Gdzie skończyliśmy? A, tak…
Kiedy emocje opadły, pani Darbos z satysfakcją
stwierdziła, że teraz może przejść do swojej ulubionej czynności – rozkazywania
innym. W jej dłoniach, nawet nie wiadomo skąd, pojawiła się kartka zapisana
jej, nieco niechlujnym pismem. Odchrząknęła głośno, a kiedy wszystkie oczy były
zwrócone ku niej, uniosła zwitek papieru do góry i uroczystym głosem oznajmiła:
- Oto lista zadań,które będziecie
musieli wykonać, aby przygotować naszą dyskotekę. Każdemu przydzieliłam osobne…
- nawet nie zdążyła
skończyć swojej przemowy, gdyż uczniowie w mgnieniu oka przywłaszczyli sobie
kartkę, chcąc na własne oczy zobaczyć, czym będą musieli się zajmować przez
kolejne kilka godzin. Pani Darbos już chciała zareagować i tym samym skarcić
swoich podopiecznych, ale jakieś ciepłe uczucie, wypełniające ją od środka,
powstrzymało ją. Z uśmiechem na twarzy przypominała sobie słowa, którymi, z
niecharakterystyczną dla siebie niedbałością, wypełniła kartkę.
„ Federico – dekoracje ze sklepu [odbierz zamówienie], mam nadzieję, że to nie będzie zbyt trudne
dla ciebie.
Leon – do czego ty się nadajesz? Ponosisz sobie trochę stolików i krzeseł. Nie
martw się w grupie zawsze jest potrzebny bezmózgi osiłek J + Diego, ty zajmiesz się tym samym
[tylko nie połam niczego, wiem, że masz problemy z samokontrolą]
Maxi – potrzebujemy dobrej „muzy” tak,
więc potrzebujemy ciebie. Po szkole chodzą plotki, że jesteś niezłym DJ’em
[cokolwiek to jest…]. Sprzęt jest załatwiony, potrzebujemy tylko dobrych
kawałków. Nie rozumiem tego slangu, za moich czasów […]
Violetta + Ludmiła – jedzenie. Chyba
temu podołacie, prawda? I żeby nie było za dużo słodkości. Jestem na diecie.
Camilla + Naty + Francesca – wam
pozostawiam udekorowanie sali. Będziecie również odpowiedzialne za ustawienie
stolików itp.
Powodzenia! „
- Prze pani, a jak mam niby odebrać te
zamówienie? Nie będę tego wszystkiego niósł… - młody Pasquarelli odezwał się jako
pierwszy, najwyraźniej pozostali cały czas próbowali rozczytać niedbałe pismo
nauczycielki. Pani Darbos uśmiechnęła się delikatnie, po czym sięgnęła do
turkusowej torebki. Wyciągnęła z niej kluczyki samochodowe i rzuciła w stronę
zaskoczonego Włocha.
- Czy to…?
- Moje Porshe Cayenne, mam nadzieję, że
nie uszkodzisz – puściła
mu oczko.
Federico podskoczył z radości, wykonując uroczysty taniec
tryumfu. Pokazał język swoim kolegom, którzy z kolei mieli nieco nietęgi miny. Nic
dziwnego, chyba noszenie ciężkich pudeł nie należy do przyjemnych zadań. Właściwie
to wszyscy byli mniej, lub bardziej zadowoleni z przydzielonych im zadań. To
był początek, początek czegoś nowego.
-,-
Violetta pobiegła w
stronę szafek, przypominając sobie, że zostawiła tam swój telefon. Jednak tuż
przed dotarciem do zamierzonego celu, czyjeś ramię wciągnęło ją do schowka na
miotły.
- –Fede!
– fuknęła widząc twarz swojego ‘porywacza’ – Zwariowałeś?!
– pokręciła głową z niedowierzaniem, strzepując kurz z nowej sukienki.
Włoch uniósł ręce w obronnym geście.
-
Dobra,
dobra przepraszam – wymamrotał cofając się
o krok.
-
Chociaż
uścisk masz słabiutki – przyłożyła dłoń do
ust, ledwo powstrzymując się od śmiechu. Federico wydął usta, udając urażonego
– Ej, nie dąsaj się już tak, precelku
-
Nie
mów do mnie precelku! – zaśmiała się. Federico
potrafił być bardzo zabawny, kiedy się denerwował – No, ale przejdźmy do
rzeczy. Chciałbym, żebyś pomogła mi z Ludmiłą...
Wytrzeszczyła oczy, a po chwili na jej rumianą twarz wstąpił
chytry uśmieszek. Poklepała przyjaciela po ramieniu.
- –Właśnie
doszło do czegoś pomiędzy wami? Wtedy zniknęliście tak niespodziewanie – przerwał jej.
- –Nie...
Znaczy... Tak, ale... Nie w tym szczegół – uciął
zdecydowanie. Spieszył się, w końcu zamówienia pani Darbos same się nie odbiorą
– Chciałbym,żebyś ją o coś wypytała – zaczął tajemniczo, tym samym
kusząc ciekawość Violetty.
- –O ,co
takiego?
- –Nie
przerywaj mi! – fuknął i niczym
rozkapryszone dziecko skrzyżował ręce na piersi i tupnął nogą. Violetta
wybuchła śmiechem.
- –No
dobra, kontynuuj
- –Dziękuję
– wycedził przez zęby. Po chwili jednak
uspokoił się i już bez problemu mógł
mówić dalej – Chodzi o ulubioną piosenkę. Ulubioną piosenkę Ludmiły.
Przyjaciółka zmarszczyła brwi, przyjmując zdziwiony wyraz
twarzy. Już chciała otworzyć usta, prawdopodobnie po to, aby ponownie zadać mu
jakieś denerwujące pytanie, ale stanowczy głos Federico ją powstrzymał.
- –Proszę,
nie zadawaj żadnych pytań. Proszę – zrobił słynną minę
‘zbitego szczeniaczka’, która działała zawsze i na każdego, a w szczególności
na dziewczyny.
Violetta westchnęła ciężko.
-
No
dobra – uśmiechnęła się, ściskając klamkę – Ale
masz u mnie dług! – wskazała na niego palcem i ze śmiechem opuściła
pomieszczenie. Przez chwilę stał w ciszy, zastanawiając się, czy dobrze robi.
Jedna część jego była przekonana, że Ludmiła będzie zachwycona i z piskiem
rzuci mu się w ramiona, składając na jego ustach długo wyczekiwany pocałunek.
Jednak druga bała się ponownego odrzucenia i złamanego serca. Zastanowił się.
Czy ona widziała w nim kogoś z kim chciałaby być? Czy to właśnie w nim była
zakochana? Czy była gotowa na poważny związek? Bał się. Nie przeżyłby kolejnego
odrzucenia, szczególnie nie ze strony dziewczyny, którą naprawdę pokochał.
Wziął głęboki wdech. Ścisnął w dłoni kluczyki do auta i wyszedł z
pomieszczenia. Nie miał zamiaru być tchórzem. Jak teraz nie spróbuję, to
później będę żałować przez całe życie , pomyślał wychodząc ze szkoły.
Pragnął być jej księciem, gdyż ona już była jego księżniczką.
Szkoda tylko,
że o tym nie wiedziała...
-,-
Trochę później, sala
gimnastyczna.
Francesca stanęła na
środku boiska, wzrokiem wertując całe pomieszczenie. Nie było to idealne
miejsce na szkolną imprezę; parkiet był pokryty śladami tenisówek, a czerwone
ściany powoli traciły swój kolor. Przechyliła głowę. Tak, z pewnością udałoby
się jej uczynić z tego miejsca coś godnego uwagi. Zapisała kilka nieczytelnych
słówek w swoim notatniki i uśmiechnęła się pod nosem. Miała pomysł. Francesca
jesteś genialna, pochwaliła się w myśli , a uśmiech na jej twarzy stał się
jeszcze bardziej wyrazisty.
- –Teraz...
Gdzie są moje asystentki – Francesca lubiła
myśleć o sobie jak o szefowej. Była bardzo sympatyczną dziewczyną, ale miała to
do siebie, że lubiła się rządzić. Rozejrzała się po sali gimnastycznej, ale
nigdzie nie mogła znaleźć ani Natalii, ani Camilli. Westchnęła głośno. Chciała
zabrać się do pracy, ale przecież nie mogła wszystkiego zrobić sama.
Potrzebowała kogoś, kim mogła by zarządzać.
- –Camilla!
Natalia! – krzyknęła najgłośniej, jak potrafiła – Macie
się tu znaleźć w ciągu pięciu sekund! – dodała, kładąc dłonie na biodrach.
W tym samym momencie w drzwiach pojawiły się dziewczyny.
