o zasmuconych minach, nawet na moment zrobiło się mu ich żal. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Co ty ze mną robisz, Francesco Resto?
                                                                            -,-

- Co za podły szczur! – krzyknęła uderzając pięścią w szafkę, tym samym zwracając na siebie uwagę grupki uczniów stojących na drugim końcu korytarza. Zacisnęła powieki, powstrzymując się od kolejnego wybuchu złości. Ten cały Tavelli działał jej na nerwy.
- Fran, co się stało? – poczuła delikatny dotyk dłoni na swoim ramieniu. Odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz, z doskonale znaną jej osobą.
- Nic – odburknęła, powoli osuwając się o ścianę. Usiadła na podłodze z głową odchyloną do tyłu. Oddychała spokojnie, wydawało się, że cała złość zdążyła już z niej wylecieć –Nic się nie stało.
Mogła przysiąc, że jej przyjaciółka właśnie zabawnie marszczy brwi i wydyma usta w nieznacznym uśmiechu. Nie myliła się.
- Wiesz, nie bardzo ci wierzę – usiadła obok niej, zakładając niesforny kosmyk ognisto rudych włosów za ucho. Francesca nieznacznie uniosła kąciki ust, wykrzywiając swoją twarz w czymś, co ledwo można było nazwać uśmiechem.
- Słyszałaś o tej dyskotece?
- A kto nie słyszał? Cała szkoła o tym trąbi – Camilla nie wydawała się być tą wiadomością równie przytłoczona jak Francesca. Była spokojna, tak jak nigdy, można powiedzieć, że wręcz obojętna na wszystko to, co działo się w okół niej.
- I właśnie to się stało – nerwowo tłamsiła rzemyk skórzanej bransoletki – Ona ma być w sobotę. Rozumiesz, w sobotę? To oczywiste, że to kolejna sprawka dyrka – zacisnęła pięści , tak, że te stały się prawie purpurowe – Zrobi wszystko, żeby nam się nie udało!
Camilla powoli pokiwała głową, zastanawiając się nad odpowiednią odpowiedzią.
- Więc może zrób wszystko, aby wam się udało? – Włoszka przyjrzała się jej uważnie. Wydawała się jej być jakaś inna… jakby nie była sobą. Szkolna dyskoteka odleciała na dalszy plan, teraz interesowała ją jej przyjaciółka.
- Cami… czy coś cię trapi? – zapytała ostrożnie – proszę, powiedz mi… Ty pomagasz mi, ja pomogę tobie. Cami… - rudowłosa powoli wypuściła powietrze z ust, a na jej bladej twarzy pojawiły się oznaki zmartwienia.
- Wiesz, że Maxi i ja zerwaliśmy?
Kiwnęła  głową.
- Okazało się, że… on zakochał się – wzięła głęboki wdech – w jakiejś innej dziewczynie.
Włoszka przyłożyła dłoń do ust, w geście zdziwienia. Nie miała pojęcia… On? Maxi? Ten Maxi Ponte miałby mieć kogoś na boku? Niemożliwe.
- I to nawet już nie chodzi o to, że go kocham… bo to nie jest prawda. On jest przyjacielem i zawsze był tylko przyjacielem, którego teraz straciłam – spuściła głowę, pozwalając, by niesforne loki opadły na jej twarz.
Francesca nie wiedziała co powiedzieć, przecież nigdy nie była w takiej sytuacji. Wyciągnęła swoją dłoń do przyjaciółki, splatając razem ich palce.
- Będzie dobrze – powiedziała z przekonaniem – Uda nam się, zobaczysz!
Camilla przytuliła się do boku Włoszki, dziękując w duchu za to, że ma tak wspaniałą przyjaciółkę. Lepszej nie mogła sobie wymarzyć.

