"Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawijące ból nie wiadomo dlaczego. " - Luís de Camões
-,-
Powoli otworzył oczy. Opornie podniósł
swoje ciało w górę, tak by móc wyjrzeć przez malutkie okienko, znajdujące się
tuż przy jego łóżku. Promienie słoneczne rozjaśniły cały pokój, a on mimowolnie
przypomniał sobie ten godny pożałowania piątkowy wieczór. Palcem przejechał po swojej dłoni, teraz
pokrytej kilkoma powierzchownymi ranami, otoczonymi śladami zeschniętej krwi. Boli – pomyślał, muskając stosunkowo świeżą ranę – Ale nie tak
bardzo jak… - przerwał. Potrząsnął głową.
Musiał przestać o niej myśleć, tylko w ten sposób mógł choć trochę ukoić
ten okropny, piekący ból wyniszczający go od środka. Gdyż kiedy myślał o niej,
miał ochotę płakać. A przecież mężczyźni nie płaczą, powtarzał sobie w
kółko. Płacz był oznaką słabości. Ale co miał zrobić? Nigdy nie był silny, a
bez niej czuł się o tysiąckroć słabszy. Czuł
się, jakby tysiące małych kul zostało wystrzelonych prosto w jego serce.
Albo to co z niego pozostało.
Przez tą noc dużo myślał. Chwilami
zastanawiał się, czy dobrze robi uciekając od problemów. Jednak po dłuższym
namyśle, za każdym razem wracał do swojego planu. Wyjedzie do Włoch. Będzie z dala od Ludmiły i
tego jej kochasia. Nie będzie musiał oglądać ich razem. Tak, to zdecydowanie
była najgorsza i najdłuższa noc jego życia. I pomyśleć, że najgorsze jeszcze
przede mną.
Spojrzał na wyświetlacz telefonu. 6:45.
Niedzielny poranek. O tej porze nawet
Olga jeszcze smacznie spała. I dobrze. Nie miał ochoty im się z tego
wszystkiego tłumaczyć. Chcieli by wiedzieć wszystko, a potem jeszcze spoglądali
by na niego z tym pełnym współczucia spojrzeniem. Nienawidził tego. Współczucie
było właściwie najgorszą rzeczą, która mogła go teraz spotkać.
Narzucił na siebie pierwszą lepszą
bluzę i wyszedł z pokoju. Dusił się. Nie mógł, nie potrafił wytrzymać w tym
domu, w ogóle w tym mieście. Czuł jej obecność, widział ją wszędzie. Pamiętał
jej głos, wciąż słyszał jej szczery śmiech. Usta na jego policzku… Stop! Był głupi, strasznie głupi. I pomyśleć, że
wczoraj myślałem, że dziś będzie w moich ramionach…
Wyślizgnął się przez drzwi wejściowe.
Do uszu włożył ulubione słuchawki i ruszył naprzód. Gdziekolwiek. Zaczerpnął
świeżego powietrza. Chłodne powietrze muskało jego skórę, dając dziwne poczucie
wolności. Nie podoba mi się – mruknął pod nosem. Mógł się okłamywać, ale
przecież doskonale wiedział, że bez niej już nic nie będzie takie samo.
Jesteś żałosny
wiesz? Nawet nie była twoją dziewczyną…
Miała zostać, powtarzał w myśli.
Jestem głupkiem – kopnął kamyk
– Zakochanym głupkiem.
Nie rozumiał samego siebie. Z jednej
strony kochał ją, a z drugiej nienawidził.
Chyba jednak lepiej
będzie kiedy wyjadę.
Zamknął oczy.
Dla kogo? – szepnął
jakiś głosik w jego głowie.
Nie uzyskał odpowiedzi.
-,-
Wydzwaniała do niego już niezliczoną
ilość razy. Była wczesna godzina, ale ona wiedziała, że nie śpi. Przeczucie?
Wysłała setki wiadomości, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Prawdopodobnie
nawet ich nie przeczytał. Nie znała go długo, ale zdążyła dowiedzieć się, że
Federico przeżywa wszystko aż nazbyt emocjonalnie. Próbuje to ukrywać, ale
wewnątrz jest w prawdziwej rozsypce.
