Witajcie!
No i znowu nie ma tutaj rozdziału. Zła ja.
Mam jednak nadzieję, że ta mała niespodzianka poprawi Wam humor :) Zapraszam na nowego bloga, na nową historię. Enjoy!
http://zlosliwa-milosc.blogspot.com/
poniedziałek, 25 sierpnia 2014
wtorek, 1 lipca 2014
Miniaturka #2
Nieznajomi w Nocy
"Two lonely people, we were strangers in the night"
Wieczór pierwszy.
Był to
kolejny piątkowy wieczór. Zaśmiał się , nosem wciągając palący zapach tytoniu.
To naprawdę było zabawne – ta cała rutyna. Każdy piątkowy wieczór kończył jak i
zaczynał się tak samo. Ten sam, właściwie już nudny klub w samym centrum Buenos
Aires. Właściwie jedynym zmiennym elementem tych wszystkich nocnych wypadów
były dziewczyny; za każdym razem z inną wsiadał do srebrnego volvo. Ruda,
brunetka, blondynka. Różnorodność dodaje życiu pikanterii – kiwnął
głową, jakby zgadzając się sam z sobą. Wziął do dłoni szklankę złocistej
brandy. Ścisnął ją w dłoni, taka krucha. Bywał tu tak często, a jednak
każdy drink wypijał tak, jakby pierwszy raz miał w ustach alkohol. Bourbon,
whisky, wódka. Nieważne, co tak naprawdę pił – rozkoszował się każdym łykiem.
Kiedyś nawet barman, jakby nieumyślnie, napomknął mu o oczywiście
domniemanym alkoholizmie. Wtedy parsknął śmiechem i wyrzucił na blat dwa
banknoty, zamawiając coś nieco mocniejszego niż zwykle – nazwa tak
skomplikowana, że nawet na trzeźwo nie zdołałby jej zapamiętać.
Obrócił
się na skórzanym taborecie, wzrokiem jeżdżąc po wypełnionym półmrokiem klubie.
Migające, jaskrawe światła odkrywały kawałki przepełnionego parkietu. Jak
zwykle – jego uwagę przykuło kilka dziewczyn. Znał takie lepiej niż własną
kieszeń, rozpoznawał je na kilometr. Lata doświadczeń. Wziął kolejny łyk
brandy. Dzisiaj postanowił zaczekać. Najpierw pragnął się porządnie odprężyć –
a taki stan następował zwykle dopiero po trzech, czterech drinkach. Był
dostatecznie rozluźniony, a przy tym wystarczająco świadomy, aby nie
przypadkiem nie przegapić ani chwili wieczoru, a może raczej nocy?
Usłyszał
ciche westchnięcie oraz nadchodzący po nim stanowczy, pełen zdecydowania głos.
- Whisky
z colą.
Odwrócił
się, a jego oczom zamiast dobrze zbudowanego macho o nieco wysokim głosie,
zobaczył drobną, a właściwie nawet kruchą brunetkę. Pierwsze, co mu
przyszło do głowy, to, że ona zupełnie tu nie pasowała. Włosy związane w
zwykłego, wysokiego kucyka. W dodatku zamiast króciutkiej sukienki, miała na
sobie granatową bluzeczkę i ciemne dżinsy. Chociaż jedno musiał przyznać, nawet
tak wyglądała nieźle.
-
Przeszkadzam ci w czymś? – podniósł wzrok, spoglądając w jej oczy. Założyła
nogę na nogę i wpatrywała się w niego świdrującym spojrzeniem, popijając
słabego, jak na jego gust drinka. Czas
działać?
-
Właśnie podziwiałem… - przerwał w połowie zdania, posyłając jej jeden ze swoich
czarujących uśmiechów, tak na wszelki wypadek.
- Jeżeli
podziwianie to według ciebie gapienie się na moje cycki, to sorry – nie jestem
zainteresowana.
Posłała
mu jeszcze pełne pogardy spojrzenie i kontynuowała sączenie napoju. Zmarszczył
czoło. Czy ja się przesłyszałem?
-
Słucham? – zapytał jeszcze, żeby mieć pewność.
Odstawiła
szklankę, gestem ręki prosząc barmana o kolejnego drinka. Zacisnęła usta w
wąską linię i oparła łokcie o blat. Czyli tak się bawimy?
- Roy,
dopisz to na mój rachunek –rzucił swobodnie i ponownie na nią spojrzał, jakby
wyczekująco. Ona tylko prychnęła i przecząco pokręciła głową.
- O,
nie. Myślisz, że nabiorę się na tą sztuczkę?
Tak.
- Jaką
sztuczkę? – udawał zdziwionego – Po prostu staram się być miły.
Przez
kolejne kilka sekund prowadzili tą dziwną, wręcz dziecinną wojnę na wzrok.
Tymczasem Roy pogwizdywał cicho, polerując szklankę, mając przy tym nadzieję,
że nie będzie musiał wzywać ochrony.
Położyła
na stole kilka monet i szybko wstała, wręcz zeskoczyła z taboretu. Zniknęła w
tłumie, zostawiając go samego z tą żałosną whisky z colą, którą nawet nie mógł
się porządnie upić.
Zamówił
kilka kolejnych drinków. Później wszystko poszło jak po maśle. Znalazł jakąś
łatwą blondynkę i jak zwykle otworzył drzwi do swojego srebrnego volvo. A
kolejnego ranka, pożegnał ją obietnicą kolejnego spotkanie.
I koło się zamyka.
******
Wieczór drugi.
Wkurzony
uderzył pięścią o blat.
- Duża
szkocka – warknął, wyjmując z kieszeni zmiętolony banknot. Miał wyjątkowo zły
humor, choć tak naprawdę nie miał ku temu żadnych powodów. Jak zwykle powodziło
mu się świetnie. Cholera. Przecież to powinno mu się podobać? Miał kupę
pieniędzy, powodzenie u dziewczyn, a dodatkowo był nieziemsko przystojny.
Tak, Leon Verdas zdecydowanie nie miał na co narzekać. Więc o co chodzi? Co
jest do cholery ze mną nie tak?
Ścisnął
szklankę w dłoni, prawie pękła. Wziął dużego łyka, aż się zachłysnął.
Odchylił głowę do tyłu, rozkoszując się gorzkim smakiem drinka. On też, wciąż
był taki sam, tyle, że to mu wcale nie przeszkadzało.
- Whisky
z colą.
Znowu?
Odwrócił
się. I miał rację, to była ona. Tylko, że tym razem rozpuściła włosy, wyglądała
inaczej. Ładniej?
- Oh –
westchnęła, wykrzywiając usta w grymas – To ty.
Wyprężył
się dumnie, jakby poznawał ją po raz pierwszy i chciał zaimponować jej swoją
muskulaturą. Poddać się? Nigdy.
- Mam
wrażenie, że wróciłaś tu dla mnie – zaczął od bezczelnej odzywki, nie wiedząc
właściwie czemu. Lubię, gdy się złości.
- A ja
mam wrażenie, że powinieneś dostać w pysk – prychnęła, mrużąc oczy. Wściekła. – Mam chłopaka – dodała już ciszej, jakby
cała pewność siebie wyparowała z niej w ciągu kilku sekund.
Rozbawiony,
rozejrzał się wokoło.