Francesca uśmiechnęła się tryumfalnie, ale jej dobry nastrój bynajmniej nie
udzielił się jej przyjaciółkom. Obie miały niemrawe miny, wyglądały jakby ich
jedynym marzeniem w tej chwili była natychmiastowa ucieczka. Obie spuściły głowy
i obie stopami wystukiwały nieznaną melodię.
- –Coś
się stało?
- –Nic
– odparły niemal jednocześnie. Francesca
uniosła jedną brew. Coś mi się nie chce wierzyć. Zmarszczyła nos. Ale
niech im będzie.
- –Powiedzmy,
że wam wierzę – Wyprostowała się,
sprawiając wrażenie groźniejszej niż była naprawdę – Chodźcie za mną
Ruszyła w stronę
podłużnego stołu na którym leżała dużego formatu kartka. Uniosła ją do
góry i wręczyła zaskoczonej Natalii.
- –Co
to jest?
Wywróciła oczami.
- –Plan
– rzuciła krótko, ale widząc zdezorientowanie
przyjaciółek, dodała – To plan według którego chciałabym udekorować salę – wyjaśniła.
- –Aha
– burknęła Camilla. Francesca załamała ręce.
Nie mogła uwierzyć temu co słyszy. Miała takie świetne pomysły, a jedyne na co
je stać to suche aha?
- –Dobra,
mam tego dosyć – Zmierzyła dziewczyny
wzrokiem – Macie się natychmiast wziąć się do pracy i ma się to wam podobać
– wycedziła przez zęby. Rudowłosa ze strachem pokiwała głową, a po chwili
Natalia również powtórzyła jej gest.
- –Dobrze
– Ochłonęła – Idę po kawę, muszę się
uspokoić – z pod stołu wyjęła duże tekturowe pudło i postawiła je na blacie
– To część dekoracji, resztę przywiezie Federico – odwróciła się na
pięcie, ale zanim jeszcze zniknęła, zawołała :
- –Mam
nadzieję, że będziecie się trzymać planu.
-,-
Natalia odetchnęła z ulgą, jak tylko Włoszka opuściła
pomieszczenie. Usiadła na stole, ale kiedy napotkała na spojrzenia Camilli,
natychmiast spuściła głowę. Czarne loki opadły na jej zmęczone czoło.
- –Naty,
proszę nie zachowuj się jak dziecko. Powiedz mi o co chodzi.
Zacisnęła zęby. Nie mogła powiedzieć. Nie zrozumiałaby, nikt
by nie zrozumiał.
- –Ile
razy mam powtarzać,że nic mi nie jest? – odburknęła
nie podnosząc głowy. Cały czas czuła na sobie przeszywający wzrok Camilli.
Milczała.
- –Przestań
– powiedziała najłagodniej jak potrafiła – Zachowujesz
się dziwnie od kiedy... – ucięła, a Natalia już wiedziała o co chodzi.
Dowiedziała się – zaczęłam chodzić z Maxim – dokończyła zdanie,
akcentując każdą pojedynczą sylabę. Poczuła jak jej żołądek wykręca się raz w
tą raz w drugą stronę. Łzy cisnęły się jej do oczu.
- –Ty... Ty zakochałaś się w...
- –Nie
mów tego! – krzyknęła, gwałtownie wstając - Nie mów... – wyszeptała cicho.
- –Czemu
się oszukujesz? Zakochałaś się w
Maxim – przytknęła dłonie do uszu. Nie chciała tego słuchać. Nie potrafiła.
- –Nic
nigdy z tego nie będzie- wymamrotała chowając
twarz w rękawach bluzy.
- –Naty...
– poczuła jej dłoń na swoim ramieniu – Dlaczego
mu nie powiedziałaś? Nawet teraz kiedy już nie jesteśmy razem..
Rozpłakała się na dobre. Gorzkie łzy spływały po jej
zaczerwienionej twarzy. W gardle stanęła jej gula.
Camilla przytuliła ją do siebie, delikatnie gładząc ją po
włosach.
-
Nie
płacz, proszę...
Uniosła głowę.
- –Nie
rozumiesz, nic nie rozumiesz – załkała żałośnie –On
mi wszystko wyznał, powiedział... A ja... A ja go odrzuciłam!
Wybuchła jeszcze donośniejszym płaczem. Camilla już nie
wiedziała co powiedzieć. Ta sytuacja była taka poplątana. Sama zagubiła się w
tym wszystkim. Prawie straciła dwójkę najlepszych przyjaciół.
- –Nie
martw się. Coś na to poradzę – wyszeptała, a na
dźwięk jej głosu Natalia ucichła – Obiecuję – przytuliła ją mocno – A
teraz weźmy się do pracy. Nie chciałabyś chyba, żeby Franesca weszła tutaj i
zauważyła, że nawet nie otworzyłyśmy tego pudła – Brunetka kiwnęła głową,
jednak cały czas emanował od niej smutek. Camilla uśmiechnęła się blado.
Pomogę Ci, obiecuję.
-,-
Violetta zaśmiała się głośno i pociągnęła Ludmiłę za rękę, w
stronę swojego pokoju. Przed chwilą rozmawiały z Olgą i jakimś cudem zdołały ją
namówić do przyrządzenia kilku specjałów na przyjęcie. Oczywiście
gosposia postawiła kilka warunków, a właściwie to jeden. Zróbcie tylko
zakupy, ale nie właźcie mi do kuchni! Dziewczyny nie miały nic przeciwko,
wręcz przeciwnie. Od siedzenia w kuchni wolały babskie pogaduchy i wybieranie
strojów na imprezę... Cóż, przynajmniej Violetta.
Usiadły na łóżku. Violetta podrapała się po głowie,
zastanawiając się w jaki sposób ‘subtelnie’ wypytać Ludmiłę o jej ulubioną
piosenkę, tak aby nie domyśliła się, że zadanie tego pytania zlecił Federico.
- –
Jutro
po szkole musimy iść na zakupy – stwierdziła – Wiesz,
to wszystko o co Olga prosiła – Z kieszeni kurteczki wyjęła listę zakupów,
która zdawała się ciągnąć i ciągnąć w nieskończoność.
Ludmiła kiwnęła głową, ale nie odezwała się ani jednym
słowem. Violetta postanowiła spróbować nieco inaczej...
- –Wybrałaś
już strój na dyskotekę? – zapytała, a blondynka
popatrzyła się na nią jak na kogoś niespełna zmysłów – Znaczy, czy wiesz, co
założysz?
- –Nieee
– przeciągnęła, zakładając kosmyk blond
włosów za ucho – To nie jest ważne...
Violetta zmarszczyła brwi.
- –No
dobrze... Może w takim razie zechciałabyś mi pomóc ? – Chciała zdobyć jej zaufanie, chciała, żeby poczuła, że ma
prawdziwą przyjaciółkę.
- –Czemu
nie – szepnęła nieśmiało, poprawiając kołnierz
wełnianego swetra. Violetta zeskoczyła z łóżka i na chwilę zniknęła w otchłani
swojej szafy. Słychać było jedynie pojedyncze westchnienia zachwytu, albo jęki
wyrażające dezaprobatę. Po chwili wyłoniła się z dwiema sukienkami w ręku.
Ludmiła przyjrzała się im uważnie. Nie znała się na modzie, ale te sukienki
były zdecydowanie piękne. Pierwsza śnieżnobiała i leciutka niczym piórko z
dekoltem wyciętym na kształt serca; Ludmiła była przekonana, że takiej kreacji
nie powstydziłaby się Królowa Jeziora Łabędziego. Druga , z kolei , była nieco
odważniejsza- ogniście czerwona. Ludmile przeszło przez myśl, że Violetta
wyglądałaby w niej niesamowicie.
- –I co
sądzisz?
Blondynka zastanowiła się chwilę.
- –Wydaje
mi się, że do ciebie bardziej pasuje ta druga sukienka. Jesteś żywa, energiczna
i do tego masz świetne długie nogi, które ta sukienka jeszcze bardziej
uwydatni. Leon oszaleje.
Violetta uśmiechnęła się szczerze i mocno przytuliła
zaskoczoną Ludmiłę.
- –Dziękuję
– zaśmiała się, a na jej twarzy wciąż widniał
rumieniec – Wiesz, co? – sięgnęła po białą sukienkę i wręczyła ją
blondynce – Ona idealnie do ciebie pasuje. Jest twoja – dziewczyna
otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia. Była zauroczona tą suknią, ale
przecież... – I nie chcę słyszeć odmowy! – zagroziła jej palcem, po czym
ponownie wybuchła zaraźliwym śmiechem. Tak zaraźliwym, że nawet Ludmiła
zachichotała pod nosem, pierwszy raz od dawna.
Szatynka położyła się na łóżku i oparła brodę o fioletową
poduszkę.