Teraz pluła sobie w brodę, za swoją
głupotę. Za to, że go zraniła – pozwoliła, by cierpiał. Ale przecież ten jeden
raz chciała się czuć przez kogoś doceniona. To on ci nie wystarczał? Potrząsnęła
głową. Pokochała go. Może to brzmieć śmiesznie, ale w tak krótkim czasie
zdążyła obdarzyć go prawdziwym uczuciem. Dlaczego więc to zrobiłaś, Ludmiła?
Dlaczego?
To wszystko działo się tak szybko. Jej
ulubiona piosenka, taniec, a potem 0n – stojący w drzwiach z bukietem
róż. Uciekł, niczym spłoszony zając. Wybiegła za nim, nie dbając o to, że inni
uznają ją za idiotkę. Po drodze znalazła róże. Moje. Rozdeptane, jak
jego serce. Ale biegła dalej, wciąż mając nadzieję, że nie jest za późno.
Kiedy znalazła się przed szkołą, jego
już nie było. Zniknął, jak w jakiejś sztuczce magicznej. Wciąż jednak wydawało
jej się, że go widzi, słyszy – że jest on tuż obok. Nie było go. Uciekł,
zostawił ją. Ale czy mogła się mu dziwić?
Przepraszam cię,
Federico.
-,-
Leniwie przesunęła się na drugą stronę
łóżka. Przycisnęła poduszkę do głowy i sapnęła ciężko. To był jeden z tych
poranków, kiedy nie miała na nic ochoty. Słońce raziło ją w oczy, a śpiew
rannych ptaszków wcale nie wydawał się być piękny. W głowie wciąż dudniła jej
głośna, dyskotekowa muzyka. Maxi, pomyślała odruchowo.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię,
kiedy przypomniała sobie wczorajszy wieczór. I jak Camilla za wszelką cenę
próbowała wepchnąć ją w ramiona Maximiliano Ponte. Na szczęście młody kawaler,
również nie był zainteresowany perspektywą tańca z Natalią. I dobrze, mruknęła
odgarniając kosmyk kręconych włosów, ten kretyn nawet nie potrafi tańczyć.
Wiedziała, że to co się dzieje, wcale
nie jest normalne. Przecież Maxi był jej
najlepszym przyjacielem, i to od dawna. Znali się od dzieciństwa. W podstawówce
siedzieli w tej samej ławce, jako kilkuletnie maluchy bawili się razem w
piaskownice. Byli razem, nierozłączalni. Jednak nie do końca. Wczorajsza
noc pchnęła ją w stronę rozmaitych rozmyślań, które wciąż nie dawały jej
spokoju.
Wtedy do gry wchodziła druga Natalia
- ta, której nikt nie obchodzi, a
szczególnie nie Maxi. Wzruszała ramionami i uparcie trwała przy stwierdzeniu,
że to wszystko wyszło jej na lepsze. Jej serce, próbowało krzyczeć, wołać : „ Nie!”.
Ale ona go nie słuchała, skutecznie tłumiąc jego bicie kłamstwami. I
postanowiła zamknąć rozdział jej życia
zatytułowany Maximilian Ponte. Zaczynała od nowa, zaczynała lepsze życie
– przynajmniej tak twierdziła. Swoją decyzję tłumaczyła wygaśnięciem uczuć i
starym jak świat stwierdzeniem „Faceci
to świnie”. Okłamywała samą siebie, wiedziała o tym. Ale co zrobić? Miała
powrócić to tych wszystkich uczuć, które zaprowadziły ją na zgubną drogę?
Zacisnęła zęby. Nowa Natalia miała być
pewną siebie i przebojową dziewczyną. Szkoda tylko, że starej Natalii taka
perspektywa wcale się nie podobało. I to właśnie najbardziej frustrowało naszą
bohaterkę. Godzinami wmawiała sobie, jakie to wspaniałe będzie jej życie bez
Maxiego, tylko po to by chwilę później wrócić do punktu wyjścia.
