Nieznajomi w Nocy
"Two lonely people, we were strangers in the night"
Wieczór pierwszy.
Był to
kolejny piątkowy wieczór. Zaśmiał się , nosem wciągając palący zapach tytoniu.
To naprawdę było zabawne – ta cała rutyna. Każdy piątkowy wieczór kończył jak i
zaczynał się tak samo. Ten sam, właściwie już nudny klub w samym centrum Buenos
Aires. Właściwie jedynym zmiennym elementem tych wszystkich nocnych wypadów
były dziewczyny; za każdym razem z inną wsiadał do srebrnego volvo. Ruda,
brunetka, blondynka. Różnorodność dodaje życiu pikanterii – kiwnął
głową, jakby zgadzając się sam z sobą. Wziął do dłoni szklankę złocistej
brandy. Ścisnął ją w dłoni, taka krucha. Bywał tu tak często, a jednak
każdy drink wypijał tak, jakby pierwszy raz miał w ustach alkohol. Bourbon,
whisky, wódka. Nieważne, co tak naprawdę pił – rozkoszował się każdym łykiem.
Kiedyś nawet barman, jakby nieumyślnie, napomknął mu o oczywiście
domniemanym alkoholizmie. Wtedy parsknął śmiechem i wyrzucił na blat dwa
banknoty, zamawiając coś nieco mocniejszego niż zwykle – nazwa tak
skomplikowana, że nawet na trzeźwo nie zdołałby jej zapamiętać.
Obrócił
się na skórzanym taborecie, wzrokiem jeżdżąc po wypełnionym półmrokiem klubie.
Migające, jaskrawe światła odkrywały kawałki przepełnionego parkietu. Jak
zwykle – jego uwagę przykuło kilka dziewczyn. Znał takie lepiej niż własną
kieszeń, rozpoznawał je na kilometr. Lata doświadczeń. Wziął kolejny łyk
brandy. Dzisiaj postanowił zaczekać. Najpierw pragnął się porządnie odprężyć –
a taki stan następował zwykle dopiero po trzech, czterech drinkach. Był
dostatecznie rozluźniony, a przy tym wystarczająco świadomy, aby nie
przypadkiem nie przegapić ani chwili wieczoru, a może raczej nocy?
Usłyszał
ciche westchnięcie oraz nadchodzący po nim stanowczy, pełen zdecydowania głos.
- Whisky
z colą.
Odwrócił
się, a jego oczom zamiast dobrze zbudowanego macho o nieco wysokim głosie,
zobaczył drobną, a właściwie nawet kruchą brunetkę. Pierwsze, co mu
przyszło do głowy, to, że ona zupełnie tu nie pasowała. Włosy związane w
zwykłego, wysokiego kucyka. W dodatku zamiast króciutkiej sukienki, miała na
sobie granatową bluzeczkę i ciemne dżinsy. Chociaż jedno musiał przyznać, nawet
tak wyglądała nieźle.
-
Przeszkadzam ci w czymś? – podniósł wzrok, spoglądając w jej oczy. Założyła
nogę na nogę i wpatrywała się w niego świdrującym spojrzeniem, popijając
słabego, jak na jego gust drinka. Czas
działać?
-
Właśnie podziwiałem… - przerwał w połowie zdania, posyłając jej jeden ze swoich
czarujących uśmiechów, tak na wszelki wypadek.
- Jeżeli
podziwianie to według ciebie gapienie się na moje cycki, to sorry – nie jestem
zainteresowana.
Posłała
mu jeszcze pełne pogardy spojrzenie i kontynuowała sączenie napoju. Zmarszczył
czoło. Czy ja się przesłyszałem?
-
Słucham? – zapytał jeszcze, żeby mieć pewność.
Odstawiła
szklankę, gestem ręki prosząc barmana o kolejnego drinka. Zacisnęła usta w
wąską linię i oparła łokcie o blat. Czyli tak się bawimy?
- Roy,
dopisz to na mój rachunek –rzucił swobodnie i ponownie na nią spojrzał, jakby
wyczekująco. Ona tylko prychnęła i przecząco pokręciła głową.
- O,
nie. Myślisz, że nabiorę się na tą sztuczkę?