Dziękuje, że jesteś…
                                                                       -,-
Zobaczył ją.
Stała tam, sama, pochylona nad książką, której tytuł go wcale nie obchodził. Liczyła się tylko ona. Cierpiała przez niego, widział to. Widział to w jej oczach każdego dnia. Wcale nie tego chciał, nie chciał jej cierpienia. Chciał jej szczęścia. Tak, więc czemu nie zostawił jej w spokoju? Chciał, aby była szczęśliwa.. ale z nim.
Podszedł do niej, nie mógł tak tego zostawić. Raz kozie śmierć, pomyślał, jak nie spróbuję będę żałował tego do końca moich dni. Kochał ją, był tego pewien. Byłby głupcem, gdyby się poddał.
- Cześć – wyszeptał, chowając dłonie do kieszeni kolorowych szortów. Spojrzała na niego tak, że miał wrażenie, że jedyną rzeczą o której w tym momencie marzy, jest ucieczka. Od niego – Proszę wysłuchaj mnie – zamarła na chwilę, ale pozostała mu posłuszna. Kiwnęła delikatnie głową, pozwalając na to, by zaczął swój monolog. Wziął głęboki wdech. Nie spieprz tego…
- Naty – wypowiedział jej imię, z czułością, do której nie wiedział, że jest zdolny – Wiem, że nie zawsze byłem święty, popełniłem trochę błędów. Tylko zawsze, nawet wtedy, kiedy robiłem źle, to ty byłaś w moim sercu. Zawsze tylko ty – spojrzał w jej stronę. Zauważył łzę spływającą po jej policzku. Podszedł bliżej, chcąc ją zetrzeć, ale…
- Maxi, nie – powstrzymała go, odpychając jego dłoń. Stanął jak wryty – Wcale nie byłam w twoim sercu.
- Czemu tak mówisz?- zapytał, choć w głębi duszy wiedział, że wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi.
- Bo taka jest prawda – załkała – Gdyby było inaczej, nigdy nie związałbyś się z Camillą.
Zamrugał kilkakrotnie, nie mogąc uwierzyć w to co słyszy. Za jeden głupi błąd będzie musiał cierpieć do końca życia? Gdzie tu jest sprawiedliwość? Gdzie..
- Każdy popełnia błędy – powiedział, mając nadzieję, że jego tłumaczenia zdadzą się na cokolwiek. Chociaż patrzeć w jej oczy wcale nie widział wybaczenia, nie widział miłości. Widział smutek,  smutek spowodowany przez niego.
- Ale nie takie – wymamrotała przytrzymując się poręczy – Gdyby naprawdę Ci na mnie zależało, nigdy nie związałbyś się z Cami – powtarzała te słowa niczym mantrę. Brzmiała niczym zepsuty magnetofon, tysiąc razy grający tą samą nutę – Więc proszę Cię, nie kłam.
Miał tego dość, miał dość tego, że to on był za wszystko odpowiedzialny. Wszyscy traktowali go jak najgorszego przestępce. Zacisnął pięści.
- Wiesz co? – wycedził przez zęby – Wiesz dlaczego związałem się z Camillą ? Hmm? Latałem za tobą przez dobre kilka lat, szalałem za tobą… a t y ? Nie mów, że nie wiedziałaś. M u s i a ł a ś. Wiedziałaś, ale miałaś mnie gdzieś.  Miałem dość, okej? – sam nie wierzył w to co mówi, ale nie mógł tego powstrzymać. Musiał dać upust tym wszystkim emocjom – Chciałem wreszcie być doceniony, wiesz? Chciałem być kimś ważnym, a nie kimś komu wypłakujesz się w rękaw! Mam dosyć tego, że robisz ze mnie potwora!
Odbiegła z płaczem, zostawiając go z dziwnym uczuciem winy, które za wszelką cenę chciał zagłuszyć.