I tak zrobię jak
chcę – burknęła jakby sama do siebie.
I zrobiła. Tylko czy to był dobry
wybór?
Tego już nie długo miała dowiedzieć się
na własnej skórze.
-,-
Angeles usiadła na parkowej ławce, rozkoszując się dniem
wolnym od pracy. Kochała uczyć pięknej dziedziny jaką jest muzyka, ale w
ostatnich dniach przyłapywała się na ciągłym spoglądaniu na zegarek – na
odliczaniu minut do końca lekcji. Nie rozumiała samej siebie, przecież właśnie
to było jej marzeniem, od zawsze. Chciała przekazywać innym swoją wiedzę i
doświadczenie młodym ludziom – pokazując im piękno jakie niesie z sobą muzyka.
Powoli dochodziła do jednoznacznego wniosku – bez Pablo jej życie nie było
takie same.
Znaczy on był. Przecież widywała go codziennie, uczyli w
tej samej szkole, mijali się na korytarzu, czasem zamieniali kilka słów. Jednak
wszystko było inne, wcale nie takie jakie by chciała. Wszystko przez ten wypadek, który wszystko
zniszczył. Chociaż ona sama też nie była bez winy. Unikała go. Unikała go od
samego początku, całkowicie izolując się od jej dotychczasowego życia. Zapomniała tylko o jednym – nie mogła przestać
go kochać. Mimo tego, że jej nie pamiętał, że związał się z inną kobietą.
Cierpiała. Cierpiała, gdyż nie mogła podejść do niego i powiedzieć mu „kocham
cię”, nie mogła go pocałować, przytulić.
Odchyliła głowę do tyłu, wystawiając skórę na ciepło
promieni słońca. Delikatny podmuch wiatru spowodował, że z idealnie ułożonego
warkocza wymsknęła się kilka kosmyków. Mocniej przycisnęła trzymaną przez
siebie książkę do klatki piersiowej. Palcami przejechała po chropowatej okładce
ulubionej lektury. A tak właściwie, to jego. To chyba jedyny przedmiot,
który pozostawił po sobie na książkowych półkach jej mieszkania. Zbrodnia i
Kara nigdy do niej nie przemawiała. Trudno było jej winić samą siebie,
rosyjska literatura nigdy nie była popularna w jej domu. Ani w Argentynie. Pablo był jedyną osobą, którą kiedykolwiek
widziała z książką Dostojewskiego.
Uśmiechnęła się do siebie. Brakowało jej tych wieczorów w
towarzystwie Pabla. Pamiętała jak przesiadywał w swoim ulubionym fotelu,
popijając kawę i po raz tysięczny wertując stronnice ulubionej książki. Teraz
żałowała, że nigdy specjalnie go nie słuchała, kiedy z wielką pasją mówił
dziele Dostojewskiego, kiedy cytował swoje ulubione rozdziały. Kiedy kilka dnia
temu znalazła zakurzony i rozpadający się egzemplarz Zbrodni i Kary, postanowiła
przeczytać książkę, którą tak bardzo cenił sobie jej ukochany. Już na
pierwszych stronach zauważyła niestaranne notatki zapisane dobrze znanym jej
pismem.
Im bardziej zagłębiała się w
lekturze, tym bardziej doceniała trafne spostrzeżenia Pablo. Kiedy dotarła do
jednego z pierwszych spotkań Raskolnikowa z Sonią. W prawym dolnym rogu strony zauważyła
zapisane drobnym druczkiem słowa.
„ To kobiety
uwalniają w nas to co najlepsze.
Angie – m o j a
Sonia”
Zatrzasnęła okładkę. To było
za dużo. Po prostu…
- Cześć!
Za dużo…
Odwróciła głowę w stronę dobrze znanego jej głosu. Pablo. Jak to możliwe, że za każdym
razem, kiedy o nim myślała – on pojawiał się w ciągu kilku sekund?
Podbiegł w jej stronę i po
chwili zmęczony opadł na ławkę, tuż obok niej. Przyjrzała mu się uważnie.