- –Chciałabym
zatańczyć z Leonem, wiesz? – uśmiechnęła się
szeroko na samą myśl o jej ukochanym – Nasz pierwszy taniec... – rozmarzyła
się – Przyciemnione światła, a w tle leciałaby romantyczna piosenka – zrobiła
pauzę, aby dobrze się zastanowić – Zawsze chciałam zatańczyć do “Happy in My
Heartache” – zakręciła kosmyk kasztanowych włosów na palcu – Kocham
Josha Grobana! – pisnęła, ale po chwili doprowadziła się do porządku – Oczywiście
nie tak bardzo jak Leona – sprostowała, widząc rozbawioną minę Lu.
Nastała cisza.
- –A
ja... – I wtedy jej cichy głosik wreszcie wyszedł
na powierzchnie – Ja zawsze... Moją ulubioną piosenką było “ Can You Feel
the Love Tonight”. Mój tata ma kilka płyt Eltona Johna, tą piosenkę puszczał wyjątkowo
często... Zawsze mówił, że mi kiedyś też się spodoba. I miał rację...
Pokochałam te słowa, melodię. Pragnęłam jedynie kołysać się w jej rytm, wtulona
w ukochaną osobę...
Violetta pokiwała głową z uznaniem. Osiągnęła swój cel, ale
przede wszystkim udało jej się poznać Ludmiłę od zupełnie innej strony. Polubiła
ją. I to bardzo.
-
Lepiej
chodźmy, pani Darbos pewnie już denerwuje się o ten katering – obie zachichotały, odchodząc w stronę drzwi.
Przyjaciółki, przyjaciółki na zawsze.
-,-
Leon opadł na krzesło,
wzdychając głośno. Spojrzał na zegarek. Była dwudziesta dwadzieścia pięć; to
znaczy, że minęło równo cztery godziny od kąt widział Violettę i trzy godziny
od przeniesienia pierwszego pudła. Obejrzał swoje dłonie, które w niektórych
miejscach były czerwone i zadrapane. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Sala
gimnastyczna, która zwykła mu się kojarzyć z gorącym potem i piłkami do
koszykówki, zyskała zupełnie nowy wygląd. Po rogach porozstawiane były stoliki,
a wokół nich poustawiane były krzesła. Na niektórych ścianach zawisły pierwsze
dekoracje; jednak to był dopiero początek – końcowe przygotowania miały mieć
miejsce dopiero w piątek wieczorem. Uśmiechnął się delikatnie, już mógł
wyobrazić sobie sobotni wieczór – muzyka, zabawa, ale przede wszystkim Violetta.
Tego wieczoru będzie mogła być t y l k o jego. Już on dopilnuje, żeby
cały wieczór przetańczyła z nim i tylko z nim. Wtuli się w niego i razem będą
kołysali się w rytm jakiejś romantycznej piosenki, wtedy on spojrzy jej prosto
w oczy, pocałuje i wyzna swoje uczucia. To wydawało się być całkiem sensownym
planem, przynajmniej w jego głowie. W rzeczywistości prawdopodobnie nie mógłby
wyrzucić z siebie nawet jednego słowa.
- –A ty
co się obijasz? – Powoli podniósł głowę,
a kiedy jego oczy ujrzały Francescę, uśmiech zszedł mu z twarzy. Przez cały
wieczór kazała mu latać w tą i z powrotem- była gorsza od pani Darbos! A kiedy
wreszcie znajdywał czas na odpoczynek, ta od nowa zaganiała go do pracy.
- –Co znowu? – jęknął wyobrażając sobie te okropne
zadania, które zaraz wymyśli dla niego temperamentna Włoszka.
- –Verdas
nie mazgaj się tak – skarcił go Diego. No
tak, on przecież nie mógł okazywać zmęczenia, ani żadnych innych uczuć.
Wywrócił oczami.
- –Nie
mazgaje się, po prostu mam dosyć tego durnego zadania – mruknął podpierając głowę o kolana.
- –Cześć!
– do pomieszczenia wpadła roześmiana Violetta
i (o dziwo!) równie wesoła Ludmiła. Szatynka podbiegła do znajomych ciągnąc za
sobą przyjaciółkę. Leon podniósł się gwałtownie, o mało nie zrzucając szklanej
kuli stojącej na blacie stołu.
- –Jak
tam? – zapytał, starając się brzmieć jak
najbardziej beztrosko. Violetta zachichotała uroczo.
- –
Wszystko
dobrze – z uśmiechem spojrzała na Ludmiłę – A u
ciebie?
- –
No
wiesz – zaczął, podpierając się o ścianę – Przenosiłem
trochę pudeł – uśmiechnął się – Takie tam, nic trudnego.
Viola pokiwała głową ze zrozumieniem, gładząc go po ramieniu.
- –No
to Leon... – zaczęła Francesca z chytym uśmieszkiem na
twarzy – Skoro to nic trudnego, to może przeniesiesz te dwa stoły – zmrużyła
oczy – Chciałabym je mieć po drugiej stronie.
Leon już się nie uśmiechał. No to wpadł. Ślamazarnym krokiem
ruszył w stronę wcześniej wspomnianych stołów i ostatkiem sił zaczął je
przenosić na drugą stronę sali gimnastycznej. Odwrócił się na chwilę w stronę
Violetty, która posłała mu zachęcający uśmiech.
Kocham cię Violetto Castillo, pomyślał, szkoda tylko, że tego nie wiesz.
-,-
Marco zgasił światło w gabinecie dyrektora i zamknął za sobą
drzwi. Wrzucił plik brzęczących kluczy do doniczki z wyschniętym bambusem i
ruszył naprzód. Nie było to przyjemne uczucie; ta praca przeszła jego
oczekiwania i to w negatywnym tego słowa znaczeniu. Każdego dnia witały go
sterty plików, które musiał posortować, setki telefonów na które musiał
odpowiadać i tuziny kaw, które pospiesznie przynosił swojemu szefowi; innymi
słowy lekko nie było. Chociaż, to wcale nie było najgorszym aspektem jego pracy.
O nie. Może i miał cienie pod oczami od setek dokumentów, które musiał
porządkować, ale do tego mógł się przyzwyczaić Nie było to przyjemne, ale w
końcu – pewnego dnia- przyzwyczaił by się i mógłby zupełnie normalnie
funkcjonować. Tu chodziło o coś innego i najgorsze było to, że nie potrafił
dokładnie powiedzieć, dlaczego tak właśnie jest. Dlaczego to nieprzyjemne
uczucie zżerało go od środka? Dlaczego nie mógł się już uśmiechać? Nie znał
odpowiedzi na te pytania i to go najbardziej dołowało. Przecież on miał
wiedzieć wszystko, był geniuszem. Dlaczego więc nie mógł rozwikłać tej ,
jedynie pozorem, trudnej zagadki? Szukał odpowiedzi w labiryntach jego umysłu,
ale do tej pory – jego poszukiwania spełzły na niczym.
Podszedł do automatu
z napojami. Wątłym palcem wcisnął wypukły przycisk z świecącą się ,niczym światełka na choince , cyfrą
dwadzieścia sześć.
Obejrzał dokładnie kolorową puszkę, był przyzwyczajony do
picia napojów energetycznych. I to był kolejny paradoks ; nienawidził ich
smaku, tej przepełnionej cukrem słodyczy. Czy dawały mu energię? Kiedyś tak,
kiedyś po jednej puszce Kicku potrafił nie spać całą
noc – a powód był jeden- nauka. Teraz kiedy jego szkolne lata były już daleko
za nim, wciąż czuł się do nich w pewien sposób przywiązany. Być może był to
jedyny element jego dawnego życia, który pozostał przy nim?
Oparł się o okno. Przeciągał swój pobyt w budynku i doskonale
wiedział co robi. Te całe przygotowania do dyskoteki miały miejsce w tej chwili
– oczywiście bez wiedzy dyrektora. Marco upierał się, że jedyny powód dla
którego nie poinformował Gregorio, to... Właściwie to nie potrafił znaleźć
żadnego sensownego wytłumaczenia. Wiedział tylko jedno, z pewnością nie chciał
im pomagać. O nie! Nic z tych rzeczy! Wzruszył ramionami. Był ciekawy,
ciekawy czy im się uda. I może tym razem pozwoli,aby uszło im to na
sucho. Tak po prostu, z ludzkiej życzliwości.
Widząc jak światła w sali gimnastycznej się gaszą, udał się
do wyjścia. Kiedy znalazł się już na zewnątrz, stanął za potężnym filarem – tak
bez powodu. Po chwili usłyszał donośny i jakże denerwujący śmiech należący do
nikogo innego jak wariatki z parku vel. Francesci. Włoszka rozmawiała z dwoma
innymi dziewczynami. Była szczęśliwa, przynajmniej tak mu się wydawało. Jej
oczy świeciły się niczym gwiazdy. Jej blada skóra idealnie kontrastowała z
ciemnością nocy. Była piękna, naprawdę piękna i pierwszy raz odważył się to
przyznać.