Musiałem to powiedzieć…
                                                -,-
Pani Darbos kroczyła po pokoju nauczycielskim w tą i z powrotem. Co chwila z jej ust wydobywał się zwitek przekleństw, na które Pablo starał się być obojętny. Spokojnie nucił Angels , z nadzieją, że kobieta w końcu się uspokoi.
- Skończ wreszcie! – krzyknęła tak głośno, że Pablo podskoczył z skórzanego krzesła niczym oparzony – Nienawidzę tej piosenki – mruknęła siadając na blacie podłużnego, dębowego stołu. Wystukiwała palcami pewną melodię – Widzisz?! Teraz boli mnie od tego głowa! – przyłożyła palce do skroni w teatralnym geście. Galindo zastanawiał się nawet nad opuszczeniem pomieszczenia, ale coś mówiło mu, że ta decyzja nie przyniosłaby oczekiwanych skutków.
- Musi być jakiś sposób – poprawiła różowe okulary – Po prostu musi – zdecydowała zakładając nogę na nogę.
Siedzieli w milczeniu, które Pablo bał się przerwać. Znał wybuchowy temperament pani Clarissy Darbos i wiedział, że powinien w spokoju oczekiwać na jej decyzję. Mowa jest srebrem, a milczenie…
- Mam! – wykrzyknęła , poklaskując energicznie niczym małpka w cyrku.
Pablo zmarszczył brwi i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale ponownie nie dano mu dojść do słowa.
- Zgarnij dzieciaki! – wstała i zamaszystym krokiem skierowała się w stronę drzwi – Widzimy się w sali teatralnej po ostatniej lekcji!
-Ale jakie dzieciaki? – zapytał nie wiedząc, o co może chodzić.
- Jak to jakie? – spojrzała na niego jak na kompletnego idiotę – Nasze dzieciaki!
                                                                           

                                                Koniec lekcji…

Chyba nie mógł być w gorszej sytuacji. Właśnie znajdował się w pokoju pełnym wściekłych dzieciaków. W sumie, nie mógł się z nimi nie zgodzić. Nigdy nie znał żadnego nastolatka, który z chęcią zostałby po lekcjach. W dodatku pani Darbos spóźniała się, jak to miała w zwyczaju, tym samym jeszcze dokładając oliwy do ognia. Rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Gorzej być już nie mogło?
- Pablo co my tu robimy? – odezwała się Camilla, a po niej kilka mniej pewnych głosów również wrzuciło swoje trzy grosze.
Pablo co to ma być?” , „ Pablo nie mamy na to czasu” , „Pablo, Pablo, Pablo […]” . Myślał, że jego głowa zaraz eksploduje. Jeszcze sekunda, a prawdopodobnie wydarłby się na ich wszystkich, tym samym psując ciężko wypracowaną reputację fajnego nauczyciela. Na całe szczęście, w tym samym momencie w drzwiach pojawiła się Clarissa Darbos, ciągnąc za sobą Angie. A ona co tu właściwie robi?
- Przepraszam za  l e k k i e spóźnienie, ale musiałam załatwić jeszcze kilka spraw… - oczy o mało nie wystrzeliły mu z orobit. Spojrzał na zegarek. To lekkie spóźnienie wynosiło równo pół godziny.
Podczas gdy uczniowie powoli zaczynali się uspokaiać, pani Darbos stanęła na scenie i niczym dyktator wielkiego imperium, rozpoczęła swoje przemówienie.
- Moi drodzy, zapewne zastanawiacie się czemu Was tu zwołałam. Otóż, zgaduję, że każdy z was słyszał już o dyskotece szkolnej mającej się odbyć w tą sobotę? – przez salę przeciągneło się ciche tak – Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to ‘chytra’ sztuczka ze strony naszego kochanego dyrektora. Myśli, że ustalając tak bliski termin dyskoteki uniemożliwi nam działanie. Ha! Głupiec nie mógł być w większym błędzie. My d a m y radę! – wykrzyknęła unosząc ręce do góry – Wiecie dlaczego? Tak się składa, że sala gimnastyczna idealnie nadaje się do tegoprzedsięwzięca i tak się składa, że w sobotę jest wolna. Wiecie dokąd zmierzam? – głucha cisza – Wszyscy razem przygotujemy tą dyskotekę! Udekorujemy salę, załatwimy ‘muzę’ i to wszystko – uśmiechnęła się szeroko – Wspominałam, że zaczynamy dzisiaj? – kilkoro uczniów wstało ze swoich miejsc, nie mogąc uwierzyć w słowa nauczycielki – I nie martwcie się. Obdzwoniłam wszystkich rodziców, także nie będziecie mieli z ich strony żadnych kłopotów! Świetnie, prawda?
I wtedy zaczął się najgłośniejszy prostest, jaki kiedykolwiek miał miejsce w tej szkole. Krzyki, wrzaski i zupełnie nie przyzwoite słowa. W pewnym sensie przypominali grupę dzikich zwierząt kłócących się o kawałek padliny. Było zawzięcie. Aż…
- Ej! – pewien głośny krzyk, głośniejszy od innych, przebił się, zwracając na jego właścicielkę uwagę zgromadzonych – Chcecie pokazać dyrkowi, że nami nie rządzi? Hm? Pokażemy mu, że z nami się nie zadziera?! Czy będziecie spokojnie patrzeć na to jak sobie z nami pogrywa?! – Pablo pokiwał głową z uznaniem. Dopiero teraz zauważył, że Clarissa Darbos ma świetną następczynie. Chociaż wcale by się tego niespodziewał, szczególnie nie po niej – Nie słyszę was!
I wreszcie młodzież w jednym, gromkim okrzyku pokazała na co ją stać. Potrzebowali tylko dobrej przywódczyni. Kto by pomyślał, że okazała się nią być Francesca Resto?
A to był dopiero początek…
                                                                 --------------