-
Naprawdę? – przechylił głowę, uśmiechając się kpiąco. Złośliwiec. – Jakoś go
tutaj nie widzę.
-
Zamknij się – wycedziła przez zęby. I choć zapewne chciała wypowiedzieć to z
większą determinacją, albo poprawka : jakąkolwiek, to wszystko zabrzmiało
bardziej jak prośba, lub co gorsza błaganie.
Widział
jak zaciska te swoje małe dłonie na szklance i za jednym zamachem wypija tą żałosną
whisky z colą.
- Co tak
ostro? – nie zamierzał odpuszczać. – Po prostu stwierdzam fakty. Chłopaka nie
widać, chłopaka nie ma – proste.
Siedziała
cicho. Uniosła dłoń, prosząc zmęczonego już Roya o kolejnego drinka.
Przestać? Teraz? Przecież świetnie się bawię.
- I
wiesz, co? – postanowił zadać ostateczny cios. – To całe udawanie jest żałosne.
Jeżeli tak bardzo chciałaś pójść ze mną do łóżka, wystarczyło powiedzieć, a nie
wystawiać takie durne przedstawienie. P r a w d o p o d o b n i e bym
się zgodził.
Cisza.
Roy bez słowa położył drinka na blacie. Ona chwyciła szklankę tak mocno, że
mógł przyrzec, że ta zaraz pęknie. I nim się zorientował, ta cholerna whisky
z colą, wylądowała na jego twarzy.
- Jesteś
dupkiem – warknęła, i choć widział jak bardzo jest wściekła, nie mógł nie
zauważyć łez gromadzących się w jej oczach. I znów, nim się zorientował -
uciekła. Zniknęła. Ponownie.
I znów
było tak samo. Tylko, że teraz siedział przy barze, cały mokry i w dodatku
śmierdzący tym zbyt słodkim drinkiem. Roy co jakiś czas posyłał mu te swoje słynne
spojrzenie, jakby chcąc go wpędzić w
poczucie winy. Nie musiał. I bez tego czuł się podle.
Tego
wieczoru sam wrócił do domu. Chyba po raz pierwszy.
***
Wieczór trzeci.
Usiadł
przy barze, jak zwykle wybierając to samo miejsce – trzecie od prawej.
Podciągnął rękawy koszuli i sięgnął po czekającego już na niego drinka. Czuł
się źle, i ta „choroba” trwała już od całego tygodnia. W pracy szło mu źle, a w
życiu towarzyskim jeszcze gorzej. Tylko stara, dobra brandy wciąż
świetnie smakowała. Przynajmniej tyle.
A
najgorsze było to, że nie znał powodu dla swojego złego samopoczucia. Tylko
gdzieś w głębi, jakiś głosik podpowiadał mu, że to z powodu tej dziewczyny.
To żałosne. Nawet nie znał jej
imienia, a nie potrafił przestać o niej myśleć. Przed oczami wciąż miał jej
twarz, bliska rozpaczy. Potrząsnął głową, przestań już.
- Dwie whisky z colą.
Chyba sobie ze mnie żartujesz.
Odwrócił
się, a przed oczami stanęła mu ona, a właściwie to w towarzystwie
jakiegoś faceta. Prychnął. O ile w ogóle można nazwać go facetem, mruknął
uważnie przyglądając się przybyszowi. Pomiętolona koszula w kratę, blada,
pociągła twarz i do tego niestarannie ułożona, czarna czupryna. Przypominał mu
pudla, po nieudanej wizycie u fryzjera.
Ona, z
drugiej strony zasługiwała na jego uwagę. Założyła krótką, granatową sukienkę,
w której jego skromnym zdaniem prezentowała się lepiej niż w starych dżinsach.
Kiedy odwróciła wzrok w jego kierunku, jakby odruchowo. Szczery uśmiech
wcześniej widniejący na jego twarzy, zamienił się w nieprzyjemny grymas. Uśmiechnął
się nieznacznie.
- Cześć – mruknął, bawiąc się
kołnierzykiem koszuli.
Ona
wpatrywała się w niego, uśmiechając się słodko. Co jakiś czas chichotała
głośno, trącając ramię chłopaka, który zdawał się raczej zdziwiony jej
zachowaniem.
Przygryzł
wargę, uważnie obserwując roześmianą parę. Chudzielcowi zadzwonił
telefon. Szansa.
-
Przepraszam, zaraz wracam – oddalił się, znikając gdzieś w półmroku.
I znowu
cisza.
- To
jesteście razem? – odważył się zapytać.
- A co
cię to obchodzi? – odwarknął, rzucając mu pełne pogardy spojrzenie.
Wodził
palcem po pustej szklance.
-
Przepraszam – wydusił. Nieplanowane?
Milczała.
-
Słyszałaś? Przepraszam – powtórzył. Wszystko działo się tak szybko, a on nawet
nie zdążył wyłapać momentu, kiedy zaczęło mu zależeć.
-
Słyszałam, i co? Mam ci się teraz rzucić na szyję?
- Nie-
bąknął.- Chce żebyś mi wybaczyła.
Zagryzła
pomalowaną czerwoną szminką wargę. Wdech, wydech.
- Jeżeli
się odczepisz, to czemu nie – wybełkotała, jak najciszej tylko mogła.
-
Dzięki.
Odetchnął
z ulgą.
- Ładnie
wyglądasz – wyznał po chwili milczenia. I chyba po raz pierwszy wypowiadał to
zdanie z nieukrywaną szczerością.
Uśmiechnęła
się delikatnie.
-
Dzięki.
Przeczesał
brunatną czuprynę i westchnął ciężko. Powiedzieć?
- Ten
facet jest idiotą.
Zmarszczyła
brwi.
-
Słucham?
- Gdybyś
była tu ze mną, nie zostawiłbym cię ani na chwilę – powiedział patrząc jej
prosto w oczy. – Przetańczyłbym z tobą całą noc.
-
Naprawdę? – w jej głosie wyczuł coś innego. Nadzieja?
Pokiwał
głową.
-
Wróciłem!
Bajka się skończyła.
Uśmiechnęła
się w jego stronę, po czym tak jak na koniec poprzednich wieczorów, zniknęła
gdzieś w tłumie. Z nim. I ta myśl
dobijała go najbardziej – to, że tańczy teraz w ramionach jakiegoś faceta. Szczęściarz.
Tego
wieczoru sam wsiadł do swojego srebrnego volvo.
******
Wieczór czwarty.
Siedział
przy barku i uśmiechał się na samo wspomnienie miny Roya, kiedy zamówił zwykłą
wodę z cytryną. Z jakiegoś niezupełnie znanego powodu, tego wieczoru chciał być
trzeźwy. Po raz pierwszy? Bawił
się złotym zegarkiem, jakby podświadomie pragnął, aby ona znów się tu
pojawiła. Co jakiś czas spoglądał w stronę słabo oświetlonego wejścia, ale
niestety – w tłumie miłośników dobrej zabawy nie mógł znaleźć jednej drobnej brunetki.
Wyjątkowa?
Bawił
się kolorową słomką, przerzucając ją z ręki do ręki. Nawet nie znalazł czasu na
zastanowienie się, dlaczego właściwie tego wieczoru postawił na abstynencje.