Kiedy wszyscy już odeszli, a hałas donośnych rozmów ucichł,
Marco powolnym krokiem ruszył w stronę swojego ‘zastępczego domu’. Pomyślał
nawet przez chwilę, że mógłby już do końca życia kłamać Gregoriowi, tylko po to
aby zobaczyć te ogniki w jej oczach. Tylko przez chwilę.
Bo przecież to nie jest miłość, prawda?
Piątek, pierwsza
lekcja
Maxi z zawziętością
zapisywał coś na kartkach swojego zeszytu od matematyki. Nie, to wcale nie były
równania z trzema niewiadomymi. Kratkowany papier, zamiast liczb i zadań,
wypełniały teksty piosenek. Cały wieczór myślał o muzyce, oczywiście chodziło o
sobotnią dyskotekę. Co chwila dostawał nowe wiadomości, w których wtajemniczeni
uczniowie prosili go uwzględnienie ich ulubionych utworów. W plecaku miał całą
stertę płyt, a to nawet nie były wszystkie. Był zadowolony z siebie. Mógł
poświęcić się czemuś, co kocha i przede wszystkim zapomnieć o swoich
problemach, innymi słowy, o Natalii. Nakrzyczał na nią, ale szczerze mówiąc,
wcale nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Należało jej się, stwierdził
ostrząc ołówek, niech raz to ona o mnie zawalczy. Nie chcąc dłużej o tym
myśleć, ponownie oddał się swojej nowej pasji – muzyce.
Dzwonek zadzwonił
szybciej niż się tego spodziewał. Czyżby lekcja matematyki jakimś cudem została
skrócona? Wzruszył ramionami i sięgnął po swój plecak. Wyszedł z klasy i
skierował się w stronę laboratorium chemicznego, w końcu to tam miał kolejną
lekcję. Idąc korytarzem zauważył burzę rudych włosów. O nie! Zawrócił,
ale zanim zdążył uciec, na ramieniu poczuł mocny uścisk. Nie musiał się odwracać,
wiedział kto to jest. Camilla.
- –O co
chodzi? Spieszę się na lekcję – mruknął poprawiając
pomarańczową czapkę. Rudowłosa gniewnie ściągnęła brwi i przyglądała mu się
uważnie.
- –Chciałabym
porozmawiać o Naty – chciał się wycofać,
ale jej dłoń jeszcze mocniej zacisnęła się na jego ramieniu. Jęknął z bólu.
- –Nie
mam ochoty o niej rozmawiać – odburknął- Mam jej
dosyć – skwitował. Torres zmarszczyła czoło, tak jakby zupełnie nie mogła
go zrozumieć. Potrząsnęła burzą ognistych loków.
- –Ona
cię kocha Maxi – wywrócił oczami.
- –Wiesz,
co? Gdyby mnie kochała, to potraktowałaby
mnie w inny sposób – prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem – Z
resztą, skoro tak bardzo mnie kocha, to czemu sama ze mną nie porozmawia – Rudowłosa
zamilkła – Tak myślałem – wywinął się z jej uścisku i zdecydowanym
krokiem podążył korytarzem. Miał tego dosyć, wszyscy traktowali go jak głupie
dziecko. Tak, kochał ją, kochał ją najmocniej jak tylko potrafił. I jeżeli ona
darzyła go jakimkolwiek uczuciem, sama postarałaby się o rozmowę z nim, a nie wysyłała
Camillę. Czekał na jej ruch, chciał aby o niego zawalczyła. Pragnął, aby
wyznała mu swoje uczucia. Chciał szczerości. Nie miał już ochoty na zabawę w
kotka i myszkę. Marzył o miłości.
Bo chyba o miłość warto walczyć?
-,-
Leon mocniej oparł się
na krześle, które cicho zaskrzypiało pod ciężarem jego ciała. Rozejrzał się po
klasie i prawie od razu się skrzywił. Te wszystkie skupione twarze, szeroko
otworzone oczy; wyglądało na to, że chemia organiczna była ciekawa dla każdego
– oczywiście wykluczając jego. Oparł łokcie o ławkę, zastanawiając się nad tymi
wszystkimi alkenami, alkanami, czy jak im tam było. W sumie to wcale nie było
trudne; gdyby tylko się postarał, mógłby spodziewać się conajmniej czwórki na
świadectwie. Problem był jeden – on się nigdy nie starał. Wszystko dotyczące
szkoły obchodziło go tyle co zeszłoroczny śnieg (którego swoją drogą w Argentynie
wcale nie było). Chyba jedynym powodem, dla którego jeszcze siedział w tym
wypełnionem zapachem chemikaliów
pomieszczeniu, była Violetta. Widział jak co chwila podnosi głowę,
uważnie słuchając nauczycielki, tylko po to aby znowu ją spuścić i poświęcić
się rzetelnie prowadzonym notatkom. Co jakiś czas zakładała kosmyk włosów za
ucho. Czasami zastanawiając się nad wyjątkowo trudnym zadaniem, zabawnie
marszczyła swój mały nosek. Uwielbiał na nią patrzeć i gdyby nie fakt, że nie
byli tutaj sami, już dawno by się na nią rzucił.
W pewnym momencie
odwróciła się w jego stronę, zupełnie przypadkiem. Posłała mu delikatny uśmiech
i prawie od razu wróciła do swojego wcześniejszego zajęcia. Uśmiechał się jak
głupi przez kolejne dwie minuty, aż dziw, że nikt jeszcze nie zwrócił na niego
uwagi. Otrząsnął się. Czemu zawsze robił z siebie takiego idiotę? Nie potrafił
z nią rozmawiać, nie potrafił obok niej przebywać. To co w takim razie miał
robić? Chyba najgorsze w tym wszystkim było, że nie zaprosił jej na dyskotekę,
choć miał ku temu zarówno chęci jak i okazję. Po prostu brakowało mu odwagi.
Nie było sposobu, aby zaprosił ją na imprezę, bez zrobienia z siebie
kompletnego głupka. Chociaż...
Wyrwał z zeszytu nie
zapisaną kartkę i pośpiesznie wypełnij ją następującymi słowami:
“ Violetto.
Wiem, że powinienem
zadać ci to pytanie osobiste, ale wypełnia mnie obawa, że jak tylko spojrzę w
Twoje piękne oczy, stracę grunt pod nogami i przestanę myśleć racjonalnie. To
właśnie ze mną robisz, sprawiłaś, że oszalałem. Na Twoim punkcie.
Pójdziesz ze mną na
potańcówkę?
Leon.”
Zdawał sobie sprawę z
tego, że nie było to nic oryginalnego, ale tylko to przyszło mu do głowy w tak
krótkim czasie. Już zagiął karteczkę, ale kiedy miał zamiar rzucić ją w stronę
Violetty, poczuł na sobie czyiś wrogi wzrok. Odwrócił się, a za nim stała
bynajmniej nie zadowolona pani Isabella Normes. W tym momencie do złudzenia
przypominała starą smoczycę, z której nozdzrzy zaraz miał buchnąć palący ogień.
Jak się później okazało, to wcale nie było najgorsze co mogło spotkać Leona.
-
Ta
zwinięta karteczka, to oczywiście zadanie, które właśnie dyktowałam, prawda? – Leon nawet nie zdąrzył odpowiedzieć, gdyż nauczycielka
pochwyciła zwitek papieru, który po chwili rozłożyła. Verdas czuł jak
kilkanaście par oczu śledzi każdy jego ruch. Violetta również. I to ona także
zaraz usłyszy to prostackie pytanie, które tak niestarannie nabazgrolił swoim
niebieskim długopisem. Co ja w ogóle myślałem?
- –“
Violetto... – zaczęła mierząc jedną z najpilniejszych
uczennic swoim zimnym wzrokiem – Wiem, że powinnienem zadać ci to pytanie
osobiście, ale wypełnia mnie obawa, że jak tylko spojrzę w twoje piękne oczy,
stracę grunt pod nogami i przestanę myśleć racjonalnie – Do jego uszu
doszły stłumione śmiechy kolegów i koleżanek. Spuścił głowę z zażenowania. Czemu
to zawsze ja mam największego pecha? – To właśnie ze mną robisz, sprawiłaś, że
oszalałem. Na twoim punkcie.” – po klasie rozległo się kilka gwizdów, które
wprawiły Leona w jeszcze większe zakłopotanie – Nie wróżę ci przyszłości
poety – mruknęła pani Normes, zanim jej zgryźliwy głos zagłuszył donośny
dzwonek.
Zerwał się z miejsca i jako pierwszy wyszedł z klasy. Czy
mogło być gorzej?
- –
Leon!
– odwrócił się. Chyba jednak tak...
Stanęła przed nim. Nie wyglądała na złą, była może trochę
zakłopotana.
- –Przepraszam
za to przed chwilą, ja...
- –Tak
– powiedziała powoli, patrząc w jego oczy.
- –Co? – zmarszczył brwi.
