Minęło zaledwie kilka dni, a
tyle się już zmieniło…. Ale zaraz, zaraz! Wy przecież o niczym nie wiecie,
wybaczcie. Cofnijmy się trochę w czasie…
Gotowi?
- Czwartek–
Ludmiła obudziła się z dziwnym poczuciem winy. Dlaczego?
A… no tak. Przypomniał jej się wczorajszy wieczór i to całe zamieszanie.
Ona, Federico i pocałunek. Cóż, prawie pocałunek. Wciąż czuła te wszystkie
emocje, które ogarnęły ją w tamtej chwili. Czuła motylki w brzuchu, jego ciepły
dotyk na jej skórze… Wszystko. Wspomnienia, mimo upływu czasu, wcale nie
zblakły. Wręcz przeciwnie, były jeszcze bardziej wyraziste. Przetarła zmęczone od
nieprzespanej nocy oczy i zwlokła się z
łóżka.
Zatopiła usta w gorącej kawie, próbując pobudzić do życia
każdą komórkę jej ciała. Potrzebowała tego. Rozkoszowała się mocnym smakiem
napoju, zapominając, że cappuccino wcale nie rozwiąże jej problemów.
- Wszystko dobrze córeczko? – odstawiła pomarańczowy kubek na blat i
wciąż z pełną buzią, pokiwała głową twierdząco.
- Wszystko dobrze – potwierdziła jeszcze widząc, że
jej ojciec jest wyjątkowo zaniepokojony. Patrzył na nią zza grubych szkieł
okularów, a jego spojrzenia było przepełnione ojcowską troską. Uniosła
delikatnie kąciki ust – Nie masz się o co martwić tato, naprawdę – zapewniła
go i sięgnęła po tosta grubo posmarowanego masłem orzechowym. Pan Ferro
zmarszczył brwi i zabawnie przechylił głowę.
- Na pewno?
- Tak, tak – jej głos wcale nie zabrzmiał tak pewnie,
jak tego chciała. I on to zauważył, przecież znał ją lepiej niż kogokolwiek
innego. Jego kochana córeczka.
- Coś mi się nie wydaje – starannie wytarł ubrudzone czekoladą
usta – Chodzisz jakaś zamyślona, a dzisiaj mam wrażenie, jakbyś bujała w
obłokach – przerwał na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów – Chodzi
o… - odchrząknął – chodzi o jakiegoś chłopaka?
Zakrztusiła się tostem. Pięknie, teraz na pewno mi nie uwierzy. Kurczowo
schwytała kubek z resztką kawy, za pomocą której pozbyła się nieprzyjemnego
uczucia w przełyku.
- Nieee – zaśmiała się może trochę za głośno – Skąd
taki pomysł tato? – energicznie gestykulowała rękoma, jakby próbując
odciągnąć uwagę od poprzedniego spostrzeżenia ojca.
- Słuchaj, wiem, że ja się na tych sprawach nie znam – podkreślił
znacząco ostatnie słowa, jakby chcąc powiedzieć, że świat nastoletnich
dziewcząt jest mu zupełnie obcy – Jestem trochę staroświecki, może nie
wszystko rozumiem – kontynuował cały czas patrząc na nią tym swoim
ojcowskim spojrzeniem, któremu nie potrafiła się oprzeć – Ale cię kocham, Lu
– wyciągnął dłoń w jej stronę – Kocham cię i musisz to zapamiętać. Będę
kochać dalej, nawet jak przyprowadzisz mi tutaj jakiegoś hippisa…
- Tato… - jęknęła.
- No dobrze, dobrze – zaśmiał się delikatnie – A
teraz leć do szkoły, bo się spóźnisz – poklepał ją po plecach, chcąc dodać
choć odrobinę otuchy – Pogadamy później - uśmiechnął się szerzej.
Wyszła z domu z jakimś dziwnym uczuciem. Na chwilę
Federico odpłynął na dalszy plan. Teraz zastanawiał ją jej ojciec, a właściwie
jego zachowanie. To jak się śmiał, uśmiechał i żartował. Coś się musiało
zmienić… Nie miał już tego przygnębionego wyrazu twarzy, który postarzał go przynajmniej
o dziesięć lat.
Co się stało?
-,-
Gregorio już od ponad półgodziny bezczynnie siedział za
biurkiem. Jego jedynym zajęciem było obserwowanie pustej kartki, leżącej na
mahoniowym blacie. Ścisnął pióro w dłoni tak mocno, że po skórze spłynęły mu
strugi niebieskiego atramentu. Głupie kuratorium, pomyślał sięgając po
chusteczkę. Gdyby chodziło tylko o niego, nie musiałby się tym wcale martwić.