Tak.
- Jaką
sztuczkę? – udawał zdziwionego – Po prostu staram się być miły.
Przez
kolejne kilka sekund prowadzili tą dziwną, wręcz dziecinną wojnę na wzrok.
Tymczasem Roy pogwizdywał cicho, polerując szklankę, mając przy tym nadzieję,
że nie będzie musiał wzywać ochrony.
Położyła
na stole kilka monet i szybko wstała, wręcz zeskoczyła z taboretu. Zniknęła w
tłumie, zostawiając go samego z tą żałosną whisky z colą, którą nawet nie mógł
się porządnie upić.
Zamówił
kilka kolejnych drinków. Później wszystko poszło jak po maśle. Znalazł jakąś
łatwą blondynkę i jak zwykle otworzył drzwi do swojego srebrnego volvo. A
kolejnego ranka, pożegnał ją obietnicą kolejnego spotkanie.
I koło się zamyka.
******
Wieczór drugi.
Wkurzony
uderzył pięścią o blat.
- Duża
szkocka – warknął, wyjmując z kieszeni zmiętolony banknot. Miał wyjątkowo zły
humor, choć tak naprawdę nie miał ku temu żadnych powodów. Jak zwykle powodziło
mu się świetnie. Cholera. Przecież to powinno mu się podobać? Miał kupę
pieniędzy, powodzenie u dziewczyn, a dodatkowo był nieziemsko przystojny.
Tak, Leon Verdas zdecydowanie nie miał na co narzekać. Więc o co chodzi? Co
jest do cholery ze mną nie tak?
Ścisnął
szklankę w dłoni, prawie pękła. Wziął dużego łyka, aż się zachłysnął.
Odchylił głowę do tyłu, rozkoszując się gorzkim smakiem drinka. On też, wciąż
był taki sam, tyle, że to mu wcale nie przeszkadzało.
- Whisky
z colą.
Znowu?
Odwrócił
się. I miał rację, to była ona. Tylko, że tym razem rozpuściła włosy, wyglądała
inaczej. Ładniej?
- Oh –
westchnęła, wykrzywiając usta w grymas – To ty.
Wyprężył
się dumnie, jakby poznawał ją po raz pierwszy i chciał zaimponować jej swoją
muskulaturą. Poddać się? Nigdy.
- Mam
wrażenie, że wróciłaś tu dla mnie – zaczął od bezczelnej odzywki, nie wiedząc
właściwie czemu. Lubię, gdy się złości.
- A ja
mam wrażenie, że powinieneś dostać w pysk – prychnęła, mrużąc oczy. Wściekła. – Mam chłopaka – dodała już ciszej, jakby
cała pewność siebie wyparowała z niej w ciągu kilku sekund.
Rozbawiony,
rozejrzał się wokoło.
-
Naprawdę? – przechylił głowę, uśmiechając się kpiąco. Złośliwiec. – Jakoś go
tutaj nie widzę.
-
Zamknij się – wycedziła przez zęby. I choć zapewne chciała wypowiedzieć to z
większą determinacją, albo poprawka : jakąkolwiek, to wszystko zabrzmiało
bardziej jak prośba, lub co gorsza błaganie.
Widział
jak zaciska te swoje małe dłonie na szklance i za jednym zamachem wypija tą żałosną
whisky z colą.
- Co tak
ostro? – nie zamierzał odpuszczać. – Po prostu stwierdzam fakty. Chłopaka nie
widać, chłopaka nie ma – proste.
Siedziała
cicho. Uniosła dłoń, prosząc zmęczonego już Roya o kolejnego drinka.
Przestać? Teraz? Przecież świetnie się bawię.
- I
wiesz, co? – postanowił zadać ostateczny cios. – To całe udawanie jest żałosne.
Jeżeli tak bardzo chciałaś pójść ze mną do łóżka, wystarczyło powiedzieć, a nie
wystawiać takie durne przedstawienie. P r a w d o p o d o b n i e bym
się zgodził.
Cisza.
Roy bez słowa położył drinka na blacie. Ona chwyciła szklankę tak mocno, że
mógł przyrzec, że ta zaraz pęknie. I nim się zorientował, ta cholerna whisky
z colą, wylądowała na jego twarzy.