- Duża
szkocka. – zamarł. Ten głos?
Miał
rację. Stała tam, piękna jak zawsze, ale na jej twarzy nie mógł odnaleźć
uśmiechu, który był powodem jego nawracającej bezsenności. Większa szklanka,
wydawała się wręcz gigantyczna w porównaniu do jej delikatnych rączek. Coś
się musiało stać, pomyślał obserwując jak krzywi się popijając zbyt mocny
drink. Wydawała mu się delikatna, stanowczo zbyt delikatna na tak mocny trunek.
Nawet on, choć odznaczał się wyjątkowo „mocną” głową, po kilku drinkach tego
pokroju, zupełnie tracił świadomość.
-
Wszystko okej? – zapytał, choć tak naprawdę nie było potrzeby. Coś ewidentnie
było na rzeczy, skoro wraz z wypowiedzianym przez niego zdaniem, na jej twarzy
pojawiła się zbolała mina.
- Tak –
chyba chciała się uśmiechnąć, ale nic z tego nie wyszło.
- Na
pewno? – wyciągnął w jej stronę dłoń, ale ona odsunęła się gwałtownie, o mało
co nie spadając ze skórzanego parapetu. Zmarszczył brwi. Szal, którym owinęła
szczupłe ramiona, zsunął się, odsłaniając sporych rozmiarów siniaka.
Zacisnął
szczęki.
- Czy to
on ci to zrobił? – wycedził, ruchem głowy wskazując na fioletowego
sińca. Dziewczyna pokręciła przecząco głową.
- Nie,
Ben to tylko kolega z pracy – wyjaśniła, odgarniając kosmyk kasztanowych włosów
za ucho – On nie skrzywdził by nawet muchy.
- No, to
kto? – nie ustępował – Kto ci to zrobił?
Spuściła
wzrok. Ustępowała z nogi na nogę, ukazując swoje zdenerwowanie.
- Javier
– wyszeptała, wodząc palcem po kolorowych wzorkach bransoletki – Mój były. –
dodała.
Więcej
nie chciała już niczego powiedzieć. Jednak on nie był głupi, cała ta sytuacja
wyglądała na przesadnie nasiloną, wręcz chorobliwą zazdrość mężczyzny ( chociaż
sam twierdził, że ten chłystek nie zasługuje na takie określenie) , który nie
potrafił pogodzić się z tym, że został zwyczajnie rzucony. Gdyby tylko znał
jego nazwisko, już kolejnego dnia znalazłby go i porządnie skopał. Na amen.
DJ,
który znany był z zamiłowania do szybkich i energicznych kawałków, ku
zaskoczeniu wszystkich puścił nieco spokojniejszą piosenkę – wręcz idealną do
wolnego tańca. Z głośników rozchodził się łagodny głos Franka Sinatry.
-
Zatańczysz? – impuls?
Spojrzała
niepewnie w jego stronę, ale zgodziła się. Uścisnęła jego dłoń, dając się
zaprowadzić na środek parkietu.
Strangers In The night,
Exchanging glances,
Wondering in the night…
Ostrożnie
objął ją w talii, jakby bał się, że zbyt gwałtowny ruch może ją przestraszyć. Spojrzał
jej prosto w oczy, a ona uśmiechając się niepewnie położyła swoje dłonie na
jego ramionach. Nie mówili nic. Milczeli, kołysząc się w rytm miłosnej
historii, tak pięknie wyśpiewanej przez Franka Sinatrę.
What were The chances, we’d be sharing love
Before the night was through…
Przysunął
się bliżej, a świat zdawał zatrzymać się, tylko by z boku popatrzeć sobie na
jego poczynania. Delikatnie dotknął jej ust swoimi, tym samym prowokując falę
zimnych dreszczy, które przeszły przez jego ciało. Kręciło mu się w głowie, słodycz
jej ust zdawała się na zawsze pozostać w jego żyłach. Czuł się pijany,
odurzony. Tylko, że tym razem źródłem rozkoszy nie był alkohol, tylko.. ona.
Kiedy
oderwali się od siebie, sam nie wiedział jak długo trwał ten stan błogiej
rozkoszy. Nie wiedział, czy ona czuła to samo. Pobladła, a źrenice poszerzyły
się do granic swoich możliwości. Nim zdążył cokolwiek zrobić, ona wybiegła.
Ponownie.
Zrezygnowany
podszedł do barku, ale nie zdążył niczego zamówić, gdyż napotkawszy na wzrok
barmana, usłyszał.
- No
dalej, leć za nią.
Zawahał
się przez chwilę, ale w końcu wybiegł, rzucając Royowi uśmiech pełen
wdzięczności, tym samym orientując się, że to chyba pierwsze słowa
wypowiedziane przez milczącego barmana.
Dopiero
kiedy znalazł się na zewnątrz, zdał sobie sprawę z tego, jak trudne czeka go
zadanie. Miał znaleźć dziewczynę, której imienia nawet nie znał, nie wiedział
gdzie mieszka, w ogóle kim jest. Nic. Rozejrzał się po słabo oświetlonej ulicy,
która do złudzenia przypominała te z filmów sensacyjnych. I to właśnie w takim
momencie, głównego bohatera lub bohaterkę spotyka coś złego. To dało mu do
myślenia. Przecież nie mogę jej tak zostawić – samej, bezbronnej. Dreszcze
przechodziły go na samą myśl, że jej mogło się coś stać. Ruszył naprzód.
Chwilę
trwała ta jego wędrówka pustymi ulicami Buenos Aires, kiedy zaczynał myśleć o
powrocie. Może wzięła taksówkę? , zapytał sam siebie , wgapiając się w
księżyc, który tej nocy zdawał się świecić mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Tak,
tak teraz na pewno siedzi w swoim mieszkaniu – bezpieczna, cała i …
Do
rzeczywistości przywrócił go dźwięk wywracanego kosza na śmieci. Szczury? W oddali wyłapał jeszcze stłumione głosy – ostry i głęboki, z pewnością
męski oraz drugi, znacznie wyższy, kobiecy. Podszedł bliżej, zastanawiając się
skąd mogą dochodzić odgłosy rozmowy, bądź ( co uważał za bardziej
prawdopodobne) kłótni.
- Zostaw mnie!
Zamarł. Czy to ona? Pokręcił głową, jakby chcąc zaprzeczyć własnym myślom. Przecież
jej głos rozpoznał bym wszędzie…
- Ała!
To boli! – kolejny krzyk, choć znacznie mniej odległy.
Zbladł. To
ona. To na p e w n o ona.
Pobiegł
w stronę krzyków, myśląc tylko o tym, że w tym momencie ona może
znajdować się, nie oszukujmy się, na pewno znajduje się w niebezpieczeństwie.
Stanął
za rogiem i wychylił się nieznacznie. Znalazłem. Stała tam, bezbronna,
w towarzystwie dobrze zbudowanego mężczyzny. Powinien już teraz wkroczyć do
akcji, ale poczuł, jak nogi wrastają mu w ziemię. Strach?
-
Zerwaliśmy tydzień temu i co? Już znalazłaś sobie nowego gacha?
Zamarł. To
on nas widział? Śledził ją?
- Nie
chcę mieć z tobą nic wspólnego! Nie jesteśmy już parą i mogę spotykać się z kim
chcę!