Niestety musiał wykonywać polecenia swoich zwierzchników, którzy tym razem
zażyczyli sobie imprezy dla uczniów. Postradali zmysły, pokręcił głową
z dezaprobatą, zastanawiając się jak mógłby wymigać się od tego obowiązku.
Możliwości było mało.
„ Uczniowie potrzebują trochę rozrywki Gregorio. Nie
tylko konkursy matematyczne i mecze. Zorganizuj coś, co im się spodoba,
najlepiej jakąś imprezę”
- Zorganizuj coś, co im się spodoba […] – przedrzeźniał
urzędnika kuratorium. Ten pomysł był absurdalny! On miałby zrobić coś
dla nich? Niedoczekanie!
Nerwowo postukiwał palcami. Zwęził źrenice. Myśl, myśl,
myśl!
Przyszło to zupełnie niespodziewanie. Gdyby był bohaterem
kreskówki, nad jego głową pojawiłaby się świecąca żaróweczka. Tak, miał pomysł.
Dobry, jeśli nie świetny.
- Chcą imprezy? To ją dostaną – zaśmiał się, swoim nie wyraźnym pismem
kreśląc coś na kartce. Wziął ją do ręki i pokiwał głową, zadowolony ze swojego
dzieła. Perfecto! Teraz musiał tylko poczekać na swoje asystenta i voila!
Dopnie swego. Jeszcze dzisiaj każe wydrukować ogłoszenia. Bilety też załatwi.
Nigdy tego nie załatwią w tak krótkim czasie, zachichotał, a
na kalendarzu czerwonym krzyżykiem zakreśli sobotę. Przykro mi, to jedyny
możliwy termin. W głowie już układał wymówki, którymi obdaruje zasmuconych
uczniów. Zabawne, ale na samo wyobrażenie ich smutnych twarzy, humor mu się
polepszył.
Jestem złym, złym człowiekiem
Mniej więcej w tym samym czasie
Zamknęła oczy na chwilę, przypominając sobie wczorajszy
wieczór. Jej rumianą twarz zdobił szeroki uśmiech, który pozostawał na miejscu
mimo szalejącego wiatru. Jak na tak drobną osóbkę, Violetta miała w sobie
niesamowite ilości siły. Nie zatrzymywały jej nawet silne podmuchy wiatru,
które prawie spychały ją z chodnika. Nie obchodziło jej to. Wyglądała, jakby
wygrała loterię. Jej serce przepełniało przyjemne ciepło, na policzkach widniały ogniste wypieki, a
oczy błyszczały niczym gwiazdy. Nic nie mogło zepsuć jej dnia… Może być
tylko lepiej, pomyślała przeskakując krawężnik. Zdawała się nawet zapomnieć
o tym, że już jest spóźniona do szkoły i w dodatku zgubiła gdzieś Federico.
Jednak w tej chwili, to nie stanowiło dla niej żadnego problemu.
- Violetta! – na dźwięk jego głosu odwróciła się z
prędkością światła. Jak to możliwe, że jest w pobliżu, zawsze wtedy kiedy go
potrzebuję?
Podeszła w jego stronę, prawie przewracając się o
sznurówki własnych tenisówek. Przytrzymał ją, pomagając jej utrzymać równowagę.
Obdarzyła go swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Idziemy? Jesteśmy spóźnieni…
Chwyciła go pod ramię, wtulając się w niego z całej siły.
Czuła się jakby latała gdzieś wysoko w przestworzach. Była w niebie…
Idąc tak, naszła ją pewna myśl. Co jeśli zawsze już tak
będzie? Są przyjaciółmi. Przyjaciółmi? Przecież pocałowali się, no
prawie. I to dwa razy! Przyjaciele tak nie robią… przynajmniej nie powinni.
Skrzywiła się. Darzyła go wyjątkowym uczuciem, ale… czy on też? Lubił
ją, przynajmniej tak się jej wydawało… ale czy był gotowy na coś więcej?
Zacisnęła palce na otartym rękawie jego poniszczonej,
skórzanej kurtki. Nie chciała go stracić, była gotowa zrobić wszystko, by tylko
zatrzymać go przy sobie. Wszystko, wyszeptała po cichu, specjalnie tak,
by tego nie usłyszał.