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

Hehe :) Widzicie? Tak, tak podzieliłam ten rozdział na części, zła ja! Dlaczego? Jest to rozdział można powiedzieć, nieco przełomowy :) A czy przełom jest duży czy mały, zobaczycie troszeczkę później. Jeszcze nie wiem czy będą dwie czy trzy części. Muszę się zastanowić nad tym, jak to wszystko będzie z sobą współgrało.
Ołkej.
To by było na tyle :) Pozdrawiam serdecznie :*
Kocham Was <3

sobota, 8 lutego 2014

Rozdział 024


                      Kocha się za nic. Nie istnieje żaden powód do miłości - Paulo Coelho


- Myślisz, że ten pomysł z gazetami  był dobry? – Maxi zagiął magazyn ogrodniczy w połowie strony i zwrócił się w stronę Federico, chowającego się za „Światowymi Wypiekami”. Włoch przyłożył palec do ust i skarcił Ponte surowym spojrzeniem. Brunet westchnął ciężko, tym samym przysuwając się bliżej Leona, do reszty pochłoniętego lekturą. To on potrafi czytać?- przeszło mu przez myśl, ale prawie od razu skarcił się za tą nieco nieodpowiednią uwagę. Verdas czytał, i gdyby to nie było wystarczająco dziwne, właśnie sprawdzał, czy jest idealnym materiałem na chłopaka. Maxi o mało nie wybuchnął gromkim śmiechem, chociaż na chwilę zapominając o swoich problemach. Leon nie zwrócił uwagi na chichoczącego Maxiego, wręcz przeciwnie,całkowicie zatracił się w rozwiązywaniu testu. Wszystko wydawało się iść idealnie, niestety nasi bohaterowie zatracili się trochę za bardzo i nawet nie usłyszeli głośnego stukotu obcasów.
- Nie wiedziałam, że czytasz babskie pisma …
O,nie!
Verdas prawie od razu spłonął rumieńcem, a z jego ust wydobył się niewyraźny bełkot,który skutecznie zagłuszył przekleństwa wypowiedziane po cichu przez Federico. Maxi wyjrzał zza gazety i ujrzał dziewczyny, z roześmianą Francescą na czele. Niestety była tam też Camilla i Natalia. Po co ja tu w ogóle przychodziłem? To od początku był kiepski pomysł. Przełknął głośno ślinę i za wszelką cenę starał się ignorować obecność swoich przyjaciółek.
- Eeee…
Wyjaśnień Leona ciąg dalszy, pomyślał Ponte spoglądając na twarz Verdasa, która przybrała kolor ognisto czerwonego pomidora. To wszystko nie pasowało do wizerunku, który Leon kreował przez ostatnich kilka lat. Zgrywał twardziela, ale miał uczucia jak każdy inny. Ten to ma jednak szczęście. Maxi poczuł się trochę zazdrosny. Violetta wcale nie była zła na Leona,  była raczej rozbawiona całą sytuacją. Caly czas promiennie uśmiechała się do szatyna. Verdas musiał jedynie zebrać się na odwagę, by wyznać swoje uczucia ukochanej, a Maxi… W jego przypadku wszystko wydawało się być o niebo trudniejsze.
- Dobra, teraz szczerze. Śledziliście nas?
Maxi popatrzył w stronę Federico, który wcale nie był zestresowany. Wymieniał tylko nieśmiałe spojrzenia z Ludmiłą. Nikt nie musiałby się tłumaczyć, gdyby nie Francesca, która postanowiła przeprowadzić swoje małe śledztwo. Ponte odchrząknął. Brak reakcji ze strony kochasiów. Zacisnął spocone dłonie. Chyba muszę sobie sam poradzić.