- –Pójdę
z tobą na tę imprezę – uśmiechnęła się
nieśmiało.
I wtedy wpadł w taką euforię, że uścisnął ją najmocniej jak
tylko mógł.
Może ten dzień wcale nie jest taki zły?
-,-
Wieczorem...
Sala gimnastyczna wyglądała przepięknie. Federico przeszło
przez myśl, że Francesca naprawdę przeszła samą siebie. Przy ścianach stały
długie stoły, przykryte błyszczącymi, granatowymi obrusami, a w okół nich
porozwieszane były kolorowe światełka. Z sufitu zwisała kryształowa kula, którą
otaczały złote gwiazdki. Po kątach porozwieszane były przeróżne świecidełka,
które uzupełniały cały obraz. Brakowało tylko dobrej muzyki i ukochanej
osoby...
Zauważył Ludmiłę. Siedziała na jednym z krzeseł, pogrążona w
lekturze. Podszedł trochę bliżej. Albo teraz, albo nigdy – pomyślał.
Odchrząknął głośno, widząc, że dziewczyna zdaje się nie
zwracać na niego uwagi. Podniosła głowę, ale widząc jego piękny uśmiech,
odwróciła wzrok, a na jej policzki wstąpiły ogniste rumieńce.
- –Możemy
porozmawiać? – zapytał kucając obok
niej. Pokiwała lekko głową, cały czas milcząc. Westchnął ciężko i wyciągnął
palce, tak aby mógł ścisnąć delikatną dłoń Ludmiły.
- –Chciałbym
cię przeprosić – popatrzyła w jego
stronę, a w jej orzechowych oczach widniało zdziwienie i cień zainteresowania
- Zrozumiałem, że mogłaś nie być na
to gotowa... Nie chciałbym, abyś czuła się niezręcznie, ale... – pogładził
jej dłoń – Pragnę ci to wynagrodzić... – zrobił krótką przerwę i powoli
wciągnął powietrze przez usta – Tak, więc mam jedno pytanie – pójdziesz ze
mną na szkolną imprezę?
Z jej twarzy nie potrafił wyczytać niczego. Nie wiedział, czy
jest szczęśliwa, czy jest smutna. Przez dłuższą chwilę patrzyła na niego swoimi
oczami, sprawiając, że jeszcze bardziej się denerwował.
W pewnym momencie wzięła jego twarz w swoje dłonie, a na jego
policzku złożyła czuły pocałunek. Odetchnął z ulgą i z uwielbieniem popatrzył
się w stronę swojej wybranki. Nie musiała nic mówić, ta chwila nie potrzebowała
żadnych zbędnych słów. Byli tylko oni. Razem, nierozłączni. Już na zawsze.
Przynajmniej tak wtedy myślał.
-,-
Kiedy zakończyły się
wszystkie przygotowania, zmęczeni uczniowie udali się do swoich domów.
Kolejnego dnia miała się udać impreza, której nigdy nie zapomną. Nie koniecznie
w pozytywnym tego słowa znaczeniu...
-,-
Sobota, późne popołudnie
Francesca usiadła przy
toaletce i spojrzała w swoje odbicie. Długie, hebanowe włosy kaskadami opadały
na jej ramiona. Zielonkawe oczy przysłaniały długie, gęste rzęsy. Była piękną
dziewczyną i nie potrafiła sobie tego odmówić. Tylko dlaczego ta piękna
dziewczyna idzie sama na imprezę? Nikt jej nie zaprosił,w sumie nie dziwiła
się. Od czasu zerwania z Ezequielem tak desperacko szukała chłopaka, że
przyciągała same nieodpowiednie typy. A kiedy już ktoś się jej spodobał, to z
kolei on nie wyrażał nią głębszego zainteresowania. Mimowolnie przypomniała
sobie poprzednie lata spędzone u boku Ezequiela i Valentiny. Nie wszystkie ich
wspólnie spędzone chwile były złe, ale ludzie się zmieniają. Ezequiel nie był
zabawnym chłopakiem, którego kiedyś pokochała, a Valentina już nie była pomocną
dziewczyną. Oboje byli zniszczeni od środka, piękni tylko z zewnątrz. Fałszywi
i przepełnieni jadem i zazdrością. Zdradzili ją i doskonale wiedziała, że nigdy
nie była by w stanie im wybaczyć. Takich rzeczy się nie zapomina, pomyślała
nakładając błyszczyk na swoje usta. Czasami, kiedy nikt tego nie widział,
płakała. Wcale się nie pozbierała po zdradzie najbliższych jej osób, ona
udawała. Głęboko w środku, cały czas cierpiała, ale nie chciała dać im
satysfakcji. Nie chciała, żeby myśleli, że udało im się ją pokonać.
Wstała i powolnym
krokiem ruszyła w stronę dębowej szafy. Wyciągnęła z niej piękną, szmaragdową
sukienkę. Był to jej ulubiony kolor i ulubiona sukienka. Ręką pogładziła miękki
materiał i uśmiechnęła się delikatnie. Będzie w niej wyglądać wspaniale. I
pokarze im wszystkim, że Francesci Resto nie da się złamać.
W tym samym czasie...
Natalia już od kilku
godzin siedziała w domu Camilli. Dzisiaj była ta impreza, na której wcale nie
zamierzała się pojawić. Niestety jej rudowłosa przyjaciółka postanowiła zrobić
wszystko, aby utrudnić Naty życie i tym samym siłą zmusić ją do pojawienia się
na dyskotece. Torres nawet kazała się jej wcisnąć w jakąś księżniczkowatą
kreację rodem z Disney’a. Natalia musiała jednak przyznać, że to granatowe
‘coś’ było całkiem ładne.
W tym momencie Camilla
starała się rozczesać rozkołtunione włosy Hiszpanki. Nawet jej wychodziło, ale
niestety kilka razy udało się jej pociągnąć za włosy Natalii tak mocno, że ta
wydała z siebie głośny krzyk.
- –Czy
to naprawdę konieczne? – zapytała spoglądając
na swoje świeżo pomalowane paznokcie.
- –Tak,
niech Maxi wie co traci – mimowolnie drgnęła na
dźwięk jego imienia.
- –Nie
idę tam dla niego – powiedziała stanowczo.
- –To
chcesz go odzyskać, czy nie? – rudowłosa stanęła
przed nią i spojrzała jej prosto w oczy
– Wybacz Naty, ale powoli przestaje cię rozumieć.
Ja też już siebie nie rozumiem, pragnęła powiedzieć, ale w ostatnim momencie ugryzła się w
język. Chciała być z nim, chciała być z nim z całego serca. Był tylko jeden
problem – on już jej nie chciał. Widziała to w jego oczach. Ignorował ją,
wczoraj nawet ani razu się na nią nie spojrzał. Nie chciała go do niczego
zmuszać.
- –On
mnie już nie chce – stwierdziła po raz
kolejny, tym razem na głos. Mogła przysiąc, że jej przyjaciółka właśnie wywraca
oczami.
- - Żartujesz
sobie? On po prostu się boi...
- - Czego?
- –
Odrzucenia.
Boi się tego, że go zostawisz, a on zostanie z niczym – powiedziała. Potem już nie odezwała się ani słowem. Naty
uważała, że robi to specjalnie –chciała dać jej szansę na zastanowienie się nad
swoim zachowaniem. Może wreszcie powinna przestać się mazgaić i zawalczyć o
niego? Przygryzła dolną wargę. Nie wiedziała, co może zrobić. Wiedziała tylko,
że nie może go stracić.
Nie tym razem...
-,-
Ludmiła powoli zdjęła
z nosa duże okulary. Odkręciła wodę w kranie i obmyła pod nią zziębnięte ręce.
Drżącą ręką sięgnęła po małe, niebieskie pudełeczko. Soczewki. Sama nie
wiedziała czemu dała się na to namówić. Delikatnym ruchem nałożyła na swoje
źrenice małe szkiełka. Jedno i drugie. Ponownie się sobie przyjrzała. Musiała
przyznać, że wyglądała inaczej. Nie mogła zauważyć żadnej znaczącej zmiany w
swoim wyglądzie, może jedynie jej bursztynowe oczy były bardziej widoczne.
Ostrożnie podniosła
wieszak z śnieżnobiałą sukienką, jakby się bała, że uszkodzi tą delikatną
kreację. Chciała być piękna. Tego jednego wieczora chciała zabłysnąć. Chciała,
aby wreszcie zwrócono na nią uwagę i przestano traktować ją jak zwykłą kujonkę.
Wsunęła się w
sukienkę, tak szybko, że nim się zdążyła zorientować, jej ciało pokrywał
mięciutki materiał. Czuła się lekka jak piórko. Stanęła na palcach i okręciła
się powoli, rozkoszując się dotykiem białych piórek.
Była szczęśliwa. Po
raz pierwszy od dłuższego czasu uwierzyła w siebie.