- Jesteś
dupkiem – warknęła, i choć widział jak bardzo jest wściekła, nie mógł nie
zauważyć łez gromadzących się w jej oczach. I znów, nim się zorientował -
uciekła. Zniknęła. Ponownie.
I znów
było tak samo. Tylko, że teraz siedział przy barze, cały mokry i w dodatku
śmierdzący tym zbyt słodkim drinkiem. Roy co jakiś czas posyłał mu te swoje słynne
spojrzenie, jakby chcąc go wpędzić w
poczucie winy. Nie musiał. I bez tego czuł się podle.
Tego
wieczoru sam wrócił do domu. Chyba po raz pierwszy.
***
Wieczór trzeci.
Usiadł
przy barze, jak zwykle wybierając to samo miejsce – trzecie od prawej.
Podciągnął rękawy koszuli i sięgnął po czekającego już na niego drinka. Czuł
się źle, i ta „choroba” trwała już od całego tygodnia. W pracy szło mu źle, a w
życiu towarzyskim jeszcze gorzej. Tylko stara, dobra brandy wciąż
świetnie smakowała. Przynajmniej tyle.
A
najgorsze było to, że nie znał powodu dla swojego złego samopoczucia. Tylko
gdzieś w głębi, jakiś głosik podpowiadał mu, że to z powodu tej dziewczyny.
To żałosne. Nawet nie znał jej
imienia, a nie potrafił przestać o niej myśleć. Przed oczami wciąż miał jej
twarz, bliska rozpaczy. Potrząsnął głową, przestań już.
- Dwie whisky z colą.
Chyba sobie ze mnie żartujesz.
Odwrócił
się, a przed oczami stanęła mu ona, a właściwie to w towarzystwie
jakiegoś faceta. Prychnął. O ile w ogóle można nazwać go facetem, mruknął
uważnie przyglądając się przybyszowi. Pomiętolona koszula w kratę, blada,
pociągła twarz i do tego niestarannie ułożona, czarna czupryna. Przypominał mu
pudla, po nieudanej wizycie u fryzjera.
Ona, z
drugiej strony zasługiwała na jego uwagę. Założyła krótką, granatową sukienkę,
w której jego skromnym zdaniem prezentowała się lepiej niż w starych dżinsach.
Kiedy odwróciła wzrok w jego kierunku, jakby odruchowo. Szczery uśmiech
wcześniej widniejący na jego twarzy, zamienił się w nieprzyjemny grymas. Uśmiechnął
się nieznacznie.
- Cześć – mruknął, bawiąc się
kołnierzykiem koszuli.
Ona
wpatrywała się w niego, uśmiechając się słodko. Co jakiś czas chichotała
głośno, trącając ramię chłopaka, który zdawał się raczej zdziwiony jej
zachowaniem.
Przygryzł
wargę, uważnie obserwując roześmianą parę. Chudzielcowi zadzwonił
telefon. Szansa.
-
Przepraszam, zaraz wracam – oddalił się, znikając gdzieś w półmroku.
I znowu
cisza.
- To
jesteście razem? – odważył się zapytać.
- A co
cię to obchodzi? – odwarknął, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie.
Wodził
palcem po pustej szklance.
-
Przepraszam – wydusił. Nieplanowane?
Milczała.
-
Słyszałaś? Przepraszam – powtórzył. Wszystko działo się tak szybko, a on nawet
nie zdążył wyłapać momentu, kiedy zaczęło mu zależeć.
-
Słyszałam, i co? Mam ci się teraz rzucić na szyję?
- Nie-
bąknął.- Chce żebyś mi wybaczyła.
Zagryzła
pomalowaną czerwoną szminką wargę. Wdech, wydech.
- Jeżeli
się odczepisz, to czemu nie – wybełkotała, jak najciszej tylko mogła.
-
Dzięki.
Odetchnął
z ulgą.
- Ładnie
wyglądasz – wyznał po chwili milczenia. I chyba po raz pierwszy wypowiadał to
zdanie z nieukrywaną szczerością.