- Niee ...– przeciągnął – Skąd taki pomysł, Fran? Po prostu rozkoszowaliśmy się przyjemną lekturą. Taki dzisiaj ładny dzień, aż szkoda byłoby go spędzić w domu, więc… - mógłby tak kłamać dalej, ale kiedy napotkał na czekoladowe oczy Natalii, coś stanęło mu w gardle. Miała takie smutne spojrzenie… Poczuł się, jakby ktoś wbijał mu sztylet prosto w serce. Nie mógł tak dłużej udawać, że nic się nie dzieje. Wstał  i ruszył w stronę wyjścia, pozostawiając całe towarzystwo w zadumie. Gdyby tam został, przysporzyłby Natalii tylko cierpienia. Ona przecież nie powinna cierpieć, nie przez niego.
Czemu to wszystko jest takie skomplikowane?
                                                                  -,-
Później…
Violetta uczepiła się ramienia Leona, wdychając przyjemny zapach jego wody kolońskiej. Uśmiechnęła się pod nosem. Lubiła zakupy z dziewczynami, ale w tej chwili… w tej chwili nie potrzeba jej było niczego więcej. Tylko on. Ucieszyła się, że Francesca w końcu odpuściła chłopakom i zamknęła swoje ‘śledztwo’. Mocniej wtuliła się w Leona, a przez jej ciało przeszła fala dreszczy.
- Wszystko w porządku? – uniosła głowę, tym samym spoglądając w szmaragdowe oczy szatyna. Był bardzo przystojny, z resztą jak zwykle. Jego twarz zdobił delikatny uśmiech, a na policzkach pojawiły te urocze dołeczki, które tak bardzo kochała. On cały był wspaniały. W dodatku taki troskliwy, w drugiej dłoni trzymał kilka toreb z zakupami. Jaki on jest kochany… a właśnie!
- Tak, tak – zapewniła go, powoli potakując głową. Spojrzała w górę. Powoli robiło się ciemno, a niebo przykryły pojedyncze gwiazdy. Był już wieczór, tak naprawdę to dawno powinna być w domu. Pocieszała się jedynie myślą, że Federico też gdzieś zniknął. Przynajmniej nie tylko jej dostanie się za późne przyjście do domu. Potrząsnęła głową, nie chciała się zamartwiać. Pragnęła wykorzystać każdą chwilę spędzoną z szatynem – Mogę zadać ci jedno pytanie? – zwróciła się do Leona, posyłając mu poważne spojrzenie.
- Jasne – odparł niby beztrosko, ale w jego głosie dało się wyczuć nutkę zdenerwowania. Violetta wzięła głęboki wdech.
- Lubisz mnie? – szatyn zarumienił się, po raz kolejny tego dnia, i spuścił głowę, trochę zawstydzony. Usłyszała jak powoli wydycha powietrze.
- Ttak oczywiście – wybełkotał z lekkim uśmiechem na twarzy – A ty mnie lubisz?
- Tak, bardzo – oznajmiła, zakładając niesforny kosmyk włosów za ucho. Szli przez chwilę w kompletnej ciszy. Po kilku minutach wyciągnęła swoją dłoń, powoli splatając swoje palce z palcami Leona. Szatyn odwzajemnił gest, mocniej ściskając jej delikatną dłoń. Było idealnie, można pomyśleć, że już nie mogło być lepiej…
- Czyżby spacerek o świetle księżyca? – oboje znali ten głos – Nie wiedziałem,Verdas, że jesteś takim romantykiem!
Leon zacisnął powieki.
A może gorzej?
                                                               -,-