Dzięki niemu.
–Federico – wyszeptała czule, a na jej twarzy pojawił się delikatny
uśmiech. Była piękna. Dla niego.
-,-
Wieczorem...
Zeszła po schodach,
ubrana tak jak wcześniej zapowiadała – w czerwoną sukienkę. Już nadszedł czas.
Już za pół godziny miał zacząć się kolejny niezapomniany wieczór w towarzystwie
Leona. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Godzinę temu wszystkie pyszności
przygotowane przez Olgę zostały odwiezione do szkoły. Już zaraz, już za chwilę
będzie mogła poczuć woń jego słodkich perfum, wtuli się w jego tors i pocałuje
jego rozgrzane usta...
- –
Violu...
– jej rozmyślania przerwał ojciec – Na
pewno tam chcesz iść? – zapytał, oczywiście jedynie dla pewności.
- –Tato... – zaśmiała się, kręcąc głową z rozbawienia – Nic mi się
nie stanie, przecież to nie tak jakbym była tam sama. Będzie ze mną Leon – wzdrygnął
się na dźwięk imienia chłopaka z którym ,z zupełnie dla niego niewiadomych
powodów, chciała spotykać się jego córka.
-
No
tak – mruknął pod nosem.
- –Nie
przesadzaj, przecież Fede też tam będzie!
- –No
dobra, dobra – machnął ręką kierując
się w stronę gabinetu – Baw się dobrze! – powiedział zanim zniknął za
dębowymi drzwiami. Teraz prawdopodobnie pogrąży się w pracy, aby tylko
zapomnieć o fakcie, że jego córeczka będzie tańczyć w ramionach jakiegoś
chłystka.
Zaśmiała się jeszcze, zanim skierowała się w stronę wyjścia.
Jednak przypomniała sobie o przyjacielu, który jeszcze nie zdążył wyjść ze
swojego pokoju. Spojrzała nerwowo na zegarek.
- –
Fede!
– krzyknęła – Chodź, Ramallo już na nas
czeka!
Z pokoju przyjaciela wydobył się cichy jęk. Po chwili
wykrzyknął.
-
Dojadę
później, nie jestem jeszcze gotowy!
Wzruszyła ramionami. Federico stroił się już od dwóch godzin,
czyli dwa razy dłużej niż ona sama. A przecież miała o wiele więcej roboty!
Makijaż, kolczyki, buty, torebka... To
był jedynie początek listy. Chwilami zastanawiała się, czy nie popada w
paranoje, ale za każdym razem usprawiedliwiała się tym, że chce wyglądać
idealnie. Chciała, żeby patrzył tylko na nią.
Poprawiła jeszcze sukienkę i zamaszystym krokiem ruszyła
przed siebie.
To będzie niezapomniana noc!
-,-
Zatrzasnął za sobą drzwi, uprzednio żegnając się z wujkiem.
Mężczyzna był wyraźnie zadowolony i jeszcze bardziej zdziwiony faktem, że jego
siostrzeniec stroi się dla jakiejś dziewczyny; nie obyło się bez przesłuchania.
Leon jednak pozostawał nieugięty i nie zdradzał wujowi imienia swojej wybranki.
Jeszcze nie teraz.
Poprawił czerwony krawat i nerwowo zacisnął na nim spocone
dłonie. Obawiał się, że może za bardzo się postarał i jeszcze wyjdzie na
jakiegoś sztywniaka. Spokojnie Leon.. Spokojnie.
- –Dla
kogo tak się stroisz? – zacisnął zęby. Tylko
nie on!
- –Odwal
się – mruknął wkładając ręce do kieszeni. Nie
miał najmniejszej ochoty się z nim kłócić. Nie teraz kiedy spieszył się, aby
zobaczyć swoją ukochaną.
- –Po
co takie nerwy? – Rodriguez prychnął – Czyżby
Violetta się nad tobą zlitowała? Na randkę sobie idziecie? Jak miło – jego
usta wykrzywiły się w szyderczym uśmieszku. Verdas siłą powstrzymywał się od przywaleniu
mu prosto w nos.
- –A
żebyś wiedział.
- –Wiesz,
na twoim miejscu nie miał bym tak wysokich nadziei – zaśmiał się, kręcąc głową z boku na bok – Nawet ja nie
miałbym z nią szansy – Verdas uniósł jedną brew – Ale i tak większą niż ty.
- –Zostaw ją – warknął – Nie masz prawa jej dotknąć, ani nawet o niej myśleć! – krzyknął, mocno zaciskając pięści.
Doprowadził go do szału.
- –Zdenerwowany? – zapytał śmiejąc się pod nosem.
Leon podniósł wzrok. Patrzył na
niego przez dłuższą chwilę,a jego spojrzenie wypełniała nienawiść. Nienawidził
go. Doskonale wiedział do czego jest zdolny Ryan Rodriguez. Nie chciał
pozwolić, aby zabrał mu Violettę. Wszystko, ale nie nią.
I wtedy stało się coś, czego
blondyn zupełnie się nie spodziewał. Verdas odszedł bez słowa. Nie uderzył go,
nie obraził. Po prostu odszedł. Odpuścił. Dla niego najważniejsza była
Violetta. I tylko ona się dla niego w tym momencie liczyła.
Ryan stał jeszcze przez chwilę na
korytarzu. Dopiero teraz zauważył, jak bardzo zmienił się Leon Verdas. Zmieniła
go dziewczyna, niby zwykła. Właśnie, niby. Usiadł na schodku i wyciągnął z
kieszeni paczkę papierosów. To nie tak miało być, pomyślał bawiąc się czerwoną zapalniczką,to nie tak miało być.
-,-
Na imprezie...
Stał przy jednym ze stolików, w
dłoni trzymając szklankę z wiśniowym ponczem, w którym teoretycznie nie powinno
być alkoholu. Impreza oficjalnie została rozpoczęta. Maxi puścił już kilka
dobrych kawałków, a na parkiecie bawiło się już trochę osób. Gdzieś mignęły mu
Natalia i Camilla, ale po reszcie znajomych nie było nawet śladu. A co
najgorsze, nigdzie nie było Violetty. Przełknął ślinę. A co jeśli dała mu
kosza? Albo, co gorsza, coś jej się stało?
Jego nerwy zostały ujarzmione jak
tylko w wejściu pojawiła się ona. Przez myśl przeszło mu, że nie mogła już być piękniejsza. Poruszała się
zwinnie niczym kotka. Śledził każdy jej ruch. Była ubrana w czerwoną sukienkę,
przez którą jego oczy prawie nie wyleciały z orbit. Wiedział, że nie on jeden
tak o niej myśli. Nie podobało mu się to, że ktoś inny mógł by na nią patrzeć.
Miał ochotę wydrapać oczy każdemu innemu chłopakowi, znajdującego się w tym
pomieszczeniu. Ona była tylko jego.W tej chwili można by go nazwać szaleńcem. Krew buzowała w jego żyłach, a
serce biło niczym młot pneumatyczny. Tak, więc, kiedy wreszcie przed nim
stanęła – myślał, że zemdleje.
- –Hej Leon – uśmiechnęła się lekko i położyła dłoń na jego ramieniu.Zakręciło mu się w
głowie. Co
ona ze mną robi?
- –Cześć – wyjąkał, spuszczając głowę – Pp...pięknie wyglądasz – wydukał. Za każdym razem, kiedy otwierał usta język
plątał mu się niesamowicie i w efekcie końcowym wychodził na głupka.
- –Ty też niczego sobie – zaśmiała się – Nie wiedziałam, że nosisz coś innego od skórzanej kurtki.
Pokiwał głową, śmiejąc się
nerwowo.
- –Co się z tobą stało? – zapytała klepiąc go po plecach – Rozluźnij się trochę!
- –Dobrze, przepraszam...
- –Nie przepraszaj – uśmiechnęła się – Po prostu baw się dobrze – mrugnęła porozumiewawczo i ruszyła w stronę parkietu.
- –Cco robisz? – zapytał robiąc krok w jej kierunku. Odwróciła się do niego i wzruszyła
ramionami.
- –Idę się bawić – oznajmiła dumnie unosząc głowę – Jak chcesz to możesz dołączyć...
I wtedy jak za sprawą
czarodziejskiej różdżki odzyskał całą pewność siebie, która wcześniej zdawała się z niego
wyparować. Dogonił ją – Dobry wybór – zaśmiała się, pozwalając, by położył swoje dłonie na jej biodrach. Ona
zarzuciła mu ręce na szyje i popatrzyła głęboko w szmaragdowe oczy.
Maxi akurat puścił jakiś wolny
kawałek, dając im doskonałą okazję do nacieszenia się sobą. W głowach
siedziały im te same myśli. Pragnęli siebie nawzajem, chcieli być z sobą, ale
żadne z nich nie chciało wykonać tego decydującego pierwszego kroku. Kto się
odważy?