Były?
Mężczyzna
zesztywniał. W ułamku sekundy, złapał ją za rękę i potrząsnął z wielką siłą.
Przybił ją do ściany.
Nie mógł
już dłużej na to patrzeć. Ruszył na przód z wielką szybkością, sam nie wiedząc,
czy to nagły przypływ adrenaliny, czy może gniewu. Złapał napastnika za
kołnierz kurtki i rzucił nim o ziemię. Mężczyzna upadł, tym samym chwytając się
za obolałą głowę. Pochylił się nad tym gnojkiem i kopnął go w brzuch.
- Jeszcze
raz zobaczę cię przy niej, to skończysz wąchając kwiatki od spodu.
Rzucił
się do ucieczki. Tchórz.
Pozwolił mu uciec, ale doskonale wiedział, że
jeszcze kiedyś się z nim policzy.
Zwrócił się do niej, całej zapłakanej i
roztrzęsionej. Podszedł do niej i pozwolił wtulić się w jego klatkę piersiową.
- Odwiozę cię do domu – szepnął w jej włosy.
Wziął ją na ręce i powolnym krokiem ruszył w stronę
klubowego parkingu.
Otworzył drzwi do srebrnego volvo, sadzając
dziewczynę na tylnym siedzeniu. Usiadł za kierownicą i przekręcił kluczyk w
stacyjce.
- To gdzie mieszkasz? – zapytał, kątem oka
spoglądając w lusterko. Nie uzyskał odpowiedzi. Spojrzał ponownie. Zasnęła.
Westchnął ciężko. Nie chciał jej budzić.
Pozostaje tylko jedno wyjście.
******
Pierwsza noc.
Obrócił się na bok. Drewniana podłoga jego
sypialni, nie była idealnym miejscem do spania. Trudno. Przykrył się kocem. W pokoju było ciemno i chociaż
niczego nie widział, co jakiś czas odwracał się w stronę łóżka, na którym kilka
godzin temu położył nieznajomą. Co jakiś czas do jego uszu dochodziły odgłosy
cichego pomrukiwania. Uśmiechał się wtedy pod nosem, ciesząc się, że jest
bezpieczna.
W pewnym
momencie, zdawało mu się, jakby coś się poruszyło. Potrząsnął głową i przymknął
oczy, pragnąc wreszcie doznać odrobiny snu. Usłyszał ciche mruknięcie nad
uchem, a po chwili.
- Ał! –
jęknął, chwytając się za bolący bok.
- O
Jezu! Przepraszam! – jak przez mgłę widział, jak po omacku szuka jego ręki.
Ułatwił jej zadanie, wyciągając w jej kierunku swoją dłoń.
Kiedy
ścisnęli swoje dłonie, uspokoiła się. Usiadł obok niej na łóżku, w ciemności dostrzegając
jej oczy, błyszczące. Jak gwiazdy?
-
Przepraszam, po prostu nie wiedziałam gdzie jestem i… - przerwał jej krótkim
pocałunkiem w usta, które jakimś cudem zdołał odnaleźć. Nie wiedział, czy to
nagły przypływ pozytywnych emocji, ale wydawało mu się, że jej usta wygięły się
w delikatnym uśmiechu podczas tego pocałunku.
- W
porządku? – zapytał, dla pewności.
- Tak,
tak – powiedziała po chwili. – Mógłbyś włączyć światło? Nie czuję się pewnie w
tej ciemności…
- Już,
tak. Oczywiście – wypaplał, karcąc się za to, że sam wcześniej na to nie wpadł.
Po omacku, znalazł lampkę nocną.
Światło
nie było mocne, ale przynajmniej choć w minimalnym stopniu oświetliło
pomieszczenie. Trzeba wymienić żarówkę.
- Dzięki
– mruknęła, podciągając kolana pod głowę – Mogę zadać ci jedno pytanie?
Pokiwał
głową.
-
Dlaczego mam na sobie twoją koszulę? – wskazała palcem na kraciastą koszulę,
która sięgała jej zaledwie do połowy uda. Zarumienił się lekko, spuszczając
głowę.
-
Sądziłem, że będzie ci wygodniej w tym… niż, no w tej twojej sukience. –
niepewnie zerknął w jej stronę. – Przebrałem cię w moją koszulę, ale obiecuję,
że niczego… no, niczego nie zrobiłem. Nawet położyłem się na podłodze, no
wiesz, żeby mnie nie kusiło.
Przysunęła
się bliżej niego.
- Nie
szkodzi – szepnęła, wtulając się w niego. – Ma taki przyjemny zapach.
Siedzieli
tak chwilkę, w ciszy.
-
Słuchaj… - zaczęła. – Możesz mi coś obiecać?
Czekał.
- Obiecasz
mi, że on już mnie nigdy nie skrzywdzi? – zapytała, a on dostrzegł kilka
łez gromadzących się w jej oczach. Przyciągnął ją mocniej do siebie, obejmując
ją swoimi silnymi ramionami.
-
Obiecuję – wyszeptał, choć wiedział, jak wiele to słowo znaczy.
Podniosła
głowę, obiema dłońmi objęła jego twarz i przyciągnęła ją do swojej. Pocałowała
go, zachłannie. Wpięła palce w jego brunatną czuprynę, powoli pobudzając jego
zmysły. Oddawał pocałunek, najmocniej jak tylko potrafił. Ponownie fala emocji
zalała jego ciało, choć tym razem musiała być przynajmniej dwa razy silniejsza.
Czuł jakby za chwilę miał zemdleć. Nie zdążył nawet zauważyć, kiedy jego dłonie
zaczęły błądzić po jej ciele. Usłyszał jak chichocze pod nosem.
- Wiesz…
- wyszeptała pomiędzy pocałunkami, które przeniosły się już na jej szyję – Mama
zawsze mnie ostrzegała, abym nie rozmawiała z nieznajomymi.
Zaśmiał
się.
- A
przed całowaniem z nieznajomymi, mama cię nie ostrzegała?
Wywróciła
oczami.
-
Rozumiem, że jako nieznajomy nie mogę zedrzeć z ciebie tej koszuli?
-
Niestety.
Ponownie
wpił się w jej usta.
- Leon. –
wymamrotał.
Koszula
wylądowała na podłodze.
-
Violetta.
Popatrzyli
na siebie.
- Teraz
się już znamy – stwierdził.
- Nie
widzę, więc żadnej przeszkody.
I tak
zaczęła się ich pierwsza wspólna noc, jedna z wielu.
********
Otworzył
oczy, a kiedy wzrokiem napotkał na jej delikatną twarzyczkę, ułożonej na jego
klatce piersiowej i unoszącej się z każdym jego wdechem, uśmiechnął się.
Pocałował ją w czoło.
Więc proszę, Panie Boże, aby już każdy mój poranek
wyglądał właśnie tak.
********
Ever since that night, we’ve been together
Lovers at first sight, in love forever.
It turned out so right,
For strangers in the night.
-------------------------------------------------------------------
I tak, kochani prezentuje się moja druga miniaturka na tym blogu. Miała być wcześniej, miała być lepsza - trudno. Pozostaje mi tylko przeprosić za jej marną jakość.