Uśmiechnęła
się delikatnie.
-
Dzięki.
Przeczesał
brunatną czuprynę i westchnął ciężko. Powiedzieć?
- Ten
facet jest idiotą.
Zmarszczyła
brwi.
-
Słucham?
- Gdybyś
była tu ze mną, nie zostawiłbym cię ani na chwilę – powiedział patrząc jej
prosto w oczy. – Przetańczyłbym z tobą całą noc.
-
Naprawdę? – w jej głosie wyczuł coś innego. Nadzieja?
Pokiwał
głową.
-
Wróciłem!
Bajka się skończyła.
Uśmiechnęła
się w jego stronę, po czym tak jak na koniec poprzednich wieczorów, zniknęła
gdzieś w tłumie. Z nim. I ta myśl
dobijała go najbardziej – to, że tańczy teraz w ramionach jakiegoś faceta. Szczęściarz.
Tego
wieczoru sam wsiadł do swojego srebrnego volvo.
******
Wieczór czwarty.
Siedział
przy barku i uśmiechał się na samo wspomnienie miny Roya, kiedy zamówił zwykłą
wodę z cytryną. Z jakiegoś niezupełnie znanego powodu, tego wieczoru chciał być
trzeźwy. Po raz pierwszy? Bawił
się złotym zegarkiem, jakby podświadomie pragnął, aby ona znów się tu
pojawiła. Co jakiś czas spoglądał w stronę słabo oświetlonego wejścia, ale
niestety – w tłumie miłośników dobrej zabawy nie mógł znaleźć jednej drobnej brunetki.
Wyjątkowa?
Bawił
się kolorową słomką, przerzucając ją z ręki do ręki. Nawet nie znalazł czasu na
zastanowienie się, dlaczego właściwie tego wieczoru postawił na abstynencje.
- Duża
szkocka. – zamarł. Ten głos?
Miał
rację. Stała tam, piękna jak zawsze, ale na jej twarzy nie mógł odnaleźć
uśmiechu, który był powodem jego nawracającej bezsenności. Większa szklanka,
wydawała się wręcz gigantyczna w porównaniu do jej delikatnych rączek. Coś
się musiało stać, pomyślał obserwując jak krzywi się popijając zbyt mocny
drink. Wydawała mu się delikatna, stanowczo zbyt delikatna na tak mocny trunek.
Nawet on, choć odznaczał się wyjątkowo „mocną” głową, po kilku drinkach tego
pokroju, zupełnie tracił świadomość.
-
Wszystko okej? – zapytał, choć tak naprawdę nie było potrzeby. Coś ewidentnie
było na rzeczy, skoro wraz z wypowiedzianym przez niego zdaniem, na jej twarzy
pojawiła się zbolała mina.
- Tak –
chyba chciała się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło.
- Na
pewno? – wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ona odsunęła się gwałtownie, o mało
co nie spadając ze skórzanego parapetu. Zmarszczył brwi. Szal, którym owinęła
szczupłe ramiona, zsunął się, odsłaniając sporych rozmiarów siniaka.
Zacisnął
szczęki.
- Czy to
on ci to zrobił? – wycedził, ruchem głowy wskazując na fioletowego
sińca. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Nie,
Ben to tylko kolega z pracy – wyjaśniła, odgarniając kosmyk kasztanowych włosów
za ucho – On nie skrzywdził by nawet muchy.
- No, to
kto? – nie ustępował – Kto ci to zrobił?
Spuściła
wzrok. Ustępowała z nogi na nogę, ukazując swoje zdenerwowanie.
- Javier
– wyszeptała, wodząc palcem po kolorowych wzorkach bransoletki – Mój były. –
dodała.
Więcej
nie chciała już niczego powiedzieć. Jednak on nie był głupi, cała ta sytuacja
wyglądała na przesadnie nasiloną, wręcz chorobliwą zazdrość mężczyzny ( chociaż
sam twierdził, że ten chłystek nie zasługuje na takie określenie) , który nie
potrafił pogodzić się z tym, że został zwyczajnie rzucony. Gdyby tylko znał
jego nazwisko, już kolejnego dnia znalazłby go i porządnie skopał. Na amen.