- Od kiedy biegasz?
– zmarszczyła brwi.
- Od dzisiaj – zaśmiał się, powoli łapiąc
oddech – I od dzisiaj również
kończę – uśmiechnął się w jej stronę.
Siedzieli chwilę w ciszy.
- Przepraszam, ale muszę… - wstała z ławki, mając
nadzieję, że Pablo nie zauważy książki wystającej z jej torebki.
- Czekaj ! – powoli podniósł się – Czytasz „ Zbrodnię i Karę” ? – zapytał wzrokiem wskazując na książkę – Może nie pamiętam wielu rzeczy, ale takiej lektury się nie zapomina.
- Tak, tak. Dobrze.
Muszę iść – rzuciła odchodząc szybkim
krokiem.
- Ej! – dogonił ją.
- Myślałam, że już nie biegasz – mruknęła,
unikając kontaktu wzrokowego.
- Nie zmieniaj
tematu.
- Nie zmieniam, ja…
- Angie! – podniósł głos – Dlaczego
mnie unikasz?- zapytał, przytrzymując ją za
ramię – Powiedz mi, proszę- spojrzał w jej oczy – Proszę…
- Nnie mogę – wydukała, wyrywając się z jego uścisku.
- Jak chcesz – burknął, odwracając się na
pięcie – Ale ja i tak się
dowiem.
Ukryła twarz w dłoniach.
Okłamywała go, a teraz wszystko obracało się przeciwko niej. I niestety – on
zaczął coś podejrzewać. Ostatnią rzeczą,
którą chciała zrobić, było zranienie ukochanego.
Jednak mimowolnie zbliżała się
do tego celu.
-,-
Siedział na klatce schodowej
zapalając kolejnego papierosa. Nawet ta irytująca sąsiadka z góry przestała
wybiegać z mieszkania i narzekać na śmierdzący dom. W tej okolicy palił
właściwie każdy chłopak, najczęściej od skończenia czternastu lat. Oprócz Leona, przeszło mu
przez myśl. Tak, on rzucił jakiś czas temu. Głupek, mruknął pod nosem, zaciągając
się piekącym dymem.
Usłyszał cichy stukot obcasów,
zupełnie nie podobny do tego miejsca. Zainteresowany możliwością skończenia
nudy, odwrócił głowę w stronę dochodzącego odgłosu. No proszę, uśmiechnął się delikatnie na
widok znajomej twarzy.
- Cześć – rzuciła , nerwowo poprawiając ramię torebki.
Starł ślad smaru z policzka i
rozbawiony pokręcił głową.
- Nic ci nie zrobię, nie musisz się mnie bać.
- Nie boje się – odparła, starając się wyglądać odważnie.
Ryan zaśmiał się i podeszwą
buta przygniótł wypalonego papierosa.
- Wiesz, że papierosy zabijają? – zapytała,
niespodziewanie siadając obok niego.
- Czyżby? – wyjął z kieszeni kolejną
paczkę – Wyglądam jakbym się
przejmował?
Wywróciła oczami.
- Po za tym, co tu
robisz? – burknął- Nie, żeby mnie to obchodziło.
- Leon mnie zaprosił
– odparła ostrożnie, jakby bojąc się jego reakcji.
- A, no tak – mruknął pod nosem.
Przyjrzała się mu uważnie,
przechylając głowę na bok.
- Nie wydajesz się być taki zły – uśmiechnęła
się delikatnie.
Uniósł jedną brew.
- Myślałem, że Leonek zadba o to, żebyś miała o mnie odpowiednie zdanie – prychnął.
- Wiem, że wcale taki nie jesteś.
- Och tak?- uśmiechnął się złośliwie – Jaki?
- Zachowujesz się
jak bezczelny ignorant – zaczęła pewnym siebie głosem –
Ale Twoje oczy mówią co innego.
- Jestem pełen
podziwu, pani psycholog.
Zaśmiała się głośno, a on
spojrzał na nią ze zdziwieniem. Już miał
coś powiedzieć, ale przeszkodził mu trzask otwieranych drzwi. Zaczyna się.