A już myślał, że wieczorny spacer po centrum miasta będzie nudny jak falki z olejem. Nie mógł się bardziej mylić. Zupełnym przypadkiem napotkał na Verdasa i jego ‘dziewczynę – nie- dziewczynę’ rozkoszujących się chwilą samotności. Szkoda, było by gdyby ktoś im tą chwilę zniszczył.Ups…
- Czyżby spacerek o świetle księżyca? Nie wiedziałem,Verdas, że jesteś takim romantykiem!
Od środka przeszła go fala energetyzujących dreszczy. Widział. Widział, jak jego przeciwnik zaciska pięści, jak jego oczy mrużą się niczym u gotowego do ataku tygrysa. Uwielbiał to robić, uwielbiał wyprowadzać go z równowagi, bawić się nim niczym szmacianą lalką. Teraz sprowokowanie Verdasa było tak dziecinnie proste, że Rodriguez nie był by sobą , gdyby nawet nie spróbował.
- Nie twoja sprawa! – głośne warknięcie szatyna sprowadziło go na ziemię – Spadaj stąd zanim stracę moją cierpliwość!
Już ją straciłeś, pomyślał, uśmiechając się kpiąco. Miał go w garści.
- Przecież ja tylko wybrałem się na spacerek po mieście. Jest w tym coś złego?
Twarz Verdasa przybrała kolor purpury, a żyłka na jego czole pulsowała niebezpiecznie. Jeszcze trochę, już zaraz.
- Ostatnie ostrzeżenie – syknął, a jego głos do złudzenia przypominał mowę węży. Przypadek?
- Leon… - jej delikatny głosik przebił się przez napiętą atmosferę, niczym malutki nożyk. W jej głosie było coś takiego, czego naprawdę nie potrafił zdefiniować. Verdas wypuścił powietrze z nosa, a z jego oczu zniknęły te gniewne iskierki. Ryan mrugnął kilkakrotnie. Nie docenił jej możliwości. Zabawne. Jedno wspomnienie o niej, bądź chociaż spojrzenie wykonane w jej kierunku, potrafiło doprowadzić Leona do szału. Problemem, było jednak to, że ta dziewczyna niczym za pomocą różdżki potrafiła przyprowadzić go do porządku. Nie udało się – Leon… chodźmy stąd – zacisnęła swoją dłoń na rękawie jego kurtki, choć wcale nie musiała. Poczłapał za nią niczym piesek,  nie odwracając się ani razu.
Jeszcze przez moment stał w osłupieniu. Czuł pewien niedosyt. Nie udało mu się, znowu mu się nie udało.On się zmienił , pomyślał odwracając się na pięcie, może i ja powinienem?
                                                            -,-
                 W tym samym czasie
- Gdzie idziemy?
Od czasu opuszczenia galerii handlowej, ani razu nie poinformował jej o celu ich małej wędrówki. Czuła się jak dziecko, kompletnie zagubione i zdane tylko na niego.  Ale to wcale jej nie przeszkadzało. Ufała mu bezgranicznie.
- Zobaczysz – uśmiechnął się tak pięknie, że Ludmiła była pewna, że tym drobnym gestem zdołał by oczarować każdą dziewczynę. Łącznie ze mną. Było już ciemno, ale w jego obecności, strach zdawał się jej nie udzielać. Od dziecka bała się ciemności, ale teraz, szczególnie kiedy trzymał ją za rękę,  wszelkie wątpliwości omijały ją szerokim łukiem. Chociaż na chwilę zapomniała, o tych wszystkich problemach, które już nie zdawały się być tak okropne.
Do rzeczywistości przywrócił ją przepiękny widok, panorama miasta. Tysiące małych światełek, rozjaśniających ciemną noc. Dopiero teraz zauważyła, że rękoma opiera się o balustradę. Nawet nie zauważyła, kiedy ją tutaj przyprowadził. Ile czasu bujałam w obłokach?