DJ,
który znany był z zamiłowania do szybkich i energicznych kawałków, ku
zaskoczeniu wszystkich puścił nieco spokojniejszą piosenkę – wręcz idealną do
wolnego tańca. Z głośników rozchodził się łagodny głos Franka Sinatry.
-
Zatańczysz? – impuls?
Spojrzała
niepewnie w jego stronę, ale zgodziła się. Uścisnęła jego dłoń, dając się
zaprowadzić na środek parkietu.
Strangers In The night,
Exchanging glances,
Wondering in the night…
Ostrożnie
objął ją w talii, jakby bał się, że zbyt gwałtowny ruch może ją przestraszyć. Spojrzał
jej prosto w oczy, a ona uśmiechając się niepewnie położyła swoje dłonie na
jego ramionach. Nie mówili nic. Milczeli, kołysząc się w rytm miłosnej
historii, tak pięknie wyśpiewanej przez Franka Sinatrę.
What were The chances, we’d be sharing love
Before the night was through…
Przysunął
się bliżej, a świat zdawał zatrzymać się, tylko by z boku popatrzeć sobie na
jego poczynania. Delikatnie dotknął jej ust swoimi, tym samym prowokując falę
zimnych dreszczy, które przeszły przez jego ciało. Kręciło mu się w głowie, słodycz
jej ust zdawała się na zawsze pozostać w jego żyłach. Czuł się pijany,
odurzony. Tylko, że tym razem źródłem rozkoszy nie był alkohol, tylko.. ona.
Kiedy
oderwali się od siebie, sam nie wiedział jak długo trwał ten stan błogiej
rozkoszy. Nie wiedział, czy ona czuła to samo. Pobladła, a źrenice poszerzyły
się do granic swoich możliwości. Nim zdążył cokolwiek zrobić, ona wybiegła.
Ponownie.
Zrezygnowany
podszedł do barku, ale nie zdążył niczego zamówić, gdyż napotkawszy na wzrok
barmana, usłyszał.
- No
dalej, leć za nią.
Zawahał
się przez chwilę, ale w końcu wybiegł, rzucając Royowi uśmiech pełen
wdzięczności, tym samym orientując się, że to chyba pierwsze słowa
wypowiedziane przez milczącego barmana.
Dopiero
kiedy znalazł się na zewnątrz, zdał sobie sprawę z tego, jak trudne czeka go
zadanie. Miał znaleźć dziewczynę, której imienia nawet nie znał, nie wiedział
gdzie mieszka, w ogóle kim jest. Nic. Rozejrzał się po słabo oświetlonej ulicy,
która do złudzenia przypominała te z filmów sensacyjnych. I to właśnie w takim
momencie, głównego bohatera lub bohaterkę spotyka coś złego. To dało mu do
myślenia. Przecież nie mogę jej tak zostawić – samej, bezbronnej. Dreszcze
przechodziły go na samą myśl, że jej mogło się coś stać. Ruszył naprzód.
Chwilę
trwała ta jego wędrówka pustymi ulicami Buenos Aires, kiedy zaczynał myśleć o
powrocie. Może wzięła taksówkę? , zapytał sam siebie , wgapiając się w
księżyc, który tej nocy zdawał się świecić mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak,
tak teraz na pewno siedzi w swoim mieszkaniu – bezpieczna, cała i …
Do
rzeczywistości przywrócił go dźwięk wywracanego kosza na śmieci. Szczury? W oddali wyłapał jeszcze stłumione głosy – ostry i głęboki, z pewnością
męski oraz drugi, znacznie wyższy, kobiecy. Podszedł bliżej, zastanawiając się
skąd mogą dochodzić odgłosy rozmowy, bądź ( co uważał za bardziej
prawdopodobne) kłótni.
- Zostaw mnie!
Zamarł. Czy to ona? Pokręcił głową, jakby chcąc zaprzeczyć własnym myślom. Przecież
jej głos rozpoznał bym wszędzie…
- Ała!
To boli! – kolejny krzyk, choć znacznie mniej odległy.
Zbladł. To
ona. To na p e w n o ona.