Powiem mu już niedługo, ukradkiem spojrzała w jego szmaragdowe
oczy, ale jeszcze nie teraz.
-,-
Później, przerwa
Marco dzielnie pokonywał szkolne korytarze, taszcząc z
sobą gruby plik kolorowych plakatów, który z czasem stawał się coraz cieńszy. Gregorio
jednak zna się na rzeczy, pomyślał odrywając kawałek taśmy klejącej i
starannie przymocowując ją do świecącej od brokatu kartki. Odsunął się na kilka
kroków, uważnie przyglądając się swojemu dziełu. Tak, to musi się udać.
- Na co tak patrzysz , szczurze? – znów ten denerwujący, ale jakże
pociągający głos. Odwrócił głowę, jakby od niechcenia i uśmiechnął się
nieznacznie. Stała zaledwie kilka metrów dalej, niespokojnie potupując nogą.
- Jako członkini szkolnego komitetu,
powinnaś wiedzieć – wzruszył
ramionami, szczerząc się, zadowolony ze swojej, jego zdaniem, wymyślnej
odzywki.
Podeszła do plakatu i przez kilka sekund lustrowała go
wzrokiem. Po chwili obróciła się na pięcie z taką furią, że w jej ciemnych
oczach zabłysły iskierki gniewu. Na bladą twarz wkroczyły ogniste wypieki
złości. Wybuch za trzy, dwa, jeden…
- Co to ma być?! – wrzasnęła tak głośno, że omal nie
uszkodziła mu bębenków. Z satysfakcją stwierdził, że plan odnosi zamierzane
skutki.
- Dyskoteka szkolna, czytać nie potrafisz?- zaśmiał
się, krzyżując ręce na klatce piersiowej. To rozwścieczyło ją jeszcze bardziej.
- Potrafię – syknęła zza zaciśniętych zębów – Ale
lepiej dla ciebie, żeby to był żart.
- Żaden żart. Pan dyrektor był na tyle
łaskawy, aby zorganizować dla nas potańcówkę. Nie cieszysz się ?– znów to robił i wcale się tego nie
wstydził. Uwielbiał ją denerwować. I wychodziło mu to idealnie…
- Jeszcze pożałujesz, że ze mną zadarłeś – odwarknęła,
odchodząc zamaszystym krokiem. Dalej była wściekła, ale z jej oczu mógł
wyczytać coś jeszcze. Zmartwienie, tak to zdecydowanie było właśnie to. Na
krótką chwilę bezczelny uśmieszek zniknął z jego twarzy, a na jego miejsce
pojawił się grymas niezadowolenia. Miała być wściekła, a nie smutna. Przecież
nie o to mu chodziło, nie taki był jego cel.
Potrząsnął głową, niezadowolony z tego, że pozwolił sobie na krótki
moment refleksji.
Ruszył dalej i tak samo jak wcześniej, co jakiś czas
zatrzymywał się po to, by na ścianach szkoły zawiesić kolejny plakat. Tylko coś
się zmieniło. Mijał dziesiątki uczniów o zasmuconych minach, nawet na moment
zrobiło się mu ich żal. Pokręcił głową z niedowierzaniem.
Co ty ze mną robisz, Francesco Resto?
-,-
- Co za podły szczur! – krzyknęła uderzając pięścią
w szafkę, tym samym zwracając na siebie uwagę grupki uczniów stojących na
drugim końcu korytarza. Zacisnęła powieki, powstrzymując się od kolejnego
wybuchu złości. Ten cały Tavelli działał jej na nerwy.
- Fran, co się stało? – poczuła delikatny dotyk dłoni na swoim ramieniu.
Odwróciła się na pięcie, stając twarzą w twarz, z doskonale znaną jej osobą.
- Nic – odburknęła, powoli osuwając się o ścianę.
Usiadła na podłodze z głową odchyloną do tyłu. Oddychała spokojnie, wydawało
się, że cała złość zdążyła już z niej wylecieć –Nic się nie stało.
Mogła przysiąc, że jej przyjaciółka właśnie zabawnie
marszczy brwi i wydyma usta w nieznacznym uśmiechu. Nie myliła się.
- Wiesz, nie bardzo ci wierzę – usiadła obok niej,
zakładając niesforny kosmyk ognisto rudych włosów za ucho. Francesca
nieznacznie uniosła kąciki ust, wykrzywiając swoją twarz w czymś, co ledwo
można było nazwać uśmiechem.
- Słyszałaś o tej dyskotece?