Muszę też się przed Wami przyznać, że rozdział dwudziesty siódmy ma równo zero słów. Tak, jestem okropna. Mam jednak nadzieję, że ta miniaturka choć w jakimś stopniu wynagrodzi Wam moją dłuższą nieobecność.
Pozdrawiam serdecznie!
P.S - Przepraszam za błędy, postaram się je poprawić jutro.
czwartek, 29 maja 2014
Rozdział 026
"Miłość jest to jakieś nie wiadomo co, przychodzące nie wiadomo skąd i nie wiadomo jak, i sprawijące ból nie wiadomo dlaczego. " - Luís de Camões
-,-
Powoli otworzył oczy. Opornie podniósł
swoje ciało w górę, tak by móc wyjrzeć przez malutkie okienko, znajdujące się
tuż przy jego łóżku. Promienie słoneczne rozjaśniły cały pokój, a on mimowolnie
przypomniał sobie ten godny pożałowania piątkowy wieczór. Palcem przejechał po swojej dłoni, teraz
pokrytej kilkoma powierzchownymi ranami, otoczonymi śladami zeschniętej krwi. Boli – pomyślał, muskając stosunkowo świeżą ranę – Ale nie tak
bardzo jak… - przerwał. Potrząsnął głową.
Musiał przestać o niej myśleć, tylko w ten sposób mógł choć trochę ukoić
ten okropny, piekący ból wyniszczający go od środka. Gdyż kiedy myślał o niej,
miał ochotę płakać. A przecież mężczyźni nie płaczą, powtarzał sobie w
kółko. Płacz był oznaką słabości. Ale co miał zrobić? Nigdy nie był silny, a
bez niej czuł się o tysiąckroć słabszy. Czuł
się, jakby tysiące małych kul zostało wystrzelonych prosto w jego serce.
Albo to co z niego pozostało.
Przez tą noc dużo myślał. Chwilami
zastanawiał się, czy dobrze robi uciekając od problemów. Jednak po dłuższym
namyśle, za każdym razem wracał do swojego planu. Wyjedzie do Włoch. Będzie z dala od Ludmiły i
tego jej kochasia. Nie będzie musiał oglądać ich razem. Tak, to zdecydowanie
była najgorsza i najdłuższa noc jego życia. I pomyśleć, że najgorsze jeszcze
przede mną.
Spojrzał na wyświetlacz telefonu. 6:45.
Niedzielny poranek. O tej porze nawet
Olga jeszcze smacznie spała. I dobrze. Nie miał ochoty im się z tego
wszystkiego tłumaczyć. Chcieli by wiedzieć wszystko, a potem jeszcze spoglądali
by na niego z tym pełnym współczucia spojrzeniem. Nienawidził tego. Współczucie
było właściwie najgorszą rzeczą, która mogła go teraz spotkać.
Narzucił na siebie pierwszą lepszą
bluzę i wyszedł z pokoju. Dusił się. Nie mógł, nie potrafił wytrzymać w tym
domu, w ogóle w tym mieście. Czuł jej obecność, widział ją wszędzie. Pamiętał
jej głos, wciąż słyszał jej szczery śmiech. Usta na jego policzku… Stop! Był głupi, strasznie głupi. I pomyśleć, że
wczoraj myślałem, że dziś będzie w moich ramionach…
Wyślizgnął się przez drzwi wejściowe.
Do uszu włożył ulubione słuchawki i ruszył naprzód. Gdziekolwiek. Zaczerpnął
świeżego powietrza. Chłodne powietrze muskało jego skórę, dając dziwne poczucie
wolności. Nie podoba mi się – mruknął pod nosem. Mógł się okłamywać, ale
przecież doskonale wiedział, że bez niej już nic nie będzie takie samo.
Jesteś żałosny
wiesz? Nawet nie była twoją dziewczyną…
Miała zostać, powtarzał w myśli.
Jestem głupkiem – kopnął kamyk
– Zakochanym głupkiem.
Nie rozumiał samego siebie. Z jednej
strony kochał ją, a z drugiej nienawidził.
Chyba jednak lepiej
będzie kiedy wyjadę.
Zamknął oczy.
Dla kogo? – szepnął
jakiś głosik w jego głowie.
Nie uzyskał odpowiedzi.
-,-
Wydzwaniała do niego już niezliczoną
ilość razy. Była wczesna godzina, ale ona wiedziała, że nie śpi. Przeczucie?
Wysłała setki wiadomości, ale nie dostała żadnej odpowiedzi. Prawdopodobnie
nawet ich nie przeczytał. Nie znała go długo, ale zdążyła dowiedzieć się, że
Federico przeżywa wszystko aż nazbyt emocjonalnie. Próbuje to ukrywać, ale
wewnątrz jest w prawdziwej rozsypce.
Teraz pluła sobie w brodę, za swoją
głupotę. Za to, że go zraniła – pozwoliła, by cierpiał. Ale przecież ten jeden
raz chciała się czuć przez kogoś doceniona. To on ci nie wystarczał? Potrząsnęła
głową. Pokochała go. Może to brzmieć śmiesznie, ale w tak krótkim czasie
zdążyła obdarzyć go prawdziwym uczuciem. Dlaczego więc to zrobiłaś, Ludmiła?
Dlaczego?
To wszystko działo się tak szybko. Jej
ulubiona piosenka, taniec, a potem 0n – stojący w drzwiach z bukietem
róż. Uciekł, niczym spłoszony zając. Wybiegła za nim, nie dbając o to, że inni
uznają ją za idiotkę. Po drodze znalazła róże. Moje. Rozdeptane, jak
jego serce. Ale biegła dalej, wciąż mając nadzieję, że nie jest za późno.
Kiedy znalazła się przed szkołą, jego
już nie było. Zniknął, jak w jakiejś sztuczce magicznej. Wciąż jednak wydawało
jej się, że go widzi, słyszy – że jest on tuż obok. Nie było go. Uciekł,
zostawił ją. Ale czy mogła się mu dziwić?
Przepraszam cię,
Federico.
-,-
Leniwie przesunęła się na drugą stronę
łóżka. Przycisnęła poduszkę do głowy i sapnęła ciężko. To był jeden z tych
poranków, kiedy nie miała na nic ochoty. Słońce raziło ją w oczy, a śpiew
rannych ptaszków wcale nie wydawał się być piękny. W głowie wciąż dudniła jej
głośna, dyskotekowa muzyka. Maxi, pomyślała odruchowo.
Miała ochotę zapaść się pod ziemię,
kiedy przypomniała sobie wczorajszy wieczór. I jak Camilla za wszelką cenę
próbowała wepchnąć ją w ramiona Maximiliano Ponte. Na szczęście młody kawaler,
również nie był zainteresowany perspektywą tańca z Natalią. I dobrze, mruknęła
odgarniając kosmyk kręconych włosów, ten kretyn nawet nie potrafi tańczyć.
Wiedziała, że to co się dzieje, wcale
nie jest normalne. Przecież Maxi był jej
najlepszym przyjacielem, i to od dawna. Znali się od dzieciństwa. W podstawówce
siedzieli w tej samej ławce, jako kilkuletnie maluchy bawili się razem w
piaskownice. Byli razem, nierozłączalni. Jednak nie do końca. Wczorajsza
noc pchnęła ją w stronę rozmaitych rozmyślań, które wciąż nie dawały jej
spokoju.