- –
Leon? – szepnęła po kilku sekundach, cały czas wpatrując się w jego oczy. Wzięła głęboki wdech – Mogę ci coś
powiedzieć?
Szatyn kiwnął głową i tym samym
przyciągnął ją bliżej do siebie.
- –Cokolwiek – wyszeptał w jej włosy.
Przełknęła ślinę. Nie miała
pojęcia jak to powiedzieć...
-
Widzisz – zaczęła, a jej głos niespodziewanie zaczął drżeć – Jest taki chłopak..
Odsunął się trochę, aby spojrzeć
jej prosto w oczy. Inny chłopak?To nie może się dobrze skończyć.
- –
Tak? – starał się brzmieć spokojnie, ale wcale mu to nie wychodziło.
- –Tak, więc, jest taki chłopak, który bardzo mi się podoba.
Zaraz,zaraz... Otworzył szeroko oczy, jakby nie
mógł uwierzyć w jej słowa. Co to miało znaczyć?
- –Znam go? – w jego głosie wyczuła jad, którego tam wcale nie miało być.
Zastanowiła się.
- –Tak, znasz go bardzo dobrze.
Nie wytrzymał. Odsunął ja od siebie
i wybiegł. Musiał się stamtąd wydostać. Nie mógł dłużej tego znieść, czuł jak
jego serce staje w miejscu...
- –Leon! – krzyknęła za nim i ruszyła za nim. To przecież było nieporozumienie! Ona
mówiła o nim, to wszystko było o nim. Na Ziemi nie było nikogo innego z kim
chciała by być. Liczył się tylko on.
Leon, gdzie jesteś?
-,-
Francesca zajadała się kawałkiem
pizzy. Musiała jakoś uczcić swoje zwycięstwo, udało jej się zorganizować
wspaniałą imprezę. No cóż, może inni pomogli trochę, ale to było głównie jej
osiągnięcie! Byłaby najszczęśliwszą osobą na ziemi, gdyby tylko miała z kim
zatańczyć. To była jedna z takich chwil, w których uważała siebie za
najbardziej żałosną dziewczynę na całej planecie. Tylko ona nie szalała na
parkiecie, tylko ona nie miała randki. Tylko ona...
- –Czyżby chłopak cię zostawił? – rozpoznałaby jego szyderczy głos
wszędzie. Stał kilka metrów od niej i uśmiechał się złośliwie, zupełnie jakby
cieszył się z jej nieszczęścia.
- –Kto cię tu w ogóle wpuścił? – postanowiła nie reagować na jego zaczepki. Była od
niego lepsza. Mądrzejsza, dojrzalsza i...
- –Sam przyszedłem. Wstęp
jest wolny – rozejrzał się po
sali gimnastycznej – Muszę przyznać, że to wszystko wygląda nawet znośnie.
Wywróciła oczami.
- –Czego chcesz?
- –A czy ja zawsze muszę czegoś chcieć? Przyszedłem tutaj, żeby
sobie potańczyć – włożył dłonie do kieszeni marynarki i kiwnął głową w stronę parkietu
wypełnionego rozbawionymi i szczęśliwymi nastolatkami.
- –Nie wiedziałam, że potrafisz – mruknęła i skrzyżowała ręce na
klatce piersiowej. Marco Tavelli zachowywał się co najmniej dziwnie. Chociaż
nie, na twarzy wciąż miał ten złośliwy pół-uśmieszek, który tak bardzo ją
denerwował. W ogóle on cały był strasznie denerwujący. Był nie do zniesienia z
tymi swoimi czarnymi kędziorkami, błyszczącymi oczami, silnymi ramionami... O czym ja w ogóle
myślę?!
Kiedy zagłębiała się w swoim
przemyśleniach, Marco wykorzystał chwilę jej nieuwagi i za rękę pociągnął ją w
stronę parkietu.
- –Co robisz?! – fuknęła, ale o dziwo wcale nie próbowała wyrwać się z jego uścisku.
- –Jak to co? – popatrzył na nią, jakby była niespełna rozumu – Mówiłem, że
przyszedłem tu po to aby potańczyć. Nie sądzisz chyba, że będę tańczył sam?
- –Jesteś idiotą – sarknęła zarzucając mu ręce na szyje.
- –A ty jesteś kretynką – objął ją w talii.
Tańczyli tak chwilę i oboje nie
mogli zrozumieć swojego zachowania. Byli wrogami, a przecież wrogowie nie
tańczą ze sobą, z pewnością nie w taki sposób.
- –Wiesz, co Resto?
- –Co?
- –Jak nic nie mówisz to jesteś nawet ładna – zaśmiała się.
- –A ty tymczasem jesteś tak samo ohydny jak wcześniej.
- –A mimo tego ze mną tańczysz.
Zamilkła. Po raz pierwszy nie
czuła potrzeby dopieczenia mu. Tańcząc w jego objęciach czuła się niesamowicie,
a cała nienawiść jaką w sobie nosiła zdawała się z niej wyparować. Liczył się
ten moment, ta chwila. Tylko oni.Francesca i Marco. Marco i Francesca.
Razem tylko w ten jeden, jedyny
wieczór. Później będą mogli wrócić do nienawidzenia siebie nawzajem, ale
teraz... Teraz byli w sobie zakochani. Tak przez jedną, krótką chwilę.
Tylko w tą jedną noc.
-,-
- Leon!
Ona wciąż za nim biegła, a on
wciąż przed nią uciekał. Biegł, jak tylko najszybciej mógł, ale nawet on po
chwili zaczął tracić siły. Zatrzymał się na chwilę, a kiedy już miał ruszyć
dalej,ona go dogoniła.
- –Leon.
Ignorował ja, idąc dalej. Nie
mógł, nie chciał pokazać jej jak bardzo go to zabolało. Kłębił w sobie te
wszystkie emocje, które za chwilę miały wybuchnąć.
- –Leon, proszę – odwrócił się na dźwięk jej płaczliwego głosu.Był słaby – Nie rób mi tego...
Nagle zalała go potężna fala
emocji. To była jego ostatnia szansa. Nie ważne jak bardzo go to będzie później
bolało – musiał to zrobić. Podszedł do niej i mocno przyciągnął ją do siebie.
Ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował. Wybuchł. Wszystko, co do niej czuł
ukazał właśnie w tym pocałunku. Całował ją zachłannie, jakby miał już jej więcej
nie zobaczyć. Od środka wypełniał go ogień. Jej usta smakowały tak słodko. Nie
chciał wierzyć w to, że być może już nigdy ich nie dotknie, nie poczuje ich
smaku. Nie mógł się opamiętać. A ona oddawała każdy jego pocałunek ze zdwojoną
siłą, tak długo czekała na tą chwilę... Oboje kompletnie zatracili się w
niebiańskiej rozkoszy, której zakończenia tak bardzo się bali.
- – Przepraszam – wyszeptał – Wiem, że nie powinienem tego robić... Wiem, że twoje serce
należy już do kogoś innego, ale ja musiałem pokazać ci, co o ciebie czuję.
- –Leon...
- –
Nie – powiedział stanowczo – Daj mi skończyć – dodał już łagodniej – Zakochałem się w tobie, oszalałem na twoim punkcie. Jest to
zabawne, gdyż ja chyba nigdy nie wierzyłem w miłość – spuścił głowę – Kiedy pojawiłaś się w
moim życiu, też w nią nie wierzyłem. Myślałem, że nie potrzebuję nikogo, ale z
czasem udowodniłaś mi, że sprawa ma się zupełnie inaczej. Dałaś mi to, czego
potrzebowałem. Stałaś się stałym elementem mojego życia. Dla ciebie wstawałem
każdego ranka, dla ciebie przychodziłem do szkoły, dla ciebie wciąż żyłem.
Jestem w tobie zakochany do szaleństwa Violetto Castillo. I już nie potrafię
bez ciebie żyć. Ale ty pokochałaś kogoś innego – przerwał na chwilę – rozumiem to. Nie
zasługuję na ciebie i nigdy zasługiwać nie będę. Chcę jednak, abyś zrobiła dla
mnie jedną rzecz – pogładził ją po zaróżowionym policzku – Powiedz mu, że jeżeli choć raz będziesz przez niego płakała,
to ja go znajdę i zabiję. Obiecuję.
Nastała cisza.
- –W takim razie mam nadzieję, że mnie nigdy nie zranisz – powiedziała, spoglądając mu prosto
w oczy.
Zmarszczył brwi.
- –Co? Nie rozumiem, o co cho...
Stanęła na palcach i delikatnie
musnęła jego usta.
- –Czyli to ja...
- –Tak to ty jesteś tym chłopakiem – uśmiechnęła się delikatnie, a na
jego twarzy już nie było złości, smutku i zmartwienia. Była tam tylko miłość.