- A kto nie słyszał? Cała szkoła o tym
trąbi – Camilla
nie wydawała się być tą wiadomością równie przytłoczona jak Francesca. Była
spokojna, tak jak nigdy, można powiedzieć, że wręcz obojętna na wszystko to, co
działo się w okół niej.
- I właśnie to się stało – nerwowo tłamsiła rzemyk
skórzanej bransoletki – Ona ma być w sobotę. Rozumiesz, w sobotę? To
oczywiste, że to kolejna sprawka dyrka – zacisnęła pięści , tak, że te
stały się prawie purpurowe – Zrobi wszystko, żeby nam się nie udało!
Camilla powoli pokiwała głową, zastanawiając się nad
odpowiednią odpowiedzią.
- Więc może zrób
wszystko, aby wam się udało? – Włoszka
przyjrzała się jej uważnie. Wydawała się jej być jakaś inna… jakby nie była
sobą. Szkolna dyskoteka odleciała na dalszy plan, teraz interesowała ją jej
przyjaciółka.
- Cami… czy coś cię
trapi? – zapytała ostrożnie – proszę, powiedz mi… Ty
pomagasz mi, ja pomogę tobie. Cami… - rudowłosa
powoli wypuściła powietrze z ust, a na jej bladej twarzy pojawiły się oznaki
zmartwienia.
- Wiesz, że Maxi i ja
zerwaliśmy?
Kiwnęła głową.
- Okazało się, że… on
zakochał się – wzięła głęboki wdech – w jakiejś innej dziewczynie.
Włoszka przyłożyła dłoń do ust,
w geście zdziwienia. Nie miała pojęcia… On? Maxi? Ten Maxi Ponte miałby mieć
kogoś na boku? Niemożliwe.
- I to nawet już nie
chodzi o to, że go kocham… bo to nie jest prawda. On jest przyjacielem i zawsze
był tylko przyjacielem, którego teraz straciłam – spuściła
głowę, pozwalając, by niesforne loki opadły na jej twarz.
Francesca nie wiedziała co
powiedzieć, przecież nigdy nie była w takiej sytuacji. Wyciągnęła swoją dłoń do
przyjaciółki, splatając razem ich palce.
- Będzie dobrze – powiedziała z
przekonaniem – Uda nam się, zobaczysz!
Camilla przytuliła się do boku
Włoszki, dziękując w duchu za to, że ma tak wspaniałą przyjaciółkę. Lepszej nie
mogła sobie wymarzyć.
Dziękuje, że jesteś…
-,-
Zobaczył ją.
Stała tam, sama, pochylona nad
książką, której tytuł go wcale nie obchodził. Liczyła się tylko ona.
Cierpiała przez niego, widział to. Widział to w jej oczach każdego dnia.
Wcale nie tego chciał, nie chciał jej cierpienia. Chciał jej szczęścia. Tak,
więc czemu nie zostawił jej w spokoju? Chciał, aby była szczęśliwa.. ale z nim.
Podszedł do niej, nie mógł tak
tego zostawić. Raz kozie śmierć, pomyślał, jak
nie spróbuję będę żałował tego do końca moich dni. Kochał ją,
był tego pewien. Byłby głupcem, gdyby się poddał.
- Cześć – wyszeptał, chowając
dłonie do kieszeni kolorowych szortów. Spojrzała na niego tak, że miał
wrażenie, że jedyną rzeczą o której w tym momencie marzy, jest ucieczka. Od
niego – Proszę wysłuchaj mnie – zamarła na
chwilę, ale pozostała mu posłuszna. Kiwnęła delikatnie głową, pozwalając na to,
by zaczął swój monolog. Wziął głęboki wdech. Nie spieprz tego…
- Naty – wypowiedział
jej imię, z czułością, do której nie wiedział, że jest zdolny – Wiem,
że nie zawsze byłem święty, popełniłem trochę błędów. Tylko zawsze, nawet
wtedy, kiedy robiłem źle, to ty byłaś w moim sercu. Zawsze tylko ty – spojrzał w
jej stronę. Zauważył łzę spływającą po jej policzku. Podszedł bliżej, chcąc ją
zetrzeć, ale…
- Maxi, nie – powstrzymała
go, odpychając jego dłoń. Stanął jak wryty – Wcale nie byłam w
twoim sercu.
- Czemu tak mówisz?- zapytał, choć
w głębi duszy wiedział, że wcale nie chciał usłyszeć odpowiedzi.
- Bo taka jest prawda – załkała – Gdyby
było inaczej, nigdy nie związałbyś się z Camillą.