Wtedy do gry wchodziła druga Natalia
- ta, której nikt nie obchodzi, a
szczególnie nie Maxi. Wzruszała ramionami i uparcie trwała przy stwierdzeniu,
że to wszystko wyszło jej na lepsze. Jej serce, próbowało krzyczeć, wołać : „ Nie!”.
Ale ona go nie słuchała, skutecznie tłumiąc jego bicie kłamstwami. I
postanowiła zamknąć rozdział jej życia
zatytułowany Maximilian Ponte. Zaczynała od nowa, zaczynała lepsze życie
– przynajmniej tak twierdziła. Swoją decyzję tłumaczyła wygaśnięciem uczuć i
starym jak świat stwierdzeniem „Faceci
to świnie”. Okłamywała samą siebie, wiedziała o tym. Ale co zrobić? Miała
powrócić to tych wszystkich uczuć, które zaprowadziły ją na zgubną drogę?
Zacisnęła zęby. Nowa Natalia miała być
pewną siebie i przebojową dziewczyną. Szkoda tylko, że starej Natalii taka
perspektywa wcale się nie podobało. I to właśnie najbardziej frustrowało naszą
bohaterkę. Godzinami wmawiała sobie, jakie to wspaniałe będzie jej życie bez
Maxiego, tylko po to by chwilę później wrócić do punktu wyjścia.
I tak zrobię jak
chcę – burknęła jakby sama do siebie.
I zrobiła. Tylko czy to był dobry
wybór?
Tego już nie długo miała dowiedzieć się
na własnej skórze.
-,-
Angeles usiadła na parkowej ławce, rozkoszując się dniem
wolnym od pracy. Kochała uczyć pięknej dziedziny jaką jest muzyka, ale w
ostatnich dniach przyłapywała się na ciągłym spoglądaniu na zegarek – na
odliczaniu minut do końca lekcji. Nie rozumiała samej siebie, przecież właśnie
to było jej marzeniem, od zawsze. Chciała przekazywać innym swoją wiedzę i
doświadczenie młodym ludziom – pokazując im piękno jakie niesie z sobą muzyka.
Powoli dochodziła do jednoznacznego wniosku – bez Pablo jej życie nie było
takie same.
Znaczy on był. Przecież widywała go codziennie, uczyli w
tej samej szkole, mijali się na korytarzu, czasem zamieniali kilka słów. Jednak
wszystko było inne, wcale nie takie jakie by chciała. Wszystko przez ten wypadek, który wszystko
zniszczył. Chociaż ona sama też nie była bez winy. Unikała go. Unikała go od
samego początku, całkowicie izolując się od jej dotychczasowego życia. Zapomniała tylko o jednym – nie mogła przestać
go kochać. Mimo tego, że jej nie pamiętał, że związał się z inną kobietą.
Cierpiała. Cierpiała, gdyż nie mogła podejść do niego i powiedzieć mu „kocham
cię”, nie mogła go pocałować, przytulić.
Odchyliła głowę do tyłu, wystawiając skórę na ciepło
promieni słońca. Delikatny podmuch wiatru spowodował, że z idealnie ułożonego
warkocza wymsknęła się kilka kosmyków. Mocniej przycisnęła trzymaną przez
siebie książkę do klatki piersiowej. Palcami przejechała po chropowatej okładce
ulubionej lektury. A tak właściwie, to jego. To chyba jedyny przedmiot,
który pozostawił po sobie na książkowych półkach jej mieszkania. Zbrodnia i
Kara nigdy do niej nie przemawiała. Trudno było jej winić samą siebie,
rosyjska literatura nigdy nie była popularna w jej domu. Ani w Argentynie. Pablo był jedyną osobą, którą kiedykolwiek
widziała z książką Dostojewskiego.
Uśmiechnęła się do siebie. Brakowało jej tych wieczorów w
towarzystwie Pabla. Pamiętała jak przesiadywał w swoim ulubionym fotelu,
popijając kawę i po raz tysięczny wertując stronnice ulubionej książki. Teraz
żałowała, że nigdy specjalnie go nie słuchała, kiedy z wielką pasją mówił
dziele Dostojewskiego, kiedy cytował swoje ulubione rozdziały. Kiedy kilka dnia
temu znalazła zakurzony i rozpadający się egzemplarz Zbrodni i Kary, postanowiła
przeczytać książkę, którą tak bardzo cenił sobie jej ukochany. Już na
pierwszych stronach zauważyła niestaranne notatki zapisane dobrze znanym jej
pismem.
Im bardziej zagłębiała się w
lekturze, tym bardziej doceniała trafne spostrzeżenia Pablo. Kiedy dotarła do
jednego z pierwszych spotkań Raskolnikowa z Sonią. W prawym dolnym rogu strony zauważyła
zapisane drobnym druczkiem słowa.
„ To kobiety
uwalniają w nas to co najlepsze.
Angie – m o j a
Sonia”
Zatrzasnęła okładkę. To było
za dużo. Po prostu…
- Cześć!
Za dużo…
Odwróciła głowę w stronę dobrze znanego jej głosu. Pablo. Jak to możliwe, że za każdym
razem, kiedy o nim myślała – on pojawiał się w ciągu kilku sekund?
Podbiegł w jej stronę i po
chwili zmęczony opadł na ławkę, tuż obok niej. Przyjrzała mu się uważnie.
- Od kiedy biegasz?
– zmarszczyła brwi.
- Od dzisiaj – zaśmiał się, powoli łapiąc
oddech – I od dzisiaj również
kończę – uśmiechnął się w jej stronę.
Siedzieli chwilę w ciszy.
- Przepraszam, ale muszę… - wstała z ławki, mając
nadzieję, że Pablo nie zauważy książki wystającej z jej torebki.
- Czekaj ! – powoli podniósł się – Czytasz „ Zbrodnię i Karę” ? – zapytał wzrokiem wskazując na książkę – Może nie pamiętam wielu rzeczy, ale takiej lektury się nie zapomina.
- Tak, tak. Dobrze.
Muszę iść – rzuciła odchodząc szybkim
krokiem.
- Ej! – dogonił ją.
- Myślałam, że już nie biegasz – mruknęła,
unikając kontaktu wzrokowego.
- Nie zmieniaj
tematu.
- Nie zmieniam, ja…
- Angie! – podniósł głos – Dlaczego
mnie unikasz?- zapytał, przytrzymując ją za
ramię – Powiedz mi, proszę- spojrzał w jej oczy – Proszę…
- Nnie mogę – wydukała, wyrywając się z jego uścisku.
- Jak chcesz – burknął, odwracając się na
pięcie – Ale ja i tak się
dowiem.
Ukryła twarz w dłoniach.
Okłamywała go, a teraz wszystko obracało się przeciwko niej. I niestety – on
zaczął coś podejrzewać. Ostatnią rzeczą,
którą chciała zrobić, było zranienie ukochanego.
Jednak mimowolnie zbliżała się
do tego celu.
-,-
Siedział na klatce schodowej
zapalając kolejnego papierosa. Nawet ta irytująca sąsiadka z góry przestała
wybiegać z mieszkania i narzekać na śmierdzący dom. W tej okolicy palił
właściwie każdy chłopak, najczęściej od skończenia czternastu lat. Oprócz Leona, przeszło mu
przez myśl. Tak, on rzucił jakiś czas temu. Głupek, mruknął pod nosem, zaciągając
się piekącym dymem.