Na korytarzu stanął Leon,
któremu momentalnie zrzedła mina.
- Możesz powiedzieć, co tu robisz z
MOJĄ dziewczyną Rodriguez ? – syknął, zaciskając pięści.
Jednak Ryan wiedział, że nic nie zrobi. Nie przy Violettcie – Miałeś jej nie zaczepiać.
- Ja sama do niego zagadałam – Violetta
wstała z schodków i stanęła na wprost Leona.
Verdas przeszył wzrokiem
Ryana, a w jego oczach wciąż było widać złość. Pierwszy raz będąc w takiej
sytuacji, nie wiedział co powiedzieć. Stał z opuszczoną głową i spoglądał na
towarzystwo spod łba. Bardziej przypominał zagubionego sześciolatka niż
zbuntowanego młodzieńca
- To ja już sobie idę – burknął, i odzyskawszy odwagę
skierował się w stronę wyjścia.
Powoli przestawał sobie radzić
z tą sytuacją i wcale mu się to nie podobało.
Kiedy to się stało?
Kiedy zaczęło mi zależeć?
Przez tyle lat pracował na to,
żeby stać się niezniszczalnym. I myślał,
że nawet mu się udało. Mógł robić to co chciał, a sumienie jak milczało tak
milczało. Potem pojawiła się ona. Na początku, kiedy po raz pierwszy ją spotkał zupełnie nie skojarzył
jej z dziewczyną ze zdjęcia. Ale kiedy uśmiechnęła się… BUM! To była ona. Ale
problem tkwił w tym, że uśmiechała się do Leona. Tak, do Leona Verdasa. Tego
Leona, którego nienawidził najbardziej na świecie. I pomyśleć, że kiedyś nie
przejmował się opinią innych. Był wobec
niej opryskliwy, z resztą jak do wszystkich – ale jednak coś w niej musiało
być, skoro na samą myśl o niej mimowolnie się uśmiechał. Nie panował nad tym. I
to go dobijało. Lubił ją, a przecież doskonale wiedział, że nawet na tyle nie
mógł sobie pozwolić. Nie w takiej sytuacji, w jakiej się znajdował.
Na początku był trochę
zdziwiony – w swoim życiu widział Verdasa z wieloma dziewczynami, ale żadna
nigdy nie działała na niego jak ta jedna – Violetta. Przy niej zachowywał się jak głupek, latał za
nią jak pies i w przeciwieństwie do swoich byłych – na Violettcie Castillo mu
zależało. I chyba było w niej coś specjalnego, skoro zawróciła w głowie
Leonowi.
Zastanawiała go jedna rzecz :
Dlaczego tego jeszcze nie
zrobił?
Dlaczego mu jej nie odbił?
Owszem, wymagało by to wiele
zachodu, ale pewnie w końcu zdołałby ją do siebie przekonać. Znał różne
sztuczki, w końcu nie pierwszy raz przyszłoby mu rozbić cudzy związek. Chociaż
do tej pory trudno było nazwać to „ związkiem”. Tego dnia pierwszy raz Leon
użył tego zwrotu –moja dziewczyna.
A jednak coś go
powstrzymywało. Sam nie wiedział co. Leon był jego odwiecznym wrogiem, a
odebranie mu dziewczyny, którą kocha powinno być samą przyjemnością. Jednak na
samą myśl – wzdrygał się.
Może dlatego, że nawet on nie
był aż tak złym człowiekiem?
A może po prostu chciał by
była szczęśliwa?
Gdyż jedna myśl, wciąż krążyła
mu po głowie.
Ze mną nie byłaby
szczęśliwa.
-,-
Kiedy zostali sami, Leon
wyraźnie się uspokoił. Rozluźnił mięśnie, a wyraz jego oczu złagodniał.
Delikatnie chwycił Violettę za dłoń i przyciągnął ją do siebie.
- Przepraszam – wyszeptał, patrząc jej prosto
w oczy – Po prostu on… Ja go
znam i wiem do czego jest zdolny. Nie chcę by zrobił ci krzywdę.