Zamrugał kilkakrotnie, nie
mogąc uwierzyć w to co słyszy. Za jeden głupi błąd będzie musiał cierpieć do
końca życia? Gdzie tu jest sprawiedliwość? Gdzie..
- Każdy popełnia błędy
– powiedział, mając nadzieję, że jego tłumaczenia zdadzą się na cokolwiek.
Chociaż patrzeć w jej oczy wcale nie widział wybaczenia, nie widział miłości.
Widział smutek, smutek spowodowany przez
niego.
- Ale nie takie – wymamrotała
przytrzymując się poręczy – Gdyby naprawdę Ci na mnie zależało,
nigdy nie związałbyś się z Cami – powtarzała te słowa niczym
mantrę. Brzmiała niczym zepsuty magnetofon, tysiąc razy grający tą samą nutę – Więc
proszę Cię, nie kłam.
Miał tego dość, miał dość tego,
że to on był za
wszystko odpowiedzialny. Wszyscy traktowali go jak najgorszego przestępce.
Zacisnął pięści.
- Wiesz co? – wycedził przez
zęby – Wiesz dlaczego związałem się z Camillą ?
Hmm? Latałem za tobą przez dobre kilka lat, szalałem za tobą… a t y ? Nie mów,
że nie wiedziałaś. M u s i a ł a ś. Wiedziałaś, ale miałaś mnie gdzieś. Miałem dość, okej? – sam nie
wierzył w to co mówi, ale nie mógł tego powstrzymać. Musiał dać upust tym
wszystkim emocjom – Chciałem wreszcie być doceniony, wiesz?
Chciałem być kimś ważnym, a nie kimś komu wypłakujesz się w rękaw! Mam dosyć
tego, że robisz ze mnie potwora!
Odbiegła z płaczem, zostawiając
go z dziwnym uczuciem winy, które za wszelką cenę chciał zagłuszyć.
Musiałem to powiedzieć…
-,-
Pani Darbos kroczyła po pokoju
nauczycielskim w tą i z powrotem. Co chwila z jej ust wydobywał się zwitek
przekleństw, na które Pablo starał się być obojętny. Spokojnie nucił Angels ,
z nadzieją, że kobieta w końcu się uspokoi.
- Skończ wreszcie! – krzyknęła tak
głośno, że Pablo podskoczył z skórzanego krzesła niczym oparzony – Nienawidzę
tej piosenki – mruknęła siadając na blacie podłużnego, dębowego
stołu. Wystukiwała palcami pewną melodię – Widzisz?! Teraz boli mnie od tego
głowa! – przyłożyła
palce do skroni w teatralnym geście. Galindo zastanawiał się nawet nad
opuszczeniem pomieszczenia, ale coś mówiło mu, że ta decyzja nie przyniosłaby
oczekiwanych skutków.
- Musi być jakiś sposób – poprawiła różowe okulary – Po prostu
musi – zdecydowała zakładając nogę na nogę.
Siedzieli
w milczeniu, które Pablo bał się przerwać. Znał wybuchowy temperament pani
Clarissy Darbos i wiedział, że powinien w spokoju oczekiwać na jej decyzję. Mowa
jest srebrem, a milczenie…
-
Mam! – wykrzyknęła
, poklaskując energicznie niczym małpka w cyrku.
Pablo
zmarszczył brwi i już otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale ponownie nie dano
mu dojść do słowa.
-
Zgarnij dzieciaki! – wstała i zamaszystym krokiem skierowała się w
stronę drzwi – Widzimy się w sali teatralnej po ostatniej lekcji!
-Ale
jakie dzieciaki? – zapytał
nie wiedząc, o co może chodzić.
-
Jak to jakie? – spojrzała na niego jak na kompletnego idiotę – Nasze dzieciaki!
Koniec lekcji…
Chyba nie mógł być w gorszej sytuacji. Właśnie znajdował się w pokoju pełnym wściekłych dzieciaków. W sumie, nie mógł się z nimi nie zgodzić. Nigdy nie znał żadnego nastolatka, który z chęcią zostałby po lekcjach. W dodatku pani Darbos spóźniała się, jak to miała w zwyczaju, tym samym jeszcze dokładając oliwy do ognia. Rozejrzał się po twarzach zgromadzonych. Gorzej być już nie mogło?
-
Pablo co my tu robimy? – odezwała
się Camilla, a po niej kilka mniej pewnych głosów również wrzuciło swoje trzy
grosze.