Usłyszał cichy stukot obcasów,
zupełnie nie podobny do tego miejsca. Zainteresowany możliwością skończenia
nudy, odwrócił głowę w stronę dochodzącego odgłosu. No proszę, uśmiechnął się delikatnie na
widok znajomej twarzy.
- Cześć – rzuciła , nerwowo poprawiając ramię torebki.
Starł ślad smaru z policzka i
rozbawiony pokręcił głową.
- Nic ci nie zrobię, nie musisz się mnie bać.
- Nie boje się – odparła, starając się wyglądać odważnie.
Ryan zaśmiał się i podeszwą
buta przygniótł wypalonego papierosa.
- Wiesz, że papierosy zabijają? – zapytała,
niespodziewanie siadając obok niego.
- Czyżby? – wyjął z kieszeni kolejną
paczkę – Wyglądam jakbym się
przejmował?
Wywróciła oczami.
- Po za tym, co tu
robisz? – burknął- Nie, żeby mnie to obchodziło.
- Leon mnie zaprosił
– odparła ostrożnie, jakby bojąc się jego reakcji.
- A, no tak – mruknął pod nosem.
Przyjrzała się mu uważnie,
przechylając głowę na bok.
- Nie wydajesz się być taki zły – uśmiechnęła
się delikatnie.
Uniósł jedną brew.
- Myślałem, że Leonek zadba o to, żebyś miała o mnie odpowiednie zdanie – prychnął.
- Wiem, że wcale taki nie jesteś.
- Och tak?- uśmiechnął się złośliwie – Jaki?
- Zachowujesz się
jak bezczelny ignorant – zaczęła pewnym siebie głosem –
Ale Twoje oczy mówią co innego.
- Jestem pełen
podziwu, pani psycholog.
Zaśmiała się głośno, a on
spojrzał na nią ze zdziwieniem. Już miał
coś powiedzieć, ale przeszkodził mu trzask otwieranych drzwi. Zaczyna się.
Na korytarzu stanął Leon,
któremu momentalnie zrzedła mina.
- Możesz powiedzieć, co tu robisz z
MOJĄ dziewczyną Rodriguez ? – syknął, zaciskając pięści.
Jednak Ryan wiedział, że nic nie zrobi. Nie przy Violettcie – Miałeś jej nie zaczepiać.
- Ja sama do niego zagadałam – Violetta
wstała z schodków i stanęła na wprost Leona.
Verdas przeszył wzrokiem
Ryana, a w jego oczach wciąż było widać złość. Pierwszy raz będąc w takiej
sytuacji, nie wiedział co powiedzieć. Stał z opuszczoną głową i spoglądał na
towarzystwo spod łba. Bardziej przypominał zagubionego sześciolatka niż
zbuntowanego młodzieńca
- To ja już sobie idę – burknął, i odzyskawszy odwagę
skierował się w stronę wyjścia.
Powoli przestawał sobie radzić
z tą sytuacją i wcale mu się to nie podobało.
Kiedy to się stało?
Kiedy zaczęło mi zależeć?
Przez tyle lat pracował na to,
żeby stać się niezniszczalnym. I myślał,
że nawet mu się udało. Mógł robić to co chciał, a sumienie jak milczało tak
milczało. Potem pojawiła się ona. Na początku, kiedy po raz pierwszy ją spotkał zupełnie nie skojarzył
jej z dziewczyną ze zdjęcia. Ale kiedy uśmiechnęła się… BUM! To była ona. Ale
problem tkwił w tym, że uśmiechała się do Leona. Tak, do Leona Verdasa. Tego
Leona, którego nienawidził najbardziej na świecie. I pomyśleć, że kiedyś nie
przejmował się opinią innych. Był wobec
niej opryskliwy, z resztą jak do wszystkich – ale jednak coś w niej musiało
być, skoro na samą myśl o niej mimowolnie się uśmiechał. Nie panował nad tym. I
to go dobijało. Lubił ją, a przecież doskonale wiedział, że nawet na tyle nie
mógł sobie pozwolić. Nie w takiej sytuacji, w jakiej się znajdował.
Na początku był trochę
zdziwiony – w swoim życiu widział Verdasa z wieloma dziewczynami, ale żadna
nigdy nie działała na niego jak ta jedna – Violetta. Przy niej zachowywał się jak głupek, latał za
nią jak pies i w przeciwieństwie do swoich byłych – na Violettcie Castillo mu
zależało. I chyba było w niej coś specjalnego, skoro zawróciła w głowie
Leonowi.
Zastanawiała go jedna rzecz :
Dlaczego tego jeszcze nie
zrobił?
Dlaczego mu jej nie odbił?
Owszem, wymagało by to wiele
zachodu, ale pewnie w końcu zdołałby ją do siebie przekonać. Znał różne
sztuczki, w końcu nie pierwszy raz przyszłoby mu rozbić cudzy związek. Chociaż
do tej pory trudno było nazwać to „ związkiem”. Tego dnia pierwszy raz Leon
użył tego zwrotu –moja dziewczyna.
A jednak coś go
powstrzymywało. Sam nie wiedział co. Leon był jego odwiecznym wrogiem, a
odebranie mu dziewczyny, którą kocha powinno być samą przyjemnością. Jednak na
samą myśl – wzdrygał się.
Może dlatego, że nawet on nie
był aż tak złym człowiekiem?
A może po prostu chciał by
była szczęśliwa?
Gdyż jedna myśl, wciąż krążyła
mu po głowie.
Ze mną nie byłaby
szczęśliwa.
-,-
Kiedy zostali sami, Leon
wyraźnie się uspokoił. Rozluźnił mięśnie, a wyraz jego oczu złagodniał.
Delikatnie chwycił Violettę za dłoń i przyciągnął ją do siebie.
- Przepraszam – wyszeptał, patrząc jej prosto
w oczy – Po prostu on… Ja go
znam i wiem do czego jest zdolny. Nie chcę by zrobił ci krzywdę.
Uśmiechnęła się delikatnie i
złożyła na jego ustach krótki pocałunek.
- On mi nic nie zrobi. Myślisz, że rozmawiałabym z kimś, kogo bym się bała?
Pokręcił głową.
- Bo ty w każdym widzisz dobro. Nawet w nim – pogładził ją po policzku – A ja nie…
- Leon. Po prostu
zaufaj mi – spojrzała mu w oczy.
- No dobrze – mruknął, marszcząc czoło.
- Dobry chłopak – zaśmiała się, mierzwiąc jego
czuprynę.
Kiedy znaleźli się już w jego
mieszkaniu, Leon cały czas myślał o tym zajściu. I wciąż był przekonany, że
Rodriguezowi zaufać nie można. Znał go aż za dobrze. Zgodził się, tylko dlatego, że nie chciał
rozczarować Violetty. Ona natomiast była przekonana o swojej racji i Leon
wiedział, że nie zamierzała odpuścić. Nie chciał się z nią kłócić, ani patrzeć
na to, jak jest jej smutno. Nie podobało mu się to, że zadawało się z
Rodriguezem, a fakt, że z nim rozmawiała był jego zdaniem odrażający.