- Jest tu przepięknie – wyszeptała wycierając zaparowane szkiełka okularów. Poczuła jego przyjemny dotyk, jego ręce owijające się w okół jej talii. Przymknęła oczy, nie dowierzając, że to wszystko dzieje się naprawdę. Przecież marzyła o takiej chwili, od kiedy go spotkała. Pragnęła znaleźć się w jego ramionach i poczuć to przyjemne ciepło, które właśnie wypełniało ją od środka. To się działo naprawdę… było to piękne, ale zarazem przerażające.
- Federico –odezwała się, odwracając się w jego stronę – Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś?
Zawahał się przez chwilę.
- Chyba po prostu chciałem pokazać Ci, co czuję…- wymamrotał przeczesując czuprynę dłonią. Zawsze tak robił, gdy był zdenerwowany, zdążyła go trochę poznać przez ten stosunkowo krótki czas trwania ich znajomości.
- A co czujesz? – zapytała drżącym głosem.
Spojrzał jej prosto w oczy, a ona poczuła, jak jej nogi stają się jak z waty. Przesunął swoje dłonie na jej policzki, które spłonęły ognistym rumieńcem. Na jego twarzy zauważyła cień uśmiechu. Pochylił się niepewnie, jakby się czegoś obawiał. Może odrzucenia? Był już tak blisko, bliżej niż kiedykolwiek myślała, że będzie. Miała wrażenie, że ich usta już za chwilę złączą się w nieskończonej rozkoszy. Ale przecież nie mogła…
Więc uciekła, zostawiając za sobą wszystko, o czym kiedykolwiek marzyła.  
M i ł o ś ć
                                                                 -,-
Odprowadził ją pod samą bramę. Cały czas milczał,nie odezwał się ani słowem od niefortunnego spotkania ze swoim n e m e s i s. Chciał odejść, ale zatrzymał go jej przenikliwy wzrok, lustrujący go z wielką dokładnością.
- Powiesz mi dlaczego tak się nienawidzicie? – zapytała, podchodząc trochę bliżej.
- Nie rozumiem – najlepszym rozwiązaniem, przynajmniej w tym momencie, wydawało się być udawanie głupiego. Niestety, nic to nie dało.
- Nie udawaj – skarciła go – Zaledwie kilka minut temu wyglądałeś, jakbyś chciał go zabić. Powiesz mi, o co chodzi?
Przełknął ślinę. Czy powinien? Przecież wyjdzie na skończonego kretyna.
- No dobrze – westchnął opierając się o mur – Wszystko zaczęło się kiedy oboje mieliśmy po siedem lat – przymknął powieki, jakby chciał sobie wszystko przypomnieć – Rodriguez był moim sąsiadem z na przeciwka. Poznałem go, gdy przeprowadziłem się do mieszkania obok, z moim wujem.
- A rodzice?
Uśmiechnął się blado.
- Nie żyją…
- Przepraszam – wyszeptała, kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Nie przepraszaj, to nie twoja wina – zapewnił ją – Możemy wracać do mojej historii? – delikatnie kiwnęła głową, tym samym dając mu przyzwolenie na kontynuacje – Tak więc mieszkaliśmy obok siebie i wszystko było normalnie. Widywałem Rodrigueza raz na jakiś czas na klatce schodowej, był zawsze uśmiechnięty. Potem t o się stało – przerwał na chwilę – umarła jego babcia, a kiedy już