Pobiegł
w stronę krzyków, myśląc tylko o tym, że w tym momencie ona może
znajdować się, nie oszukujmy się, na pewno znajduje się w niebezpieczeństwie.
Stanął
za rogiem i wychylił się nieznacznie. Znalazłem. Stała tam, bezbronna,
w towarzystwie dobrze zbudowanego mężczyzny. Powinien już teraz wkroczyć do
akcji, ale poczuł, jak nogi wrastają mu w ziemię. Strach?
-
Zerwaliśmy tydzień temu i co? Już znalazłaś sobie nowego gacha?
Zamarł. To
on nas widział? Śledził ją?
- Nie
chcę mieć z tobą nic wspólnego! Nie jesteśmy już parą i mogę spotykać się z kim
chcę!
Były?
Mężczyzna
zesztywniał. W ułamku sekundy, złapał ją za rękę i potrząsnął z wielką siłą.
Przybił ją do ściany.
Nie mógł
już dłużej na to patrzeć. Ruszył na przód z wielką szybkością, sam nie wiedząc,
czy to nagły przypływ adrenaliny, czy może gniewu. Złapał napastnika za
kołnierz kurtki i rzucił nim o ziemię. Mężczyzna upadł, tym samym chwytając się
za obolałą głowę. Pochylił się nad tym gnojkiem i kopnął go w brzuch.
- Jeszcze
raz zobaczę cię przy niej, to skończysz wąchając kwiatki od spodu.
Rzucił
się do ucieczki. Tchórz.
Pozwolił mu uciec, ale doskonale wiedział, że
jeszcze kiedyś się z nim policzy.
Zwrócił się do niej, całej zapłakanej i
roztrzęsionej. Podszedł do niej i pozwolił wtulić się w jego klatkę piersiową.
- Odwiozę cię do domu – szepnął w jej włosy.
Wziął ją na ręce i powolnym krokiem ruszył w stronę
klubowego parkingu.
Otworzył drzwi do srebrnego volvo, sadzając
dziewczynę na tylnym siedzeniu. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w
stacyjce.
- To gdzie mieszkasz? – zapytał, kątem oka
spoglądając w lusterko. Nie uzyskał odpowiedzi. Spojrzał ponownie. Zasnęła.
Westchnął ciężko. Nie chciał jej budzić.
Pozostaje tylko jedno wyjście.
******
Pierwsza noc.
Obrócił się na bok. Drewniana podłoga jego
sypialni, nie była idealnym miejscem do spania. Trudno. Przykrył się kocem. W pokoju było ciemno i chociaż
niczego nie widział, co jakiś czas odwracał się w stronę łóżka, na którym kilka
godzin temu położył nieznajomą. Co jakiś czas do jego uszu dochodziły odgłosy
cichego pomrukiwania. Uśmiechał się wtedy pod nosem, ciesząc się, że jest
bezpieczna.
W pewnym
momencie, zdawało mu się, jakby coś się poruszyło. Potrząsnął głową i przymknął
oczy, pragnąc wreszcie doznać odrobiny snu. Usłyszał ciche mruknięcie nad
uchem, a po chwili.
- Ał! –
jęknął, chwytając się za bolący bok.
- O
Jezu! Przepraszam! – jak przez mgłę widział, jak po omacku szuka jego ręki.
Ułatwił jej zadanie, wyciągając w jej kierunku swoją dłoń.
Kiedy
ścisnęli swoje dłonie, uspokoiła się. Usiadł obok niej na łóżku, w ciemności dostrzegając
jej oczy, błyszczące. Jak gwiazdy?
-
Przepraszam, po prostu nie wiedziałam gdzie jestem i… - przerwał jej krótkim
pocałunkiem w usta, które jakimś cudem zdołał odnaleźć. Nie wiedział, czy to
nagły przypływ pozytywnych emocji, ale wydawało mu się, że jej usta wygięły się
w delikatnym uśmiechu podczas tego pocałunku.
- W
porządku? – zapytał, dla pewności.
- Tak,
tak – powiedziała po chwili. – Mógłbyś włączyć światło? Nie czuję się pewnie w
tej ciemności…
- Już,
tak. Oczywiście – wypaplał, karcąc się za to, że sam wcześniej na to nie wpadł.