Denerwował się jeszcze bardziej wiedząc, że od teraz Ryan będzie miał
przyzwolenie na kręcenia się wokół Violi.
Obiecał więc sobie mieć go na oku i nie dopuścić, żeby pozwolił sobie na
zbyt dużo. Pierwszy raz w życiu spotkał taką dziewczynę – znaczy taką, którą by
pokochał. Zakochał się prawie od razu, jakby za sprawą strzały kupidyna. Żył
sobie spokojnie i nagle BUM! Pojawiła się ona i wywróciła wszystko do góry
nogami. I teraz, właśnie teraz kiedy wreszcie mógł mówić otwarcie o swoich
uczuciach, miał ją stracić? Nie. Był w tej sprawie całkiem stanowczy. Teraz, kiedy odnalazł swoje
szczęście – będzie się jego trzymał. Za wszelką cenę.
- O czym tak myślisz? – mruknęła podnosząc głowę z
jego klatki piersiowej, aby móc spojrzeć mu w oczy.
- O Tobie – uśmiechnął się rozbrajająco.
Violetta zaśmiała się
serdecznie i ponownie opadła na materac, mocniej wtulając się w chłopaka.
Teraz, kiedy leżeli tak razem na jego łóżku – wiedział, że niczego mu nie
brakuje. Nawet nie robiąc nic i po
prostu gapiąc się w sufit – był szczęśliwy. Bo miał przy sobie swój największy
skarb.
Nie myśląc wiele, ujął jej
drobną twarz w dłonie i zaborczo pocałował w usta. Oddała pocałunek, a on mimo,
iż zamknął oczy – czuł jak jej usta wykrzywiają się w lekkim uśmiechu.
- Tobie to tylko jedno w głowie – zachichotała,
odrywając się od niego.
- Czyli jednak jestem przeciętnym nastolatkiem.
- Trudno się z tym
nie zgodzić – pokazała mu język.
- Teraz to pożałujesz – uśmiechnął się szyderczo i
podniósł się do pozycji siedzącej, zacierając dłonie.
- A co takiego mi zrobisz? – zapytała
rzucając mu wyzywające spojrzenie.
- Hmm… - udał, że się zastanawia – Zasługujesz na klapsa, ale chyba nie osiągnąłbym
oczekiwanych skutków.
- Zboczeniec ! – fuknęła, rzucając w niego poduszką.
- Wiesz, że wyglądasz ślicznie kiedy tak się złościsz? – pochylił się w jej stronę, aby skraść pocałunek, jednak zamiast ust
ukochanej napotkał twardą podłogę – Ała! – jęknął masując obolałe czoło – Za co to było?
- Nauczka na
przyszłość – mrugnęła w jego stronę – No, dalej wstawaj – wyciągnęła w jego stronę dłoń, oferując mu pomoc, jednak Leon
wykorzystał tą sytuacje w nieco inny sposób. Pociągnął ją w dół, tak, że
znalazła się tuż obok niego.
- Jesteś głupi – burknęła odwracając się do
niego bokiem.
- Wiem – wyszczerzył zęby w uśmiechu – Ale mnie kooochasz – specjalnie przeciągnął ostatnie słowo.
- Wiem – rzuciła krótko.
- To dostanę buziaka? – wymruczał do jej ucha.
- Nie.
- Dlaczego?
- Bo jesteś głupi.
Uśmiechnął się do siebie.
Widzisz? To miałem
na myśli mówiąc szczęście.
-,-
Francesca siedziała przy
komputerze, przeglądając zdjęcia z
wczorajszej imprezy. Żałowała, że misje fotografowania uczestników imprezy
poświęciła Federico. Z początku wybór wydawał się prosty, chłopak umiał robić
zdjęcia i nie trzeba było mu płacić. Niestety na koniec szkolnej dyskoteki,
swoją lustrzankę znalazła w rękach Maxiego, który zupełnie nie wiedział co z
tym fantem zrobić. Okazało się, że Federico zwiał, nawet nie robiąc ani jednego
zdjęcia, a wraz z nim zniknęła Ludmiła. Leon i Violetta jak się później okazało
latali sobie gdzieś po okolicznym parku. Jako, że Maxi pełnił również funkcje
DJ (co szło mu o niebo lepiej niż pożal się boże fotografowanie), fotografii
było niewiele i były w dodatku kiepskiej jakości. Na większości zdjęć (ku
wielkiemu zdziwieniu!) znajdowała się Natalia do, której pan Maximilian
Ponte „ oczywiście nic nie czuje”. Kolejną
modelką uwiecznioną na fotografiach była pani Darbos, która raczyła się
wiśniowym ponczem.
Aż natknęła się na jedno,
jedyne zdjęcie przedstawiające kogoś innego niż rozmazaną Natalię i aż nazbyt
wesołą panią Darbos. Wytrzeszczyła oczy. Na fotografii widniał Marco, no i
oczywiście ona – Francesca – zupełnie pogrążeni w kolejnym ostatnim tańcu.
Szybko zamknęła zatrzasnęła monitor swojego laptopa. Nigdy nie wyobrażałaby
sobie, że ona tak mogła przy nim wyglądać. Zapatrzona i rozanielona jak jakaś
głupia małolata. A Marco jest głupi, burknęła podciągając kolana pod brodę, i wcale nie jest przystojny.
Jest przeklętym
szczurem, to zdanie wciąż dudniło jej w
głowie, co ty w nim widzisz?
Nie wiedziała. Nie mogła
jednak zaprzeczyć, że przy nim czuła się inaczej – lepiej. Stawała się zupełnie
inną osobą – łagodniała.
A może ty go
kochasz, Fran?
Bzdura, sięgnęła po kubek gorącej czekolady.
Szukała idealnego chłopaka, a
Marco do takich nie można było zaliczyć. Był wysoki i przy tym niesamowicie
niezdarny, chwilami przypominając żyrafę na łyżwach. Nigdy nie umiał rozczesać
tej kędzierzawej czupryny, przez co wyglądaj jak zaniedbana owca. Ale oczy ma ładne, pomyślała mimowolnie, zielone i
głębokie. Jak kot.
Po dłuższym namyśle,
rzeczywiście przypominał kota. Chodził własnymi ścieżkami, nigdy nie był
specjalnie zainteresowany kontaktami z rówieśnikami. Był indywidualistą,
wszystko robił po swojemu. Nie, nie,
nie.
Sługa Gregorio, ot
co.
Pokręciła głową,
niezadowolona.
To nie jest materiał
na chłopaka. Nie dla mnie.
A wtedy los uśmiechnął się do
siebie i wyszeptał cichutko, jakby do siebie :
Jeszcze zobaczysz
Francesco, jeszcze zobaczysz.
**********************************************
To tyle. Przepraszam, że jest kiepski i w dodatku krótki. Ostatnio cierpię na brak weny i co najgorsze brak chęci. Nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział. Mam nadzieję, że niedługo. Może w międzyczasie uda mi się napisać jakiś one- shot?
Pozdrawiam serdecznie i dziękuje, że jesteście xx
Kocham Was!
P.S - Przepraszam za błędy, postaram się je poprawić później.
Subskrybuj:
Posty (Atom)