„
Pablo co to ma być?” , „ Pablo nie mamy na to czasu” , „Pablo, Pablo, Pablo […]”
. Myślał, że jego głowa zaraz eksploduje. Jeszcze sekunda, a prawdopodobnie
wydarłby się na ich wszystkich, tym samym psując ciężko wypracowaną reputację fajnego
nauczyciela. Na całe szczęście, w tym samym momencie w drzwiach pojawiła
się Clarissa Darbos, ciągnąc za sobą Angie. A ona co tu właściwie robi?
-
Przepraszam za l e k k i e spóźnienie,
ale musiałam załatwić jeszcze kilka spraw… - oczy o mało nie wystrzeliły mu z orobit.
Spojrzał na zegarek. To lekkie spóźnienie wynosiło równo pół godziny.
Podczas
gdy uczniowie powoli zaczynali się uspokaiać, pani Darbos stanęła na scenie i
niczym dyktator wielkiego imperium, rozpoczęła swoje przemówienie.
- Moi drodzy, zapewne zastanawiacie się
czemu Was tu zwołałam. Otóż, zgaduję, że każdy z was słyszał już o dyskotece
szkolnej mającej się odbyć w tą sobotę? – przez salę przeciągneło się ciche tak
– Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to ‘chytra’ sztuczka ze strony naszego
kochanego dyrektora. Myśli, że ustalając tak bliski termin dyskoteki
uniemożliwi nam działanie. Ha! Głupiec nie mógł być w większym błędzie. My d a
m y radę! – wykrzyknęła unosząc ręce do góry – Wiecie dlaczego? Tak się
składa, że sala gimnastyczna idealnie nadaje się do tegoprzedsięwzięca i tak
się składa, że w sobotę jest wolna. Wiecie dokąd zmierzam? – głucha cisza –
Wszyscy razem przygotujemy tą dyskotekę! Udekorujemy salę, załatwimy ‘muzę’
i to wszystko – uśmiechnęła się szeroko – Wspominałam, że zaczynamy
dzisiaj? – kilkoro uczniów wstało ze swoich miejsc, nie mogąc uwierzyć w
słowa nauczycielki – I nie martwcie się. Obdzwoniłam wszystkich rodziców,
także nie będziecie mieli z ich strony żadnych kłopotów! Świetnie, prawda?
I wtedy zaczął się najgłośniejszy
prostest, jaki kiedykolwiek miał miejsce w tej szkole. Krzyki, wrzaski i
zupełnie nie przyzwoite słowa. W pewnym sensie przypominali grupę dzikich
zwierząt kłócących się o kawałek padliny. Było zawzięcie. Aż…
- Ej! – pewien głośny krzyk, głośniejszy od
innych, przebił się, zwracając na jego właścicielkę uwagę zgromadzonych – Chcecie
pokazać dyrkowi, że nami nie rządzi? Hm? Pokażemy mu, że z nami się nie
zadziera?! Czy będziecie spokojnie patrzeć na to jak sobie z nami pogrywa?! – Pablo
pokiwał głową z uznaniem. Dopiero teraz zauważył, że Clarissa Darbos ma świetną
następczynie. Chociaż wcale by się tego niespodziewał, szczególnie nie po niej
– Nie słyszę was!
I wreszcie młodzież w jednym, gromkim okrzyku pokazała na
co ją stać. Potrzebowali tylko dobrej przywódczyni. Kto by pomyślał, że okazała
się nią być Francesca Resto?
A to był dopiero początek…
--------------
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Hehe :) Widzicie? Tak, tak podzieliłam ten rozdział na części, zła ja! Dlaczego? Jest to rozdział można powiedzieć, nieco przełomowy :) A czy przełom jest duży czy mały, zobaczycie troszeczkę później. Jeszcze nie wiem czy będą dwie czy trzy części. Muszę się zastanowić nad tym, jak to wszystko będzie z sobą współgrało.
Ołkej.
To by było na tyle :) Pozdrawiam serdecznie :*
Kocham Was <3
Hehe :) Widzicie? Tak, tak podzieliłam ten rozdział na części, zła ja! Dlaczego? Jest to rozdział można powiedzieć, nieco przełomowy :) A czy przełom jest duży czy mały, zobaczycie troszeczkę później. Jeszcze nie wiem czy będą dwie czy trzy części. Muszę się zastanowić nad tym, jak to wszystko będzie z sobą współgrało.
Ołkej.
To by było na tyle :) Pozdrawiam serdecznie :*
Kocham Was <3