Uśmiechnęła się delikatnie i
złożyła na jego ustach krótki pocałunek.
- On mi nic nie zrobi. Myślisz, że rozmawiałabym z kimś, kogo bym się bała?
Pokręcił głową.
- Bo ty w każdym widzisz dobro. Nawet w nim – pogładził ją po policzku – A ja nie…
- Leon. Po prostu
zaufaj mi – spojrzała mu w oczy.
- No dobrze – mruknął, marszcząc czoło.
- Dobry chłopak – zaśmiała się, mierzwiąc jego
czuprynę.
Kiedy znaleźli się już w jego
mieszkaniu, Leon cały czas myślał o tym zajściu. I wciąż był przekonany, że
Rodriguezowi zaufać nie można. Znał go aż za dobrze. Zgodził się, tylko dlatego, że nie chciał
rozczarować Violetty. Ona natomiast była przekonana o swojej racji i Leon
wiedział, że nie zamierzała odpuścić. Nie chciał się z nią kłócić, ani patrzeć
na to, jak jest jej smutno. Nie podobało mu się to, że zadawało się z
Rodriguezem, a fakt, że z nim rozmawiała był jego zdaniem odrażający.
Denerwował się jeszcze bardziej wiedząc, że od teraz Ryan będzie miał
przyzwolenie na kręcenia się wokół Violi.
Obiecał więc sobie mieć go na oku i nie dopuścić, żeby pozwolił sobie na
zbyt dużo. Pierwszy raz w życiu spotkał taką dziewczynę – znaczy taką, którą by
pokochał. Zakochał się prawie od razu, jakby za sprawą strzały kupidyna. Żył
sobie spokojnie i nagle BUM! Pojawiła się ona i wywróciła wszystko do góry
nogami. I teraz, właśnie teraz kiedy wreszcie mógł mówić otwarcie o swoich
uczuciach, miał ją stracić? Nie. Był w tej sprawie całkiem stanowczy. Teraz, kiedy odnalazł swoje
szczęście – będzie się jego trzymał. Za wszelką cenę.
- O czym tak myślisz? – mruknęła podnosząc głowę z
jego klatki piersiowej, aby móc spojrzeć mu w oczy.
- O Tobie – uśmiechnął się rozbrajająco.
Violetta zaśmiała się
serdecznie i ponownie opadła na materac, mocniej wtulając się w chłopaka.
Teraz, kiedy leżeli tak razem na jego łóżku – wiedział, że niczego mu nie
brakuje. Nawet nie robiąc nic i po
prostu gapiąc się w sufit – był szczęśliwy. Bo miał przy sobie swój największy
skarb.
Nie myśląc wiele, ujął jej
drobną twarz w dłonie i zaborczo pocałował w usta. Oddała pocałunek, a on mimo,
iż zamknął oczy – czuł jak jej usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.
- Tobie to tylko jedno w głowie – zachichotała,
odrywając się od niego.
- Czyli jednak jestem przeciętnym nastolatkiem.
- Trudno się z tym
nie zgodzić – pokazała mu język.
- Teraz to pożałujesz – uśmiechnął się szyderczo i
podniósł się do pozycji siedzącej, zacierając dłonie.
- A co takiego mi zrobisz? – zapytała
rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Hmm… - udał, że się zastanawia – Zasługujesz na klapsa, ale chyba nie osiągnąłbym
oczekiwanych skutków.
- Zboczeniec ! – fuknęła, rzucając w niego poduszką.
- Wiesz, że wyglądasz ślicznie kiedy tak się złościsz? – pochylił się w jej stronę, aby skraść pocałunek, jednak zamiast ust
ukochanej napotkał twardą podłogę – Ała! – jęknął masując obolałe czoło – Za co to było?
- Nauczka na
przyszłość – mrugnęła w jego stronę – No, dalej wstawaj – wyciągnęła w jego stronę dłoń, oferując mu pomoc, jednak Leon
wykorzystał tą sytuacje w nieco inny sposób. Pociągnął ją w dół, tak, że
znalazła się tuż obok niego.
- Jesteś głupi – burknęła odwracając się do
niego bokiem.
- Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu – Ale mnie kooochasz – specjalnie przeciągnął ostatnie słowo.
- Wiem – rzuciła krótko.
- To dostanę buziaka? – wymruczał do jej ucha.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś głupi.
Uśmiechnął się do siebie.
Widzisz? To miałem
na myśli mówiąc szczęście.
-,-
Francesca siedziała przy
komputerze, przeglądając zdjęcia z
wczorajszej imprezy. Żałowała, że misje fotografowania uczestników imprezy
poświęciła Federico. Z początku wybór wydawał się prosty, chłopak umiał robić
zdjęcia i nie trzeba było mu płacić. Niestety na koniec szkolnej dyskoteki,
swoją lustrzankę znalazła w rękach Maxiego, który zupełnie nie wiedział co z
tym fantem zrobić. Okazało się, że Federico zwiał, nawet nie robiąc ani jednego
zdjęcia, a wraz z nim zniknęła Ludmiła. Leon i Violetta jak się później okazało
latali sobie gdzieś po okolicznym parku. Jako, że Maxi pełnił również funkcje
DJ (co szło mu o niebo lepiej niż pożal się boże fotografowanie), fotografii
było niewiele i były w dodatku kiepskiej jakości. Na większości zdjęć (ku
wielkiemu zdziwieniu!) znajdowała się Natalia do, której pan Maximilian
Ponte „ oczywiście nic nie czuje”. Kolejną
modelką uwiecznioną na fotografiach była pani Darbos, która raczyła się
wiśniowym ponczem.
Aż natknęła się na jedno,
jedyne zdjęcie przedstawiające kogoś innego niż rozmazaną Natalię i aż nazbyt
wesołą panią Darbos. Wytrzeszczyła oczy. Na fotografii widniał Marco, no i
oczywiście ona – Francesca – zupełnie pogrążeni w kolejnym ostatnim tańcu.
Szybko zamknęła zatrzasnęła monitor swojego laptopa. Nigdy nie wyobrażałaby
sobie, że ona tak mogła przy nim wyglądać. Zapatrzona i rozanielona jak jakaś
głupia małolata. A Marco jest głupi, burknęła podciągając kolana pod brodę, i wcale nie jest przystojny.
Jest przeklętym
szczurem, to zdanie wciąż dudniło jej w
głowie, co ty w nim widzisz?
Nie wiedziała. Nie mogła
jednak zaprzeczyć, że przy nim czuła się inaczej – lepiej. Stawała się zupełnie
inną osobą – łagodniała.
A może ty go
kochasz, Fran?
Bzdura, sięgnęła po kubek gorącej czekolady.
Szukała idealnego chłopaka, a
Marco do takich nie można było zaliczyć. Był wysoki i przy tym niesamowicie
niezdarny, chwilami przypominając żyrafę na łyżwach. Nigdy nie umiał rozczesać
tej kędzierzawej czupryny, przez co wyglądaj jak zaniedbana owca. Ale oczy ma ładne, pomyślała mimowolnie, zielone i
głębokie. Jak kot.
Po dłuższym namyśle,
rzeczywiście przypominał kota. Chodził własnymi ścieżkami, nigdy nie był
specjalnie zainteresowany kontaktami z rówieśnikami. Był indywidualistą,
wszystko robił po swojemu. Nie, nie,
nie.
Sługa Gregorio, ot
co.
Pokręciła głową,
niezadowolona.
To nie jest materiał
na chłopaka. Nie dla mnie.
A wtedy los uśmiechnął się do
siebie i wyszeptał cichutko, jakby do siebie :
Jeszcze zobaczysz
Francesco, jeszcze zobaczysz.
**********************************************
To tyle. Przepraszam, że jest kiepski i w dodatku krótki. Ostatnio cierpię na brak weny i co najgorsze brak chęci. Nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział. Mam nadzieję, że niedługo. Może w międzyczasie uda mi się napisać jakiś one- shot?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuje, że jesteście xx
Kocham Was!
P.S - Przepraszam za błędy, postaram się je poprawić później.