Po omacku, znalazł lampkę nocną.
Światło
nie było mocne, ale przynajmniej choć w minimalnym stopniu oświetliło
pomieszczenie. Trzeba wymienić żarówkę.
- Dzięki
– mruknęła, podciągając kolana pod głowę – Mogę zadać ci jedno pytanie?
Pokiwał
głową.
-
Dlaczego mam na sobie twoją koszulę? – wskazała palcem na kraciastą koszulę,
która sięgała jej zaledwie do połowy uda. Zarumienił się lekko, spuszczając
głowę.
-
Sądziłem, że będzie ci wygodniej w tym… niż, no w tej twojej sukience. –
niepewnie zerknął w jej stronę. – Przebrałem cię w moją koszulę, ale obiecuję,
że niczego… no, niczego nie zrobiłem. Nawet położyłem się na podłodze, no
wiesz, żeby mnie nie kusiło.
Przysunęła
się bliżej niego.
- Nie
szkodzi – szepnęła, wtulając się w niego. – Ma taki przyjemny zapach.
Siedzieli
tak chwilkę, w ciszy.
-
Słuchaj… - zaczęła. – Możesz mi coś obiecać?
Czekał.
- Obiecasz
mi, że on już mnie nigdy nie skrzywdzi? – zapytała, a on dostrzegł kilka
łez gromadzących się w jej oczach. Przyciągnął ją mocniej do siebie, obejmując
ją swoimi silnymi ramionami.
-
Obiecuję – wyszeptał, choć wiedział, jak wiele to słowo znaczy.
Podniosła
głowę, obiema dłońmi objęła jego twarz i przyciągnęła ją do swojej. Pocałowała
go, zachłannie. Wpięła palce w jego brunatną czuprynę, powoli pobudzając jego
zmysły. Oddawał pocałunek, najmocniej jak tylko potrafił. Ponownie fala emocji
zalała jego ciało, choć tym razem musiała być przynajmniej dwa razy silniejsza.
Czuł jakby za chwilę miał zemdleć. Nie zdążył nawet zauważyć, kiedy jego dłonie
zaczęły błądzić po jej ciele. Usłyszał jak chichocze pod nosem.
- Wiesz…
- wyszeptała pomiędzy pocałunkami, które przeniosły się już na jej szyję – Mama
zawsze mnie ostrzegała, abym nie rozmawiała z nieznajomymi.
Zaśmiał
się.
- A
przed całowaniem z nieznajomymi, mama cię nie ostrzegała?
Wywróciła
oczami.
-
Rozumiem, że jako nieznajomy nie mogę zedrzeć z ciebie tej koszuli?
-
Niestety.
Ponownie
wpił się w jej usta.
- Leon. –
wymamrotał.
Koszula
wylądowała na podłodze.
-
Violetta.
Popatrzyli
na siebie.
- Teraz
się już znamy – stwierdził.
- Nie
widzę, więc żadnej przeszkody.
I tak
zaczęła się ich pierwsza wspólna noc, jedna z wielu.
********
Otworzył
oczy, a kiedy wzrokiem napotkał na jej delikatną twarzyczkę, ułożonej na jego
klatce piersiowej i unoszącej się z każdym jego wdechem, uśmiechnął się.
Pocałował ją w czoło.
Więc proszę, Panie Boże, aby już każdy mój poranek
wyglądał właśnie tak.
********
Ever since that night, we’ve been together
Lovers at first sight, in love forever.
It turned out so right,
For strangers in the night.
-------------------------------------------------------------------
I tak, kochani prezentuje się moja druga miniaturka na tym blogu. Miała być wcześniej, miała być lepsza - trudno. Pozostaje mi tylko przeprosić za jej marną jakość.
Muszę też się przed Wami przyznać, że rozdział dwudziesty siódmy ma równo zero słów. Tak, jestem okropna. Mam jednak nadzieję, że ta miniaturka choć w jakimś stopniu wynagrodzi Wam moją dłuższą nieobecność.
Pozdrawiam serdecznie!
P.S - Przepraszam za błędy, postaram się je poprawić jutro.