Przyciągnął ją do siebie i objął
ją w talii.
- –W takim razie chyba nie masz wyboru-musisz zostać moją
dziewczyną.
Zaśmiała się.
- –Najwyraźniej tak – zarzuciła mu ręce na szyję.
- –Co ty powiesz, abyśmy dokończyli nasz taniec? –wyszeptał prosto do jej ucha.
- –Ale przecież nie ma muzyki...
Wzruszył ramionami.
-
Oh and I, I don’t take it lightly. The trouble, that I’ve
gone through to get you to know who I am – zanucił jej ulubioną piosenkę – Oh and I, I can’t find
a reason to be happy in this heartbreak...
- –Wiesz, że fałszujesz – mruknęła, delikatnie unosząc kąciki ust.
- –Wiem.
- –
I wiesz, że Josh Groban śpiewa to o wiele lepiej od ciebie? –
droczyła się z
nim.
- –Ach tak? – zapytał – a czy Josh Groban całuje tak świetnie jak ja?
Pocałował ją, już po raz drugi
tego wieczoru. Nie przeszkadzało mu to, mógłby całować ją całymi dniami. Gdyby
tylko mógł...
- –
Nie miałam okazji sprawdzić – zachichotała i wystawiła mu język.
- –I nie będziesz miała, bo jak tylko ten piosenkarzyna się do
ciebie zbliży, odrąbie mu obie ręce – powiedział całkiem poważnie – I nogi.
- - Wiesz, że jesteś uroczy, kiedy masz te swoje napady
zazdrości?
- - Wiem.
- - Dobrze – wtuliła się w niego mocno.
I tak tańczyli jeszcze przez
dłuższą chwilę. Zakochani w sobie do szaleństwa. Szczęśliwi. Gdyż kiedy byli
razem, nie groziło im żadne niebezpieczeństwo.
Tylko miłość.
-,-
[rozmowa telefoniczna]
- - Halo?
- - Cześć,
to ja. Chciałem powiedzieć, że wszystko idzie zgodnie z naszym planem.
- - Czyli
są już razem?
- - Tak.
Są w sobie zakochani.
- -Tym
lepiej. Im mocniej się kochają, tym bardziej będą cierpieć, gdy skończy się ten
cały teatrzyk.
- - Muszę
kończyć, jeszcze mnie usłyszą...
- - Rozumiem.
Dobra robota, cieszę się, że dołączyłeś do naszego małego zespołu.
Rozłączył się.
Wyjrzał zza pnia grubego dębu i powolnym krokiem ruszył w
stronę szkoły. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak wielki błąd właśnie popełnił.
-,-
Podczas gdy Violetta i Leon tańczyli przy świetle gwiazd, na
sali gimnastycznej właśnie pojawiła się Ludmiła. Stanęła przy wejściu,
zwracając tym samym na siebie uwagę wszystkich imprezowiczów. Nie, nie
zachwycali się Ludmiłą Ferro. Zachwycali się tajemniczą blondynką, poruszającą
się z gracją godnej zawodowej tancerki. Nie rozpoznali jej, choć jej nie
zdawało się to przeszkadzać. Zatoczyła piruet, rozglądając się po znajomych
twarzach, niestety nie znalazła wśród nich przystojnego Włocha. Zagubiona,
niczym mała dziewczynka krążyła po sali, szukając swojego ukochanego, ale
nigdzie nie mogła zauważyć pary bursztynowych oczu. Sięgnęła po szklankę z
ponczem, a potem po kolejną. Przełknęła słodko- gorzki napój i zaczęła nerwowo
przygryzać paznokcie. Okropny nawyk, którego nie potrafiła się pozbyć, mimo
wielu lat starań. To miała być najlepsza noc w jej dotychczasowym,
siedemnastoletnim życiu, a tym czasem jej ukochany zdawał się wyparować w
powietrze. Przygryzła wargę. Fede, gdzie jesteś?
- - Co
taka piękna dziewczyna, robi tu sama? – odwróciła
głowę w stronę głębokiego, męskiego barytonu i w momencie gdy ujrzała jego
właściciela, wytrzeszczyła oczy. Znała go, chyba każdy go znał. Przystojny i
denerwująco pewny siebie. Taki właśnie był Juan Guiermo, jeden z najlepszych
zawodników drużyny koszykarzy. I to on, właśnie on do niej
zagadał?
- - Czekam
na kogoś – wyszeptała nieśmiało, wciąż uciekając przed
jego wzrokiem. Była zawstydzona tą całą sytuacją, nie była przyzwyczajona do
obecności szalenie przystojnych chłopców. Cóż, wyjątkiem był Federico, który
mimo wszystko wciąż pozostawał dla niej ideałem.
- - To
może potańczymy? – zapytał, wyżej unosząc
kąciki ust – Poczekasz sobie na tego ‘kogoś’ w moich ramionach. Co ty na to?
– instynktownie cofnęła się o krok, była wręcz onieśmielona jego postawą.
Mimo tego, nie mogła powstrzymać się od delikatnego uśmiechu. Chociaż raz w
życiu, ktoś popatrzył na nią inaczej; jak na piękną dziewczynę.
-
Zgoda.
Szkoda tylko, że w tej chwili zapomniała, o tym, że pierwszą
osobą która odkryła jej piękno był Federico. Była dla niego piękna, bez
eleganckich sukienek i drogich kolczyków. Kochał ją taką jaka była...
-,-
Biegł przez szkolne korytarze, w dłoni ściskając bukiet
czerwonych róż. Podwinął rękawy eleganckiej marynarki, której wybranie zajęło
mu dwie godziny. Stanął przed drzwiami do sali gimnastycznej. Wziął głęboki
wdech. Kilka minut temu wysłał Maxiemu wiadomość, prosząc go, aby kolejną
piosenką jaką puści była Can You Feel The Love Tonight. Kiedy usłyszał
pierwsze nuty ulubionego utworu swojej ukochanej, uśmiechnął się delikatnie i
popchnął potężne drzwi. Stanął w wejściu, tym samym zwracając na siebie uwagę
wszystkich zgromadzonych uczniów.Prawie.
There’s a calm surrender
To the rush of day,
When the heat of the rolling wind can be turned away.
Czy to była naprawdę ona? Wystrojona, umalowana i bardziej
podobna do gwiazdy filmowej niż do jego Ludmiły. Ale to była ona. Poznał ją po
tych błyszczących, czekoladowych oczach, które wpatrywały się w...
Zamarł. Nie w niego.
An enchanted moment and it sees me through
It’s enough for this restless warrior,
Just to be with you.
To miała być ich chwila. To on miał spoglądać na nią z
miłością, to on miał trzymać w dłoni jej delikatną rączkę. To on...
Can you feel the love tonight?
It is were we are
It is enough for this wide eyed wonderer
That we got this far
Zacisnął dłonie na bukiecie róż tak mocno, że ostre kolce
powoli wbijały się w jego skórę. Nie zabolało go. Nieporównywalnie większy ból,
przeszywał go na widok jego Ludmiły, tańczącej w objęciach kogoś
innego. Uśmiechała się. Bawiła się dobrze, w towarzystwie chłopaka, który
wcześniej nigdy nie zwrócił na nią uwagi. Federico miał ochotę się popłakać jak
małe dziecko, które tęskni za ulubionym pluszowym misiem.
And can you feel the love tonight?
Spojrzała w jego stronę. Widział
jak próbuje otworzyć usta, aby coś powiedzieć. Zatrzymała się. Zrobiła jeden,
chwiejny krok w jego stronę. Ale... To nic nie dało. Już za późno.
Rzucił różami o ziemię i z furią
popchnął drzwi, wydostając się z tej piekielnej dyskoteki. Słyszał jej krzyk.
Biegł dalej. Wcześniej obiecał sobie, że już nigdy nie będzie cierpiał. I co to
dało? Cierpiał, cierpiał bardziej niż kiedykolwiek wcześniej? Dlaczego? Bo
Ludmiłę kochał naprawdę.
Gorąca krew spływała po jego
palcach, kiedy drżącą ręką sięgnął po telefon. Jedna część jego z całych sił
próbowała go zatrzymać, ale ta druga, silniejsza, wciąż pchała go do przodu.
Połączył się.
- - Cześć – wydukał. Przecież to była dobra decyzja. Już nie będzie musiał cierpieć.
Nigdy więcej. Więc dlaczego było to dla niego tak trudne?
* *************************************************************
WRESZCIE! Uff, udało mi się to skończyć! Mam nadzieję, że to wszystko trzyma się kupy. Reszta wieczoru będzie wam znana dopiero w retrospekcjach z następnego rozdziału :D Dramatyczny koniec, prawda?
No nic, dziękuje za wszystko i obiecuję poprawić wszystkie głupie błędy, których w tym rozdziale jest pewnie dużo.
Pozdrawiam serdecznie!
P.S - Kocham Was <3
0