nie mogło być gorzej, do zaświatów odszedł także jego dziadek. Powinienem mu współczuć,ale… tak nie było. On zamknął się w sobie, a kiedy zobaczyłem go ponownie po dłuższym czasie… poleciało kilka nieprzyjemnych słów i… tak się zaczęło. Dobrze pamiętam, jak go gnębiłem – spuścił wzrok – wcale nie jestem z tego dumny,ale wtedy… wtedy to dawało mi takie poczucie bycia silnym, niepokonanym, a taki właśnie musiałem być. Silny – zacisnął pięści tak mocno, że wydobył się z nich cichy skrzyp – W końcu się doigrałem, role się odwróciły i to myśliwy stał się ofiarą. Ja gnębiłem jego, potem on mnie, a teraz gnębimy siebie nawzajem. I nikt nie jest szczęśliwy – głośno wciągnął powietrze – Wszystko zaszło za daleko, a to co się stało już się nie odstanie. Już zawsze będziemy się nienawidzić, bo inaczej nie potrafimy. – zakończył swoją opowieść. Nastała cisza.
Przytuliła się do niego, bo to wtedy, wydawało jej się być jedynym rozwiązaniem. Wtuliła się w niego mocno, nie mając zamiaru puszczać. Czuła jak jego serce łomocze… A może to jej? Już sama nie wiedziała. Chyba trwali by tak całą wieczność, gdyby nie frontowe drzwi, które otworzyły się z hukiem. Oderwała się od niego ze smutkiem. Zdążyła jedynie obdarować go delikatnym całusem w policzek, zanim zniknęła za ogrodzeniem.
Odszedł dopiero po chwili. Opowiedział jej całą historię, powinien czuć ulgę. Ale wcale nie czuł, wręcz przeciwnie od środka ogarniał go strach. O nią. Bo przecież skoro Rodriguez go nienawidzi, posunie się do wszystkiego. Będzie chciał zabrać mu wszystko, łącznie z jego największym skarbem. Nie może na to pozwolić.
Wygrał bitwę, ale to ja wygram wojnę.
                                                                      -,-
Wbiegł do domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że siedzący na kanapie German podskoczył jak oparzony. Rzucił butami o podłogę, a marynarkę ze złością podeptał. Ruszył do swojego pokoju, całkowicie ignorując pana Castillo, który przed zamknięciem domu, oczekiwał na jego powrót. 
Zakluczył się.
Rzucił się na łóżko. Uspokoił się. Nie wrzeszczał, nie wiercił się, nie kopał.Po prostu leżał, całkowicie pogrążony w smutku. Czemu to zrobiła? Czemu uciekła? Podniósł się i usiadł po turecku. Oparł podbródek o zaciśnięte pięści i zastanawiał się. Co zrobił nie tak? Zrobił pierwszy krok, kiedy ona nie była na to gotowa? Nie wiedział, nie potrafił odpowiedzieć na te wszystkie pytania krążące po jego głowie.
Co mam teraz zrobić?
Poddać się?

Pokręcił energicznie głową, wszystko tylko nie to. Nie podda się, nie tym razem. Będzie walczył do końca, choćby ta walka miała go zabić. Od tego dnia, strach już nie władał jego życiem. Jedynie m i ł o ś ć. Miłość, której zaznał po raz pierwszy w życiu. Nie zamierzał odpuścić. Nigdy.

                                    ***************************************
Rozdział pozostawię bez komentarza, to w końcu Wasza powinność :)
Pozdrawiam serdecznie :*


Chat~!~

Lydia - Land of Grafic